Jak wygląda przygotowanie przyszłych księży? Czy łączenie seminariów jest nieuchronne? Odpowiada rektor seminarium

Jak wygląda przygotowanie przyszłych księży? Czy łączenie seminariów jest nieuchronne? Odpowiada rektor seminarium
Seminaria duchowne zmieniają się na naszych oczach - mówi ks. Stanisław Adamiak, rektor seminarium w Toruniu. Fot. Archiwum prywatne / ks. Michał Sołomieniuk

Jak wygląda formacja w seminariach? Czy klerycy są izolowani od świata? Czy malejąca liczba przyszłych księży spowoduje łączenie większości polskich seminariów? Czego brakuje w programie formacji i jak sprawić, żeby księża byli lepiej przygotowani do pracy duszpasterskiej? O tym w rozmowie z Martą Łysek mówi ks. Stanisław Adamiak, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Toruniu. 

Marta Łysek: Czy formacja w seminariach musi się zmienić? Może należy wynaleźć inny model przygotowania do kapłaństwa? A może to, co mamy, było od zawsze i jest dobrze, więc nie ma co kombinować?

DEON.PL POLECA


Ks. Stanisław Adamiak: - Jako historyk Kościoła mogę od razu powiedzieć, że seminaria zostały nakazane w XVI wieku przez Sobór Trydencki, więc czasowo jest tylko jedna czwarta historii Kościoła. Oczywiście przygotowanie do kapłaństwa było od zawsze, a pytaniem jest, w jakiej teraz ma być formie. Seminaria trydenckie miały „wyprodukować” proboszcza dla parafii działającej według tego modelu, opierającym się przede wszystkim na duszpasterstwie sakramentalnym. Już ks. Franciszek Blachnicki dużo o tym pisał: że po Soborze Watykańskim II trzeba odejść odejść od tego modelu do modelu parafii jako wspólnoty wspólnot; ale nasze przygotowanie do kapłaństwa wciąż w dużej mierze działa w tej formie trydenckiej.

To jeszcze doprecyzujmy, co oznacza model trydencki w seminarium.

- To przede wszystkim seminarium odcięte od świata, ze ściśle regulowanym czasem, gdzie ogromna większość tego czasu jest przeżywana wewnątrz seminarium, z bardzo limitowanym kontaktem z zewnątrz. Trzeba jeszcze przypomnieć, że seminaria trydenckie były krótsze. To nie  było sześć-siedem lat, jak dzisiaj, tylko rok-dwa, choć nauka często zaczynała się we wcześniejszym wieku, bo łaciny uczyło się już nastolatków. W seminarium trydenckim istotna jest kwestia oddzielenia i formacji, w dużej mierze w duchu klasztornym, a także mocno uregulowany tryb życia.

Jak widać, seminaria się zmieniają, i to na naszych oczach. Mimo wszystko ta idea izolacji ma wiele zalet, ale powinna być krótsza i intensywniejsza. Część założeń jest inna, inne są czynniki zewnętrzne. Przychodzą kandydaci – i to nie jest ich wina - z mniejszym poziomem wiedzy humanistycznej, nie znają łaciny i greki, a i z posługiwaniem się językiem polskim (zwłaszcza w piśmie!) bywa różnie. Temu wszystkiemu stara się trochę zaradzić rok propedeutyczny.

W formacji kleryków nie uwzględnia się cyfrowego świata

Czyli punkt wyjścia w formacji mamy inny, bo poziom wiedzy kandydatów spada?

- Nie tylko. Niektórzy kandydaci przychodzą zresztą z ogromną wiedzą. Ale jest też oczywiście kwestia tła rodzinnego: bardzo wielu kandydatów mamy z rodzin rozbitych albo trudnych. Kiedyś wielu z nich by z tego powodu nie przyjęto do seminarium. Trochę niedoceniana w oficjalnej refleksji Kościoła sprawa to jest świat cyfrowy. Idea seminarium trydenckiego była w dużej mierze wzorowana na wychowaniu klasztornym, czyli na odcięciu od świata – taki był przede wszystkim nowicjat. A dyscyplina cyfrowa i odcięcie od cyfrowego świata jest niesłychanie trudne do egzekwowania. Technicznie rzecz biorąc, jedynym sposobem byłoby chyba zamknąć seminarium w klatce Faradaya.

