A co, jeśli Franciszek odpowie Michnikowi?
Michnik napisał list do Franciszka. Można się z tego nabijać, ale... Co, jeśli Ojciec Święty na niego odpowie? Nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało. To, że się w wielu kwestiach ze sobą nie zgadzamy, nie oznacza, że mamy ze sobą nie rozmawiać.
Tuż przed świętami Wielkiej Nocy ukazał się list otwarty redaktorów "Gazety Wyborczej" do papieża Franciszka. Zarówno sama inicjatywa, jak i zastosowana przez publicystów argumentacja jest na tyle interesująca, że warto się nad nim przez chwilę pochylić.
Adam Michnik i Jarosław Mikołajewski już na samym początku listu (opublikowanego przez włoski lewicowy dziennik "La Repubblica") przyznają, że "czują się chrześcijanami", choć jeden z nich jest nieochrzczony, zaś drugi - niepraktykujący. Nie mam najmniejszego zamiaru odbierania im prawa do wypowiadania się na tematy kościelne, ale po takiej deklaracji rzekoma troska o dobro Kościoła w Polsce wydaje się nieco zastanawiająca.
Oczywiście, żyjemy w kraju, w którym - wedle różnych sondaży - katolików wciąż jest całkiem sporo, a Kościół jest trwale i silnie zakorzeniony w rzeczywistości i krajobrazie Polski. Chcąc, nie chcąc, rozprawiając na temat Polaków zawsze prędzej czy później zejdziemy na tematy kościelne. Dlatego nikomu nie odmówiłabym prawa do wypowiadania się na temat Kościoła w Polsce, ale...
Jeśli ktoś, już na samym wstępie deklaruje, że w sumie chrześcijaninem nie jest (nie ma co się rozprawiać nad absurdalnością stwierdzenia "chrześcijanin niepraktykujący", bo to jak "żyjący nieoddychający"), to głęboko zastanawiam się nad tym, co taki człowiek chce uzyskać. Bo to trochę tak, jakbym ja - nie mając zielonego pojęcia o funkcjonowaniu redakcji "GW", zaczęła domagać się od niej realizowania moich widzi-mi-się. Niby mogę napisać list otwarty do Adama Michnika i zażądać w nim wolnego dnia w tygodniu i skrócenia czasu pracy (oczywiście, z troski o los zatrudnionych tam dziennikarzy), ale jaki miałoby to sens?
Właśnie - troska to kluczowy motyw inicjatywy Michnika i Mikołajewskiego. Oczywiście, troska o Kościół w Polsce, bo redaktorzy są mocno zaniepokojeni postawą wielu duchownych, którzy wyrządzają krzywdę ludziom i źle wpływają na losy społeczeństwa.
I taka troska byłaby oczywiście jak najbardziej zrozumiała i uzasadniona, gdyby redaktorzy "GW" wyliczyli z nazwiska kilku duchownych, którzy na przykład niezbyt umiejętnie zwalczają pedofilów w swoich szeregach. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że Kościół ma z tym jakiś wielki problem, zwłaszcza że powstał system usprawniający walkę z pedofilią. Niemniej, jak zresztą wszędzie, zaniedbania pewnie się znajdą. Z wielką nadzieją czytałam list, czekając na chociaż jedno nazwisko duchownego, który rzeczywiście "wyrządza krzywdę" ludziom - choćby poprzez wymagania horrendalnych opłat za pogrzeb lub udzielenie chrztu. Albo chociaż nazwisko księdza, który "wyrządza krzywdę" nieuczciwie płacąc swoim pracownikom, rzucając kłody pod nogi katechetkom (bo przecież ksiądz "musi" uczyć i zrobi to lepiej niż jakaś tam pani) albo duchownym redaktorom naczelnym, którzy potrafią przynosić swoim dziennikarzom wypłatę w bilonie w foliowych torebkach po kanapkach (serio, słyszałam na własne uszy o takim przypadku).
Wytropienie takich duchownych, którzy nie tylko krzywdzą wierzących, ale i niszczą od środka Kościół, dodatkowo odpychając od niego ludzi, rzeczywiście byłoby wyrazem troski o los tej instytucji w Polsce. Jednak Adam Michnik i Jarosław Mikołajewski najwyraźniej mają nieco inną definicję troski, bo pochylają się z nią nad... ks. Wojciechem Lemańskim.
Szczerze mówiąc, myślałam, że sprawa byłego proboszcza z Jasienicy jest już zamknięta. Po niezliczonych odwołaniach i kolejnych zapowiedziach, że jak już papież zadecyduje, to on się temu podporządkuje, wydawać się mogło, że potwierdzenie przez Watykan decyzji abp. Henryka Hosera zamyka temat. Jak się okazuje, nie dla redaktorów "Wyborczej", których zdaniem jest on ofiarą polskiego kleru.
Nie ma sensu rozwodzić się tu nad losem byłego jasienickiego proboszcza, bo to zapewne temat na oddzielny, pokaźnych rozmiarów artykuł. Przyznam jedynie, że osobiście nie byłam i nie jestem wielkim obrońcą ks. Lemańskiego, choć jednocześnie uważam, że sposób rozwiązania jego sprawy przez kurię warszawsko-praską mógł wyglądać nieco inaczej. Jednak potwierdzenie przez Kongregację ds. Duchowieństwa decyzji abp. Hosera ma dla mnie charakter wiążący.
