Kardynał Bo apeluje do premier Birmy, by broniła muzułmanów. Prosi, by nie zrzucać na nią całej winy
Birmański kardynał Charles Maung Bo w ostatniej wypowiedzi próbował zachęcić premier Birmy (Mjanmy) Aung San Suu Kyi do nawoływaniu do obrony muzułmanów z ludu Rohingya, którzy w ostatnich tygodniach toczą walki z armią rządową.
Jednocześnie, duchowny mówi o tym, aby nie zrzucać całej winy na lidera kraju.
W wywiadzie dla magazynu TIME, kardynał Bo mówi: "Mieszkańcy stanu Arakan (skąd Rohingya emigrują do Bangladeszu) doświadczają ogromnego cierpienia. Świat spogląda na Aung San Suu Kyi w ten sam sposób jak podczas jej batalii o demokrację. Teraz, gdy jest częścią rządu - jego liderem - niewątpliwie powinna wypowiedzieć się w tej sprawie".
Kardynał zaznaczył również, że demokracja w Birmie jest cały czas stosunkowo krucha, a krytyka liderki państwa za brak wstawiennictwa dla mniejszości muzułmańskiej nie rozwiązuje problemu. "Aung San Suu Kyi stąpa po cienkim lodzie", dodaje Bo.
"Piętnowanie Suu Kyi i atakowanie jej w mediach to żadne rozwiązanie. Jeden fałszywy ruch przesądzi o wykluczeniu jej z parlamentu, a wtedy nastąpi koniec marzeń o jakiejkolwiek formie demokracji. Musimy pamiętać, że wojsko odbierało demokrację trzykrotnie w historii Birmy."
Mówi się o ponad 300 tys. muzułmanów, którzy uciekli z Arakan do Bangladeszu.
Pomimo, że Suu Kyi została wybrana na stanowisko premiera w demokratycznych wyborach w 2015 roku, wojsko wciąż kontroluje ważniejsze rządowe ministerstwa.
Kardynał Bo powiedział, że społeczeństwo powinno być ostrożne w określaniu tej sytuacji jako ludobójstwo. "W tym kontekście, stosowne jest, aby póki co nie kwalifikować tych incydentów jako ludobójstwo lub czystka religijna przeciwko muzułmańskiej społeczności, która nie jest uznawana przez parlament jako mniejszość narodowa, a jako grupa intruzów z Bangladeszu". "Ważnym jest, aby podjąć próbę rozładowania napięcia i gniewu w tym regionie oraz aby używać języka, który nie podrażni żadnej ze stron."
Duchowny dodaje również, że nie tylko w prowincji Arakan jest problem. W innych częściach kraju również toczą się walki, a każdy z tych konfliktów powoduje ucieczkę tysięcy lokalnej ludności.
Skomentuj artykuł