Kiedy studiowałam teologię, klerycy nie mogli mieć telefonów, a internet był tylko w kilku komputerach w bibliotece i ustawiała się do nich kolejka...

- Mamy teraz pokolenie, które się rodzi z telefonami. Zabierać im komórki – to jest niemal niemożliwe. Często na roku propedeutycznym próbuje się kleryków wychować do tego, żeby na przykład odłożyli telefon na Adwent – ale to jest rzecz mało kontrolowalna. Nie przeszukujemy przecież kleryków. Dawniej internet był w bibliotece i były stare nokie bez dostępu do sieci. Teraz internet jest wszechobecny i nie mamy możliwości, żeby z tym walczyć, i to jest gigantyczna różnica. To jest z kolei moje pytanie: jaki jest sens murów, jeśli jest gdzieś obok świat cyfrowy? W największym skrócie ujmę to tak: wolę, żeby klerycy spotykali się z dziewczynami na żywo niż w internecie.

To brzmi jak zwiększony potencjał do rezygnowania przed święceniami.

- Oczywiście! W wielu seminariach rektorzy drżą o powrót z wakacji: ilu wróci? Pojechali na wakacje, tam będą dziewczyny! My jesteśmy w seminarium, które jest położone na skraju miasteczka akademickiego, więc klerycy są świadomi tego, że dziewczyny istnieją. Jestem szósty rok rektorem i  prawie nie zdarzył się przypadek, żeby ktoś nie wrócił z wakacji.

Nie odchodzą?

- Odchodzą  – ale w ciągu roku akademickiego. Inna rzecz, że wydział teologiczny to miejsce, w którym klerycy są studentami teologii i jeśli zrezygnują z seminarium, mogą zwyczajnie dokończyć studia. Dawniej, jeśli się zrezygnowało z seminarium, szło się do wojska, potem ewentualnie alternatywą stał się wyjazd na zmywak w Irlandii. Teraz kończy się studia, które się zaczęło, można iść normalnie do pracy. Jest więc możliwość miękkiego lądowania po odejściu z seminarium.

Seminarium ma pomóc wypracować dobre nawyki

Coraz częściej słyszę od księży, że po tym, jak wyszli z seminarium, zrobił się problem, bo tam mieli rutynę, ułożony plan dnia, a potem trafili na parafię i wszystko im się posypało. Jest jeden chaos – i co z tym? Coś z tym trzeba systemowo zrobić? Oni sami powinni to ogarnąć?

- W naszym seminarium robimy na przykład tak, że niektóre wieczory są wolne. Masz się sam pomodlić wieczorem, znaleźć czas na modlitwę, uczyć się tego, jak organizować czas. Plusem są też wakacje – czas, w którym kleryk odpowiada sam za siebie. Ale gdzieś trzeba to ćwiczyć. Więc jest nadzieja, że jeśli w seminarium się trochę na rozkaz będzie codziennie rano pewne czynności robić, to one wejdą w nawyk.

I ten nawyk zostanie po święceniach.

- Tak, daj Panie Boże! Ale to też jest też pytanie, czy to rozbicie, na które księża narzekają, to nie jest trochę wpływ uczenia w szkole i związanych z tym zmiennych godzin zajęć. Wydaje mi się, że życie proboszcza na wsi, gdy nie ma katechezy, można sobie bardzo regularnie ułożyć. A to już jest kwestia samodyscypliny. Ale gdzieś trzeba zacząć tego się uczyć, i trzeba przyznać, że jest łatwiej, jak się ma ten zewnętrzny przymus. I to w dużej mierze działa. Na prostszym przykładzie – wielu księży wspomina, że prefekci czy wicerektorzy gonili ich za to, że buty niewypastowane, że ktoś jest niewygolony i tak dalej. To są proste rzeczy, ale od tego się zaczyna, żeby siebie ogarnąć, swój wygląd – a to też świadczy o stanie wewnętrznym. W tym kontekście jest też taka zmiana, że dziś mamy kleryków bardzo zaopiekowanych przez rodziców. Ale piorą sobie sami – nie wiem, skąd jest idea, że klerykom ktoś pierze!

