Kard. Nycz: To, co się dzieje wokół Jana Pawła II czy Benedykta XVI to atak na filary Kościoła
- To, co się dzieje w mediach wokół papieża Jana Pawła II, kard. Adama Sapiehy, Benedykta XVI czy Matki Teresy, nie dzieje się bez powodu. To zamierzony, frontalny atak na niepodważalne filary Kościoła. W myśl zasady, że wtedy runie cała konstrukcja - powiedział Stacji7 metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz.
Kard. Nycz odniósł się do wyemitowanego w marcu w TVN24 reportażu Marcina Gutowskiego "Franciszkańska 3", w którym opisane zostały sprawy trzech oskarżonych o pedofilię kapłanów: Bolesława Sadusia, Eugeniusza Surgenta i Józefa Loranca oraz reakcja na nie ówczesnego metropolity krakowskiego kard. Karola Wojtyły.
Metropolita warszawski przypomniał, że przyszłego papieża poznał w 1967 r., gdy był klerykiem w seminarium w Krakowie, a Karol Wojtyła był biskupem krakowskim.
Dla Jana Pawła II godność jednostki była kluczowa
- Znając Wojtyłę i jego widzenie człowieka - a to nie był personalista tylko od strony etycznej, ale również praktycznej - dla niego godność jednostki była kluczowa. I wyczuwalna. Posądzanie go o intencjonalne zaniedbania jest moim zdaniem nieprawdopodobne - ocenił.
Dodał, że jako młody ksiądz słyszał o przypadkach księży Sadusia, Surgenta i Loranca, jednak w tamtych czasach "do każdego doniesienia i oskarżenia trzeba było podchodzić ostrożnie".
- Komuniści represjonowali Kościół, a aparat bezpieczeństwa robił wszystko, aby mu zaszkodzić. Gdy można było uderzyć w biskupa - choćby plotkami - robiono to bez zawahania - zastrzegł.
Według kard. Nycza "nie można się z materiałami wytworzonymi przez Wydział IV Służby Bezpieczeństwa nie liczyć, bo niektóre zawarte w nich informacje są ważnym świadectwem epoki, ale z drugiej strony - nie można traktować ich jak prawdy objawionej". - Jeżeli połączymy tę wiedzę, kontekst historyczny oraz prześledzimy życiorysy osób, na których opiera się autor dokumentu oraz książki, powstają potężne znaki zapytania dotyczące wiarygodności ich przekazu - stwierdził kard. Nycz.
Zapytany o pojawiający się w przestrzeni publicznej postulat otwarcia archiwów kościelnych kard. Nycz odparł, że "archiwa kościelne kierują się prawem analogicznym do innych zbiorów, m.in. klauzurą czasu, która zakłada upublicznienie dokumentów po 50 latach od ich sporządzenia".
Kard. Nycz o swobodnym dostępie do archiwów kościelnych
- Jestem za tym, aby w przypadku źródeł spełniających te kryteria obowiązywał swobodny dostęp. Jeśli ktoś chce uczciwie badać przeszłość, Kościół nie może w tym przeszkadzać. Abp Grzegorz Ryś, który jest z wykształcenia prof. historii, mówił o tym otwarcie. Rzetelne badanie dokumentów nie będzie blokowane - powiedział. - W przypadku kard. Wojtyły klauzura 50 lat minęła - dodał.
Przypomniał, że Konferencja Episkopatu Polski podjęła decyzję o powołaniu komisji kościelnej, która otrzyma dostęp do materiałów o kard. Karolu Wojtyle, dlatego konfrontacja z informacjami zawartymi w zasobach IPN-u będzie możliwa.
Metropolita warszawski skomentował również słowa papieża Franciszka, który w wywiadzie dla argentyńskiego dziennika "La Nación" odniósł się do doniesień o przypadkach tuszowania pedofilii przez kard. Karola Wojtyłę, mówiąc, że "w tamtych czasach wszystko tuszowano".
Kard. Nycz o wypowiedzi papieża nt. kard. Wojtyły
- Ja odebrałem wypowiedź papieża w kontekście ahistoryczności oskarżeń. Czasy były inne i nie wolno ich oceniać tylko przez pryzmat naszej dzisiejszej wiedzy. Nie można przykładać teraźniejszej miary do czegoś, co działo się ponad pół wieku temu. Przecież myśmy się w ciągu ostatnich lat bardzo wiele nauczyli, również na temat pedofilii i spraw z tym związanych. Wiemy, jak to okropna zbrodnia, jakie zmiany psychiczne i cierpienia wywołuje w ofiarach. W latach 50., 60. psychologia nie była tak zaawansowana, wiele problemów bagatelizowano. Uważano, że pedofilia jest chorobą, którą można wyleczyć. Teraz rozumiemy, że to nie tak proste, czasami wręcz niemożliwe - zaznaczył.
Zdaniem kard. Nycza, "w tamtym czasie wszyscy biskupi na świecie mieli problemy z pedofilią i podobnymi zagadnieniami, wiele rzeczy rozwiązując ‘na miarę tamtych czasów’". - Przenosząc takich kapłanów do innej parafii, wysyłając do zakonów, odcinając od dzieci i młodzieży. Chciano takiego człowieka wyprostować" - wyjaśnił.
