Challenge od prezydenta USA
Chyba już miliony ludzi na świecie wiedzą, że odprawiłem Mszę Świętą Środy Popielcowej dla Pana Prezydenta USA Joe Bidena. Dla mnie był to jeden mocniejszych dni mojego duszpasterskiego życia i mojej posługi dla anglojęzycznej wspólnoty katolickiej, tym mocniejszy, że wcale o taki przywilej nie zabiegałem. Muszę jednak dopowiedzieć kilka rzeczy, których nie powiedziałem w moim gorącym wpisie na FB czy w innych wywiadach.
Dlaczego odbyło się to w hotelu a nie w kościele stojącym tuż obok hotelu? Przede wszystkim chodziło o względy bezpieczeństwa, bo kościół parafialny musiałby być wyłączony z użytkowania przez zwykłych wiernych na co najmniej 72 godziny przed taką operacją, a każdy jego zakamarek dokładnie prześwietlony. Do tego dochodzą ograniczenia czasowe, kolejne spotkania i napięty grafik. Wszystkie te okoliczności składają się na moment konieczności postawienia ołtarza polowego.
Całości wydarzenia towarzyszyło skupienie i milczenie. Owszem, bezpośrednio przed Mszą świętą Pan Prezydent przywitał się i powiedział, że nigdy jeszcze nie opuścił Mszy Środy Popielcowej i dodał, że pewnie jego śp. mama byłaby w niebie bardzo niezadowolona, gdyby opuścił tego dnia wizytę w kościele. Ponieważ w Kościele katolickim nie jest to święto nakazane to pomyślałem sobie, co za wspaniałe świadectwo znajomości znaczenia chwili. W środku wielkich wydarzeń politycznych, wtedy, gdy oczy całego świata śledzą każdy gest głowy supermocarstwa, gdy za chwilę spotka się z innymi przywódcami demokratycznej Europy, wyłączamy się, by modlić się o światło. Co więcej, ktoś, kto został nastygmatyzowany jako liberał wie, gdzie jest ostateczne źródło prawdy, dobra i piękna.
Drugi akcent to oczywiście udzielenie widzialnego znaku pokuty i nawrócenia jakim jest popiół czyniony z palm święconych w czasie ubiegłorocznej Niedzieli Palmowej. Cytując T.S. Eliiota powiedziałem, że ten popiół jest symbolem, że „in my end is my begining” - w moim kresie jest mój początek. Nasza droga pokuty jest więc drogą nadziei i otwarcia na nowe życie, które objawi się na Wielkanoc. Modliliśmy się też o nowe życie dla świata, o nawrócenie Rosji, o światło Ducha Świętego dla Prezydenta.
Trzeci moment to znak pokoju. Dzień wcześniej musiałem zrobić sobie test Covidowy, więc było oczywiste, że na znak pokoju możemy sobie podać ręce. Miałem wrażenie, że wszystkie osoby w pokoju, a było nas zaledwie 6 osób traktują się wzajemną życzliwością i serdecznością. Wszyscy przystąpili również do Komunii Świętej, której z radością udzieliłem. Uprzedzając ewentualne złośliwe komentarze, które już usłyszałem powiem tylko, że moim obowiązkiem jako księdza jest udzielić Komunii każdej osobie, która w swoim sumieniu o to prosi. Tylko Pan Jezus zna ludzkie serca.
A po Mszy świętej miał miejsce moment niezwykły. Otóż Pan Prezydent przyszedł do kaplicy jeszcze raz i wręczył mi w prezencie „challange coin”. Powiedział, ze generałowie amerykańscy mają zwyczaj dawać czasem medal honorowy swoim zasłużonym żołnierzom nie przypinając na piersi ale wręczając sekretnie do rąk. Gdy później nadarzy się okazja kolejnego spotkania trzeba taki "challenge coin” pokazać ofiarodawcy a ten powinien postawić drinka. Prezydent powiedział, że wprawdzie pije tylko Colę, ale ja będę mógł sobie zamówić nawet burbona.
To żart, ale na tym challenge coin jest mały szczegół, który odkryłem później - mianowicie liczba 261. Jest to numer regimentu US Army, w którym służył zmarły 8 lat temu syn Pana Prezydenta, śp. Beau Biden. Tyle mogę może zdradzić z naszej rozmowy, która trwała 10 minut i była rozmową zwykłego człowieka ze zwykłym księdzem. Opowieścią tak bardzo intymną i szczerą, że więcej szczegółów zdradzić nie mogę. Przez cały czas tej rozmowy trzymał mnie za rękę i patrzył prosto w oczy.
Na koniec Pan Prezydent poprosił o modlitwę, ponieważ stoi przed trudnymi decyzjami. Módlmy się za niego, a także za innych rządzących i za świat. Pan Bóg jest wprawdzie wszechmogący, ale potrzebuje naszych kolan i serc. On bez nas też niewiele może, jeśli nie pozwolimy mu działać. Bóg potrzebuje naszej wolności. Przed nami 40 dni drogi ku Wielkanocy. Taki „Boży challenge”. Nie zmarnujmy tego czasu.
Skomentuj artykuł