Liczba powołań spada, łączenie seminariów jest nieuchronne

W formacji ważna jest wspólnota. Jeśli chodzi o liczbę kandydatów, mamy tendencję bardzo spadkową, a co za tym idzie – coraz mniejsze wspólnoty. Nowa Ratio studiorum mówi o wspólnocie roku, ale zaraz się okazuje, że na roku jest jedna osoba…

- Wydaje mi się, że w tych strukturach, które są teraz, i też w tych budynkach - a to jest wbrew pozorom ważna i w tej chwili już niekorzystna rzecz, że ogromna większość seminariów w Polsce to są potężne budynki – to jest mocno utrudnione. I tu jest otwarte pytanie, czy bardziej myśleć o tym, co jeszcze można polepszyć w funkcjonowaniu tych bardzo małych wspólnot, czy jednak starać się, żeby one jakoś przypominały rozmiarem te, które były dziesięć, dwadzieścia lat temu. Myślę, że względy ekonomiczne, kadrowe, wymogi prawne dotyczących szkolnictwa wyższego, ale także względy funkcjonowania grup wskazują na to, że trzeba myśleć o łączeniu seminariów. Takie głosy dochodzą z Watykanu, że seminaria nie powinny być za małe. Takimi zresztą wnioskami zakończyła się wizytacja apostolska seminariów w Hiszpanii w 2023 roku.

A ile to osób - za małe?

- Nieoficjalnie mówi się o 20–30 osobach, co i tak oznacza tylko trzech, czterech kleryków na roku. Co więcej, łatwiej jest o prawdziwą wspólnotę na roku propedeutycznym, bo tam się wszystko razem robi przez cały dzień. A w seminarium są różne roczniki i plany studiów, różne zajęcia – paradoksalnie klerykom może często wręcz brakować towarzystwa! Dlatego wydaje mi się, że łączenie seminariów jest nieuchronne.

To się może udać?

- W wielu miejscach w Polsce to się już dokonuje.

Czy to łączenie nie dzieje się bardziej z przyczyn finansowych niż wspólnotowych?

- Niekoniecznie. Myślę, że bardziej ze względów wspólnotowych, ale też akademickich. W sumie to są już duże części Polski, w zasadzie cały Dolny Śląsk i Wielkopolska. Ale jest jeszcze jedna możliwość: seminaria mogą funkcjonować jako małe domy formacyjne przy wydziałach w miastach uniwersyteckich. I to nie jest wymyślanie koła od nowa, bo już w okresie międzywojennym biskupi to wiedzieli. Nie bez powodu seminarium śląskie i częstochowskie były w Krakowie. Tak samo jest we Włoszech, gdzie wielu kleryków z innych diecezji uczy się na uniwersytetach rzymskich. Oczywiście - seminarium jest ważnym punktem odniesienia w diecezji, jest pożyteczne: jako budynek, w którym się odbywają różne spotkania, także powołaniowe, poza tym klerycy stanowią służbę liturgiczną w katedrze, publiczność na konferencjach i tak dalej. Natomiast warto sobie przypomnieć, po co seminarium w ogóle jest. A już Sobór Trydencki mówi, że jest po to, żeby dobrze kształcić kandydatów do duchowieństwa „w każdej dziedzinie życia kościelnego”. Inne funkcje są dodatkiem. Ten sam sobór mówi, że jeśli w pewnej prowincji kościelnej będzie panować takie ubóstwo, że nie będzie możliwe założenie kolegium, wtedy dla dwóch lub więcej diecezji „należy założyć jedno albo kilka kolegiów w stolicy metropolii lub w innej bardziej odpowiedniej diecezji na terenie prowincji”. Ojcowie soborowi mieli na myśli raczej ubóstwo materialne, my bardziej myślimy o ubóstwie powołań – ale warto pamiętać, że już Sobór Trydencki to zalecał w przypadku trudności.

