Duchowny po obejrzeniu filmu Sekielskiego: ofiary chyba mogą poradzić sobie bez nas, ale my bez nich nie
"Ten post piszę głównie do moich braci prezbiterów i wszystkich, którzy nie potrafią odnaleźć się w Kościele po filmie «Tylko nie mówi nikomu»" - przeczytaj poruszające wyznanie księdza po obejrzeniu filmu Sekielskiego.
Ks. Jarosław Klimczyk podzielił się swoim świadectwem w poście na Facebooku. Oto jego treść:
Ten post piszę głównie do moich braci prezbiterów i wszystkich, którzy nie potrafią odnaleźć się w Kościele po filmie "Tylko nie mówi nikomu". Chcę podzielić się moim doświadczeniem "składania się" po uświadamianiu sobie ciężaru krzywd, win i odpowiedzialności, które spoczywają na nas duchownych.
Taką świadomość zdobyłem 4 lata temu na szkoleniu dla duszpasterzy ofiar wykorzystania seksualnego przez księży. Szkolenie organizowało Centrum Ochrony Dziecka. Trwało pięć dni. To były najdłuższe dni mojego życia. W tym czasie poznawaliśmy fakty, dramaty, cierpienie, bezsilność, a przede wszystkim realne osoby, które zostały zranione w Kościele. Przy osobach skrzywdzonych, osamotnionych i spychanych do podziemia milczenia, nasza branżowa hipokryzja raziła w oczy i sięgała himalajskich szczytów. Przeżyłem wtedy 4 bezsenne noce targany uczuciami smutku, gniewu, wstydu i lęku. Wróciłem ze szkolenia rozbity i przez kilka miesięcy nie mogłem dojść do siebie.
Utrzymywałem kontakt z ojcem Żakiem (szefem Centrum Ochrony Dziecka) i dzieliłem się z nim moimi pomysłami, trudnościami, a czasem niepogodzeniem się z rzeczywistością, która mnie przerastała. Te spotkania, rozmowy i listy dużo mi dawały. Zawsze wychodziłem od ojca Żaka z poczuciem jego szacunku do mnie, braterstwa. Był zaciekawiony moimi pomysłami i doświadczeniem. Chciało mi się grać z nim do jednej bramki.
Jednak ciągle nie mogłem znaleźć spokoju. Nie wiedziałem kim teraz jestem, jaka jest moja rola, po której stronie mam być (a tych stron było wiele).
Wszystko się zmieniło w dniu, kiedy napisała do mnie osoba, która w dzieciństwie została skrzywdzona przez księdza, a potem została skrzywdzona drugi raz, gdy opuściła ją rodzina i Kościół. Nikt jej nie wierzył. Wszyscy wierzyli księdzu. Dopiero, gdy była już dorosła, stała się gotowa, aby zgłosić sprawę biskupowi. Opowiadała przez jaką gehennę przechodziła po zgłoszeniu sprawy.
Pamiętam, jakiego miałem stracha przed pierwszym spotkaniem z nią (jak się okazało później, nie mniejszego niż ona). W tym spotkaniu wiele się we mnie przestawiło. Słuchając jej zacząłem czuć cały jej ból, samotność i gniew niesprawiedliwości. Wszystkie moje myśli, uczucia i wola stawały po jej stronie. Pierwszy raz, po wielu miesiącach od szkolenia, poczułem w sobie pokój; stało się to, gdy cały sobą przeszedłem na stronę osoby zranionej przez księdza. Poczułem pokój i miałem już pewność, gdzie jest moje miejsce. Moje miejsce jest po stronie ofiary i po stronie wszystkich ofiar na świecie.
Od tamtego spotkania minęło parę miesięcy. Mam z tą osobą stały kontakt. Nie wie, czy jej pomogłem, ale wiem, że ona pomogła mi. Jestem jej bardzo wdzięczny za tamto spotkanie i relację.
Kiedy pojawił się film braci Sekielskich, byłem już spokojny, bo byłem po stronie ofiar. Dzięki spotkaniu osoby skrzywdzonej, która odważyła się ze mną zobaczyć, byłem po właściwej stronie. Po stronie, która daje pokój, relację, radość, przebaczenie i uwolnienie od poczucia winy - winy, którą nosiłem od dnia szkolenia i noszę jej sporo nadal.
Zastanawiam się, kto dziś może bardziej potrzebować takich spotkań: ofiary czy my, duchowni?
Historia, którą dziele się z Wami podpowiada mi, że ofiary chyba mogą poradzić sobie bez nas, ale my bez nich nie.
Ten post piszę głównie do moich braci prezbiterów i wszystkich, którzy nie potrafią odnaleźć się w Kościele po filmie "...
Opublikowany przez Jarosław Klimczyk Czwartek, 16 maja 2019
Skomentuj artykuł