Dlatego tym bardziej dziwi mnie list Michnika i Mikołajewskiego do Franciszka, który ma na celu - chyba nie tylko w moim odczuciu - wywarcie na papieżu presji, aby zmienił swoją decyzję. "Szkoda marnować powołanie księdza, który najbardziej przejął się Twoim przesłaniem, a nawet czekał na nie z tęsknotą swojego sumienia, już na nie gotowy, o czym świadczy chronologia wydarzeń" - argumentują.
To oczywiście wspaniale, że ks. Lemański "się przejął", ale - jak sądzę - to nie wystarczy, by Ojciec Święty zmienił swoją decyzję. Kościół, jakkolwiek byśmy na niego nie patrzyli, nie jest jednak demokracją, w której zasady ustala się przez głosowanie większości (a już zwłaszcza podporządkowując się woli tych, którzy w Kościele nie są). Od wieków obowiązują w nim pewne zasady, m.in. posłuszeństwa biskupowi i zachwyt wyborem Franciszka niewiele tu zmieni.
Co więcej, zastanawiające jest upominanie się redaktorów "GW" tylko i wyłącznie o ks. Lemańskiego, jakby w Kościele w Polsce nie było żadnych innych kapłanów, potrzebujących wsparcia. Jakby nad Wisłą jedynym (i ostatnim) sprawiedliwym był ks. Lemański, a pozostałych kilkanaście tysięcy księży zajmowało się wyłącznie piętnowaniem dzieci z in vitro, prześladowaniem gejów, zdzieraniem kasy z biednych staruszków i szerzeniem antysemityzmu. Ks. Lemański nie jest jedyną ofiarą hierarchicznego Kościoła w Polce. Ba, nie wiem nawet, czy rzeczywiście słowo "ofiara" pasuje do byłego jasienickiego proboszcza. Natomiast, gdyby faktycznie troszczyć się o polski Kościół i zapytać kapłanów, co ich boli i z czym mają problemy, to takich "ofiar", o które należałoby apelować, pewnie znalazłoby się więcej.
Próbuję spojrzeć na list Michnika i Mikołajewskiego na serio. Daleka jestem od wyśmiewania ich inicjatywy, bo przecież nie o to chodzi. Sęk w tym, że mimo wszystko trudno mi w nim dostrzec szczere intencje. Gdyby tak było, to redaktorzy pochyliliby się nie tylko nad ks. Lemańskim (który - chcąc mniej lub bardziej - stał się pupilem lewicowych środowisk), ale nad paroma innymi księżmi, których można wesprzeć w ich cennych inicjatywach. Gdyby rzeczywiście troszczyli się o los Kościoła w Polsce, dotknęliby kilku naprawdę istotnych problemów, a zaręczam, że sprawa ks. Lemańskiego ma naprawdę znaczenie marginalne.
"Dzięki Tobie i księdzu Wojciechowi chcielibyśmy szukać wspólnej drogi z Kościołem, jednak Kościół w Polsce komplikuje tę sprawę" - piszą do Franciszka dziennikarze. I może rzeczywiście, niektórym osobom niektórzy polscy księża "komplikują sprawę" - tyle tylko, że redaktorzy "GW" wcale tej sprawy nie prostują. Mam wrażenie, że cel ich listu jest tylko jeden - wymuszenie na papieżu cofnięcia decyzji w sprawie ich ulubieńca, a przez to - wywarcie presji, by Kościół w Polsce (i nie tylko) był dokładnie taki, jak życzą sobie tego - bądź co bądź - niekatolicy. Co na to Franciszek?
Zdaniem katolickich radykałów, list dziennikarzy "GW" nie ma żadnego znaczenia, papież nawet nie będzie zawracał sobie nim głowy. Czy aby na pewno? Jakiś czasu temu Piotrek Żyłka komentując na Deon.pl list Franciszka do włoskiego dziennika "La Repubblica" napisał, że to trochę tak, jakby Ojciec Święty opublikował list nie w "Niedzieli" czy "Gościu Niedzielnym", ale w "Gazecie Wyborczej".
"Swoim listem Franciszek znowu burzy nasze dobre samopoczucie i wyrywa nas ze schematów myślenia. Rzeczywistość nie jest czarno-biała, a chrześcijanin nie może zamykać się na inaczej myślących" - komentował Żyłka. Czy jego abstrakcyjna wizja publikacji listu Franciszka na łamach "GW" rzeczywiście jest aż tak bardzo nierealna? Teraz na łamach tej samej gazety, do której swój list wysłał Franciszek, ukazuje się list Michnika i Mikołajewskiego. Czy Franciszek go przeczyta? Czy na niego odpowie? Nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało. To, że się w wielu kwestiach ze sobą nie zgadzamy, nie oznacza, że mamy ze sobą nie rozmawiać. A papież, jak mało kto pokazuje, że każdy dialog ma sens.
Skomentuj artykuł