Księża potrafią sprawować liturgię, z głoszeniem jest gorzej

A gdyby miał ksiądz w tym roku zmienić trzy rzeczy, żeby wypuścić z seminarium lepiej uformowanych księży, którzy sobie lepiej poradzą z rzeczywistością, to co by to było?

- Ale ja nie mogę tego mówić!

Dlaczego?

- Bo będzie pytanie, czemu sam tego w Toruniu tego nie robię (śmiech). A tak na poważnie – powiem o dwóch takich rzeczach, które leżą mi na sercu. Pierwsza dlatego, że seminarium w Toruniu jest pod wezwaniem bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego. On jest też patronem harcerzy i wydaje mi się, że na różne sposoby należy w seminarium wykorzystywać elementy formacji harcerskiej – tak, jak jest to czynione w harcerstwie czy w Ruchu Światło-Życie. To oznacza pewne zaufanie młodym, oddanie im odpowiedzialności za innych młodych. To też oznacza prawo do błędu, zgodę na to, że nie wszystko musi być idealne. Przyznam, że na mnie bardzo duży wpływ mieli w seminarium moi starsi koledzy i tego się właśnie obawiam w kontekście za małych seminariów – że w nich klerycy nie mają zbyt wielu starszych kolegów…

A druga rzecz do zmiany?

- Wychowanie do głoszenia. Nasi księża dość dobrze sobie radzą z liturgią, natomiast z głoszeniem jest różnie, więc trzeba ich na różne sposoby przygotować do tego. I tu jest wspaniały list Ojca Świętego z lipca zeszłego roku, o roli literatury w formacji seminaryjnej. Nie mówię, żeby w ogóle zastąpić filozofię (od której zaczyna się naukę w seminarium) literaturą, ale żeby kłaść większy nacisk na znajomość literatury pięknej. I to bardzo jasno widać u Franciszka.

Żeby mówić mniej kościelnym językiem, księża muszą czytać zwykłą literaturę

Co to daje? Szerszą perspektywę? To, że księża nie są zamknięci w swoim języku?

- Znajomość literatury po pierwsze jest potrzebna do tego, żeby mieć sprawność posługiwania się językiem. Podstawowym narzędziem księdza jest język – przede wszystkim język polski, ale warto też uczyć się angielskiego, ukraińskiego czy rosyjskiego w obliczu rosnącej imigracji do naszego kraju. Po drugie – młody człowiek nie jest w stanie mieć wielkiego doświadczenia życiowego. Żeby temu zaradzić, jest taki trend, że wprowadza się bardzo dużo godzin psychologii. Wydaje mi się, że wielkie dzieła zarówno filozoficzne, zaczynając od Platona, jak i wielkie powieści (choćby Conrad, Dostojewski, a i Tolkien…) uczą tego często lepiej niż podręczniki psychologii.

To jest ciekawy wątek, zwłaszcza jeśli chodzi o język, bo często jest tak, że ksiądz wchodzi na ambonę i nagle zaczyna mówić innym językiem, tak zwanym „narzeczem kościelnym”.

- Ale to też wynika z tego, że nie ma się zaplecza zwykłej literatury. Bo jeśli się siedzi wyłącznie w Piśmie Świętym i pobożnych tekstach, to naprawdę zaczyna się myśleć, że wszystko się ubogaca i nad wszystkim się pochyla. A jakby ksiądz sobie choćby jakiś kryminał przeczytał, to już by się mniej pochylał i by nie ubogacał.

Jak wygląda życie kleryków w seminarium duchownym?

A czy klerycy mają czas na kryminały? Jak właściwie wygląda dzień w seminarium? Pobudka o piątej rano?