Jednocześnie hierarcha przyznał, że "niektórzy biskupi nie reagowali wystarczająco stanowczo, jeżeli chodzi o pomoc skrzywdzonym".
Nie wszyscy tuszowali pedofilię
- Nie uważam jednak, że wszyscy tuszowali. Tamto pokolenie, w moim odczuciu, w miarę możliwości starało się robić dużo. 60, 70 lat temu, gdy rozpoczynałem świadome życie, naprawdę nikt - w Kościele i poza nim - nie przypuszczał nawet, że skala tego grzechu jest aż tak duża. To człowiekowi przez głowę nie przechodziło - mówił.
Według metropolity warszawskiego kard. Wojtyła starał się reagować na przypadki pedofilii wśród księży "na miarę tamtych czasów". - Przekraczał o krok epokę - ocenił.
- (Kard. Wojtyła – przyp. red.) miał świadomość istnienia takich zachowań. Ubolewał nad nimi. Reagował jednak ostro, w sposób przewidziany prawem kanonicznym. Czy mógł robić więcej, tego nigdy nie wiemy. W jakimś sensie mógł jeszcze bardziej wyprzedzić swoje czasy. Byłbym jednak daleko od twierdzenia, że świadomie coś starał się ukrywać - zastrzegł.
Zapytany o ocenę działań organizatorów marszów w obronie Jana Pawła II, kard. Nycz przypomniał, że Konferencja Episkopatu Polski wydała w tym temacie komunikat.
„Nie należy Jana Pawła II mieszać z polityką”
- Nasz apel jest prosty - nie należy Jana Pawła II i tzw. „obrony papieża” mieszać z polityką. Nie można robić z niego narzędzia do osiągania własnych celów politycznych - podkreślił.
Kard. Nycz odniósł się do sondażu przeprowadzonego przez pracownię Pollster, z którego wynika, iż 67 proc. ankietowanych popiera uchwałę Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II, a dla 70 proc. Jan Paweł II niezmiennie pozostaje autorytetem.
- Ten drugi wynik pokazuje, że społeczeństwo nie poparło nagonki wobec papieża. Atak na niego nie zmienił, a nawet utwierdził przekonanie większości Polaków o jego świętości. Mamy do czynienia z pontyfikatem, który trwał prawie 27 lat. Wielkich dokonań, encyklik, pielgrzymek, wydarzeń historycznych, Solidarności, upadku ZSRR. Karol Wojtyła dokonał tak wieku rzeczy pozytywnych, że nie możemy patrzeć na jego życie tylko przez pryzmat jednego aspektu - zastrzegł.
Zamierzony atak na filary Kościoła
Według hierarchy "to, co się dzieje wokół papieża, kard. Adama Sapiehy, Benedykta XVI czy Matki Teresy w polskich i zagranicznych mediach, nie dzieje się bez powodu". - To zamierzony, frontalny atak na niepodważalne filary Kościoła. W myśl zasady, że wtedy runie cała konstrukcja - ocenił.
Przypomniał, że pontyfikaty Jana Pawła II i Benedykta XVI opierały się na szukaniu moralnego i obiektywnego oparcia dla moralności w czymś, co jest poza człowiekiem.
- Niestety takie postawienie sprawy nie jest po drodze współczesnemu człowiekowi, stąd uderzenie w świętych może być podstawą do usprawiedliwienia własnego rozmywania moralności. Każdy ma swoją prawdę, swoje dobro, subiektywizm sumienia. Czym innym to wszystko wytłumaczyć? - pytał.
Dlaczego Jan Paweł II stał się memem?
Zapytany o to, dlaczego episkopat przespał moment, w którym z "największego Polaka" papież stał się "memem", kard. Nycz przyznał, że to cena za "zatrzymanie się w narracji o Janie Pawle na poziomie kremówki". - Za późno zaczęliśmy sięgać po kilkanaście encyklik, po przemówienia, dokumenty, jego autentyczne życie - dodał.
- Papież już w 1991 r. ostrzegał, aby uważać, bo wraz z wolnością przyjdzie dobrobyt, a z nim czynniki laicyzujące. Wtedy w Polsce rodziło się jeszcze co roku 650 tys. dzieci, dopiero odreagowywaliśmy po komunizmie, mało kto rozumiał wagę jego słów. I tak krok po kroku, w samozadowoleniu doszliśmy do momentu, w którym to memy u młodych zastępują nauczanie Wojtyły - przypomniał kard. Nycz.
Metropolita warszawski odniósł się również do "apostazji kobiet". - Kiedyś to matki uczyły wiary, później stopniowo - patrząc szerzej - rodzice, odsuwali się od religii. Byłem kiedyś w parafii, gdzie w niedzielę na mszę chodziło 20 proc. wiernych, ale na religię 100 proc. uczniów. Jak to się miało udać? Brakowało świadectwa. Dzisiaj słyszę to samo od rodziców - też chcieliby w Warszawie "posyłać dziecko na religię", ale to dziecko, gdy ma 14 lat samo siebie pyta: "dlaczego mam chodzić, skoro mama i tata sami nie dają mi przykładu?". Osłabienie tych relacji, osłabienie rodziny - to wszystko przekłada się dzisiaj na erozję wiary, również wśród młodych kobiet. Pandemia tylko ten proces pogłębiła - wyjaśnił.
Skomentuj artykuł