Ekspert Klubu Jagiellońskiego: papież Franciszek to azjatycki negocjator
Papież Franciszek w ostatnich dniach odwiedził Birmę i Bangladesz. Szczególnie wizyta w Birmie była niezwykle ważna, gdyż papież wziął na siebie bardzo trudne zadanie mediacji w imię prześladowanej muzułmańskiej mniejszości Rohingya w Birmie.
Trudno wyrokować, czy papież osiągnął zamierzone cele wizyty, jednak po raz kolejny Franciszek pokazał, że jest wytrawnym dyplomatą - pisze w najnowszym komentarzu Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego dr Michał Lubina, współpracownik CA KJ oraz ekspert ds. międzynarodowych.
- Rohingya to prześladowany muzułmański lud liczący około miliona członków zamieszkujący birmański stan Arakan, graniczący z Bangladeszem. Rohingya są w Birmie nieuznaną grupą etniczną, bezpaństwowcami, których kolejne rządy birmańskie, przy pełnym poparciu narodu birmańskiego, traktują wrogo jako nielegalnych imigrantów. Birmańczycy nienawidzą Rohingya zgodnie, za to różnią się w doborze środków poradzenia sobie z nimi: liberałowie domagają się ich całkowitego wyrzucenia z Birmy. Zaś radykałowie "ostatecznego rozwiązania" kwestii Rohingya - przypomina Lubina.
- Tragedia Rohingya wywołała diametralnie różne postawy. W świecie zachodnim dominuje potępienie ich prześladowań (Rohingya doganiają Tybetańczyków wśród najbardziej popularnej w zachodnich mediach uciskanej mniejszości na świecie) oraz krytyka władz Birmy, w tym przede wszystkim pokojowej Noblistki Aung San Suu Kyi (nie odpowiadającej za represje Rohingya a jedynie niepomagającej im ani słowem ani czynem), która wraz z armią współrządzi krajem. W Birmie jest dokładnie odwrotnie: społeczeństwo udziela pełnego poparcia dla działań armii, zaś jej głównodowodzący, gen. Ming Aung Hlaing, stał się w ciągu ostatnich miesięcy drugim najpopularniejszym, po Suu Kyi, politykiem. Co więcej, Birmańczycy są wściekli na płynącą z Zachodu krytykę oraz wyrażają pełne wsparcie dla Suu Kyi - wskazuje autor.
- Sytuacje komplikuje geopolityczne położenie Birmy, która w ciągu kilku ostatnich lat - z pomocą Waszyngtonu - urwała się spod chińskiej kurateli na rzecz reglamentowanego (przez armię birmańską) otwarcia na Zachód. Teraz sytuacja może się odwrócić, jeśli Zachód zechce naciskać na Birmę zbyt mocno w kwestii Rohingya, bo Birmańczycy mają długie tradycje dumnej niezależności. Co więcej, Chińczycy już wyrazili pełne wsparcie dla działań armii birmańskiej i będą służyć bratnią pomocą, za którą naturalnie każą sobie słono zapłacić, w razie próby nałożenia na Birmę sankcji w ONZ - tłumaczy ekspert.
- Z tej arcytrudnej sytuacji Franciszek wybrnął błyskotliwie. Odwiedził zarówno Birmę, jak i Bangladesz, dając tym samym pośrednio do zrozumienia, że problem dotyczy obu tych krajów. Będąc w Birmie nie wspomniał o Rohingya i nie użył tego słowa. Mówił natomiast o pokoju i konieczności zgodnego współistnienia wielu religii. Już w Bangladeszu spotkał się z uchodźcami i użył podczas prywatnej audiencji nazwy Rohingya, dając im tym samym wsparcie moralne i pokazując, że nie poddaje się birmańskiemu dyktatowi - wyjaśnia autor.
- Kompromisowa postawa Franciszka spotkała się - naturalnie - z krytyką płynącą z dwóch skrajności: liberalni publicyści na Zachodzie zaatakowali Franciszka za nieużycie słowa Rohingya w Birmie, zaś birmańscy radykałowie za sam fakt wypowiedzenia tego terminu, ale ogółem pielgrzymkę uznaje się za udaną. Franciszek zaprezentował dyplomację na najwyższym poziomie, upominając się o prześladowanych w mądry, niekonfrontacyjny sposób. Pytanie tylko czy miał on wystarczająco dużo do zaoferowania generałom birmańskim? - podsumowuje dr Lubina.
Skomentuj artykuł