- Nie zawsze, ale czasem faktycznie pobudka jest o 5.50.  Jest modlitwa w ciszy, modlitwa brewiarzowa, potem msza święta, śniadanie, chwila wolnego i do obiadu czas zajęć, na które klerycy idą u nas na uniwersytet.

Bo nie ma wykładów w seminarium.

- Nie. Klerycy chodzą na wydział teologiczny, który mamy po drugiej stronie ulicy, a czasem na inne wydziały, choćby na psychologię czy WF. Później jest obiad, z reguły potem mają dwie godziny wolnego, więc mogą wyjść na miasto, po prostu się przejść albo swoje sprawy pozałatwiać. Od szesnastej do dziewiętnastej jest tak zwany czas studium, kiedy powinno się być w swoim pokoju albo bibliotece i się uczyć. Nie zawsze tak jest, bo część zajęć na uczelni odbywa się po południu. Potem jest kolacja i czas do własnej dyspozycji. Później albo modlitwy wspólne, albo czas na modlitwę indywidualną, i śpimy. I następny dzień.

Czyli klerycy nie siedzą w seminarium cały czas i nie wychodzą z niego wyłącznie parami, pilnując się nawzajem?

- W seminarium toruńskim nigdy tak nie było. Nie wiem, jak jest gdzie indziej.

Co daje to, że studiują ze świeckimi?

- Dwie rzeczy. Studenci i studentki teologii to są w dużej mierze ludzie, z którymi klerycy będą potem współpracować: katecheci, ludzie zaangażowani we wspólnoty, więc potencjalnie tworzy się od razu taka sieć kontaktów. No i dzięki wydziałowi mamy też powołania. Teraz mamy trzech kleryków, którzy są spoza diecezji; przyjechali na studia, studiowali teologię na wydziale, rozpoczęli pracę jako katecheci na terenie naszej diecezji i w trakcie pracy ostatecznie rozpoznali powołanie i zgłosili się do seminarium. To też znaczy, że klerycy będąc na wydziale nie odstraszają, ale przyciągają: zresztą widać, że często na święceniach jest dużo świeckich kolegów z wydziału. Inna rzecz, która mnie cieszy: raczej nie ma teraz u nas takich przypadków, że jak ktoś rezygnuje z seminarium, to się też obraża na Pana Boga; na przykład na ostatnie święcenia diakonatu przyszli prawie wszyscy byli klerycy (w większości z narzeczonymi), którzy zaczynali formację razem ze święconymi, a potem zrezygnowali.

Druga korzyść jest taka, że przedmioty pedagogiczne czy wykłady monograficzne, które klerycy mogą sobie wybierać z oferty całego uniwersytetu, to są miejsca, gdzie oni się konfrontują z zupełnie innymi postawami ludzi, przygotowując się do tego, że świat jest różny. Swoją drogą mieliśmy ostatnio taką smutną i absurdalną sytuację: uniwersytet wstępnie planował, że w budynku, w którym jest teraz wydział teologiczny, mógłby mieć zajęcia także inny wydział, bo budynek jest duży. Koło studenckie z tamtego wydziału ogłosiło protest, a jeden z argumentów był taki, że będą „trudności światopoglądowe”. Wynikało z tego, że kleryk zobaczy człowieka z innego wydziału i zemdleje (albo odwrotnie). O tyle jest to zabawne, że do budynku, gdzie oni teraz studiują, klerycy normalnie przychodzą na zajęcia, ja tam mam wykłady. Dla mnie to jest niesamowite, bo pokazuje, że pod sztandarem tolerancji są takie pomysły. Z wydziału teologicznego coś takiego nikomu nie przyszłoby do głowy.

Minusy wspólnego studiowania też pewnie są.

- Tak, to przede wszystkim trudności organizacyjne. Idealnie by było, gdyby wszystkie zajęcia w seminarium były od rana do obiadu, w sztywnym planie, ale tak się nie da. No i jest też pewnego rodzaju dwuwładza. Tu rektor seminarium, a tu władze uczelni. Ale to też jest przygotowanie do sytuacji w życiu kapłańskim, w którym ksiądz–katecheta jest zależny i od proboszcza, i od dyrektora szkoły. Ja jako rektor seminarium jestem dla kleryków przełożonym kościelnym, a na uczelni jestem trochę w sytuacji rodzica, który chodzi na wywiadówki do szkoły, w której sam też zresztą uczy.

Jest też kwestia kalendarza uniwersyteckiego. Ja nie mogę im swobodnie układać kalendarza zajęć. Dlatego na przykład na Wielkanoc większość seminariów ma cały tydzień wolny, a u nas klerycy wracają po świętach szybciej, bo są zajęcia na uniwersytecie.

Księża po seminarium nie są doskonali. Formacja jest potrzebna przez całe życie

Czy jest jeszcze sens bycia w takiej formacji przez te sześć, siedem lat? Czy to ich dobrze formuje na przyszłe życie? Słychać często głosy, że gdy się wychodzi z seminarium, wszystko jest inaczej, ta dobra rutyna się sypie, bo inne życie, inne obowiązki…

- To nie jest tak, że się wychodzi i jest zupełnie inaczej. Klerycy w seminarium spędzają góra dwie trzecie roku. I tak są mocno formowani przez to, co na zewnątrz. Bardzo dużo się wynosi z własnej parafii, później z parafii praktyk podczas diakonatu. Parafia też żyje własnym rytmem: jasne, że są takie parafie, gdzie proboszcz jest samotny, ale nikt nie zostaje nim od razu, najpierw każdy będzie wikarym. Na parafii życie też jest uregulowane: są godziny mszy, są - mam nadzieję - wspólne posiłki, więc to życie trochę przypomina to, co jest w seminarium. A jakby się jeszcze udało, żeby się księża wspólnie modlili… Natomiast co do formowania, to jest zgodna opinia rektorów, że kluczowa jest formacja stała.

Mówimy tu o formacji księży po święceniach, już w życiu, nie w seminarium.

- Tak. W modelu trydenckim były jakieś elementy formacji stałej, egzaminy proboszczowskie, ale było trochę tak, że seminaria wypuszczały  gotowy „produkt” i niech on już sobie radzi. Tymczasem teraz mówi się w Ratio studiorum i już wcześniej bardzo dużo o tym mówił św. Jan Paweł II w Pastores dabo vobis, że niesłychanie ważna jest formacja późniejsza. Natomiast to wymaga, żeby księża zaakceptowali, że nie są doskonali i że muszą się dalej formować.

Wśród księży w ostatnich latach widzę dwa kierunki myślenia. Jeden to takie „powinienem się oddzielić”, drugi - „powinienem być z ludźmi, więc nie mogę się oddzielić, muszę mieć jakieś wspólne z nimi przestrzenie, w których ja ich rozumiem, a oni mnie”. A jak myślą klerycy?

- Ja bym bardzo ostrożnie odpowiadał, że bardziej idą w tę pierwszą stronę i nie wiem, czy nie jest to związane z tym, jakich widzą proboszczów, może biskupów, a także papieża. Byłem święcony w roku 2004, więc należę do ostatniego rocznika księży, który wymieniał jeszcze Jana Pawła II w kanonie mszy. On był wzorem bycia z ludźmi. Potem mieliśmy osiem lat pontyfikatu Benedykta XVI i wydaje mi się, że akcent przeniósł się na tę pierwszą stronę. I to było widać - przełożeni byli w duchu Jana Pawła II, a tu nagle klerycy zaczynają zwracać uwagę na przysłowiowe koronkowe komże. Teraz mamy Franciszka, który jest jezuitą, mówi więcej o rozeznawaniu i towarzyszeniu, ale klerycy i księża mówią, że oni nie wiedzą, co to znaczy towarzyszyć. I tak to wygląda.

Towarzyszenie to relacje…

- Ja nie wiem, na ile można wychować do relacji. Myślę, że z tym się jednak najbardziej przychodzi z domu. Różne warsztaty psychologiczne coś tu mogą pomóc, ale w pełni problemu nie rozwiążą. Widać jednak, że dla wielu tych, którzy nie zostaną księżmi, seminarium nie jest czasem zmarnowanym – wiele dobrego się w nich dokonało i wiele relacji się wyprostowało.

Z seminarium zawsze można wyjść. Czasem jest w życiu dobrym epizodem

Jeden z formatorów mówi, że jest coś takiego jak powołanie kleryckie.

- To na pewno nie ja, bo ja uważam, że nie ma czegoś takiego (śmiech).  

Ale to też jest ciekawy wątek, bo są tacy, którzy mówią, że można je mieć. Może to ukłon w stronę tych, którzy poszli do seminarium, ale z niego zrezygnowali, bo rozeznali inaczej? I może inni myślą wtedy o nich, że jakoś zawiedli, bo zrezygnowali.

- My się bardzo staramy, żeby nikt tak nie myślał. To jest nasza rola jako przełożonych. Tak czasem myślą rodziny: jak kleryk wystąpi, to babcia się obrazi. Tymczasem za moich czasów się mówiło, że seminarium ma zawsze klamkę od środka: zawsze można wyjść, nikt nikogo tu nie trzyma na siłę i nie jest to żaden dyshonor zrezygnować. Czasem formatorzy wręcz zachęcają, żeby ktoś dla dobra swojego i Kościoła zrezygnował. Natomiast zgadzam się, że w życiu części osób Pan Bóg przewidział epizod w seminarium – i znam takie osoby, szczęśliwych ojców i mężów.

Ale nikt nie powinien być wiecznie klerykiem. Dlatego zastanawiają mnie takie te akcje powołaniowe, gdzie się podkreśla zaproszenie do seminarium – bo my nie mamy zachęcić kogoś, żeby został klerykiem, tylko żeby został księdzem. Wojsko też nie werbuje przecież do szkoły oficerskiej: zachęca, by zostać żołnierzem, a nie wiecznym kadetem.

Młodzi patrzą na powołanie jak na "dramatyczny obciach"

Popatrzmy jeszcze na te malejące liczby. Jest taka leciutko ucieczkowa opinia, że skoro jest mniej katolików, to jest mniej powołań. Odsetek ludzi, którzy deklarują potrzebę opieki duszpasterskiej księdza, bardzo spada. Czy to nie jest celowe działanie Pana Boga – skoro mniej ludzi, to mniej powołań?

- To nie jest ucieczkowa opinia, ja też jestem tego zdania, pomijając demografię jako taką, bo maturzystów jest przecież teraz w ogóle co najmniej dwa razy mniej niż wtedy, gdy ja szedłem do seminarium. Gdy patrzymy, ile osób jest na katechezie, ilu jest ministrantów, ile jest w ruchach kościelnych, może się okazać, że procent powołanych jest teraz w stosunku do zaangażowanych wiernych proporcjonalnie większy, choć trzeba by to było policzyć. Do tego dochodzi to, co mówi Ojciec Święty: że jest kultura tymczasowości, strach przed decyzjami na zawsze, liczba małżeństw też spada. To też jest dość trudny czas na powołanie, o wiele trudniejszy niż dwadzieścia pięć lat temu – teraz coraz częściej to jest odbierane przez rówieśników jako jakiś dramatyczny „obciach”. Księża, którzy wstępowali do seminarium siedem - osiem lat temu, mówili przy święceniach, że oni w innym świecie zaczynali i do całkiem innego świata idą po święceniach. Tak się to zmieniło w ciągu pięciu - sześciu lat. Pytanie, od kiedy powołanie stanie się czymś zupełnie egzotycznym.

Nietrudno o to, gdy kleryków jest coraz mniej.

- A przecież ogromną rolę powołaniową mają właśnie klerycy. Oni mają uprzywilejowaną funkcję ewangelizacyjną. O księżach się czasem myśli, że muszą mówić to, co mówią, bo im za to płacą. A kleryk? Wszyscy wiedzą, że może jeszcze zrezygnować, więc wiadomo, że on mówi ze szczerego serca. Jeśli młodzi nie widzą kleryków, nie spotykają ich, to się nakręca taki korkociąg antypowołaniowy, z którego trudno się wydobyć.

Jaka jest przyszłość?

- To jest pytanie o model Kościoła, o model duszpasterstwa, o rolę świeckich, rolę księży. Kiedyś ks. Wojciech Węgrzyniak miał taki piękny wpis o dziesięciu czynnościach, które należy wykonać, żeby sprawdzić, czy księży jest za mało – na przykład sprawdzić, czy nie ma koncelebr w niedzielę i tak dalej. Zmieniają się też inne rzeczy: na wsi mieszka coraz mniej ludzi, a nawet jeśli mieszkają, to nie utrzymują się z rolnictwa i często ich na tej wsi w ciągu tygodnia nie ma. Więc jest pytanie, czy ten ksiądz tam cały tydzień musi być, czy księża nie są potrzebniejsi w miastach, gdzie ci ludzie (w tym młodzi!) jednak ciągle są.

Ciągle mamy księży w moim wieku i starszych, te najliczniejsze roczniki, więc jeszcze z dziesięć, piętnaście lat obecna struktura jest w stanie w miarę przetrwać. A potem? No cóż, jest taka piękna piosenka religijna: „A uczniów było dwunastu, a ludzi były miliony. Ich było tylko dwunastu – i Pocieszyciel był jeden”.

---

Ks. Stanisław Adamiak - rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Toruniu, związany z Ruchem Światło-Życie, a także doktor habilitowany historii Kościoła, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i wicepostulator procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. 

 

Podsumowanie tekstu:

1. Formacja w seminariach wciąż bardziej pasuje do modelu trydenckiego, w którym stawia się na poprawne sprawowanie sakramentów, a nie na duszpasterskie towarzyszenie. 

2. Coraz mniejsza liczba kleryków musi doprowadzić do łączenia seminariów różnych diecezji; problemem są też zbyt ogromne budynki, trudne do utrzymania i zagospodarowania.

3. Lektura wielkich dzieł literackich jest bardzo potrzebna. W formacji seminaryjnej kleryków i formacji stałej księży ważna jest literatura inna niż pobożnościowa. Pozwala poszerzyć doświadczenie oraz dostosować język głoszenia do realiów wiernych.

4. Kluczowa jest stała formacja kapłańska, o którą trudno, bo księża nie zawsze chętnie przyznają, że powinni się ciągle uczyć, rozwijać i nawracać. 

5. Rezygnacja z seminarium nie jest porażką, a "epizod seminaryjny" w życiu jest czasem bardzo potrzebnym elementem rozwoju. 

6. Spadek liczby powołań wynika nie tylko z demografii oraz niepochlebnej opinii młodych o księżach. Wynika też z kultury tymczasowości i lęku przed podejmowaniem trwałych decyzji.  

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem, współautorka "Notesów duchowych", pomagających wejść w żywą relację z Ewangelią. Sporadycznie wykłada dziennikarstwo. Debiutowała w 2014 roku powieścią sensacyjną "Na uwięzi", a wśród jej książek jest też wydany w 2022 roku podlaski kryminał  "Ciało i krew". Na swoim Instagramie pomaga piszącym rozwijać warsztat. Tworzy autorski newsletter na kryzys - "Plasterki". Prywatnie żona i matka. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając ciszy.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Ryszard Paluch

W modlitewnym spojrzeniu świat nie dzieli się na rzeczy czy sprawy wielkie albo małe. Ludzi modlących się można rozpoznać po pragnieniu uproszczenia życia. Nie ma dla nich lepszych i gorszych miejsc przy stole, mniej lub...

Skomentuj artykuł

Jak wygląda przygotowanie przyszłych księży? Czy łączenie seminariów jest nieuchronne? Odpowiada rektor seminarium
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.