Warto rozmawiać. Tylko nie ze Środą czy Michnikiem!
Kilka dni temu Centrum Myśli Jana Pawła II zorganizowało kolejną debatę z cyklu "Dziedziniec dialogu". Wśród jej uczestników pojawił się m.in. Adam Michnik czy Magdalena Środa. I to dla niektórych stało się powodem dla przekreślenia całej inicjatywy, a nawet posądzenia kard. Kazimierza Nycza, który patronuje przedsięwzięciu o działania anty-ewangelizacyjne. Bo przecież "prawdziwi" katolicy mogą rozmawiać wyłącznie między sobą...
Dziedziniec dialogu to inicjatywa, która odbywa się w różnych miastach europejskich od 2011 roku w ramach cyklu spotkań "Dziedziniec Pogan". Jej pomysłodawcą była Papieska Rada ds. Kultury. Dziedziniec gościł już w takich miastach jak Paryż, Barcelona, Sztokholm czy Asyż.
Spotkania zwykle wywołują pozytywne komentarze i reakcje, bo i dobór zapraszanych gości jest nietypowy - raczej trudno byłoby ich spotkać przy jednym stole w "normalnych" okolicznościach. Cała idea skupia się bowiem wokół jednego celu - by stworzyć przestrzeń dialogu wierzących z ateistami, agnostykami i ludźmi obojętnymi religijnie.Co ciekawe, w organizację spotkań angażował się w czasie swojego pontyfikatu Benedykt XVI, kontynuując nauczanie św. Jana Pawła II.
W Polsce także odbywają się Dziedzińce dialogu. W Warszawie od pewnego czasu pod specjalnym patronatem kard. Kazimierza Nycza organizuje je Centrum Myśli Jana Pawła II. W tym roku uwagę i szczególne zainteresowanie przyciągali zaproszeni do dyskusji goście - w pierwszym panelu był to prof. Jacek Hołówka, prof. Hans Joas, prof. Magdalena Środa oraz prof. Andrzej Zoll. W drugim przy jednym stole zasiedli kard. Gianfranco Ravasi, prof. Mirosława Grabowska, Adam Michnik, Marek Jurek oraz prof. Wiktor Osiatyński.
Trzeba przyznać, że to odważna decyzja, by posadzić przy jednym stole redaktora "Gazety Wyborczej" (uważanej przez część środowisk katolickich za największe zło na świecie), ultrakonserwatywnego polityka oraz biskupa. I za to Centrum Myśli Jana Pawła II należy się wielki szacunek, bo czy w dialogu chodzi wyłącznie o to, abyśmy kisili się we własnym sosie, dyskutując jedynie z tymi, którzy reprezentują w miarę podobny do naszego światopogląd?
Oczywiście, że nie, bo takie głaskanie się po główkach i przytakiwanie sobie miałoby niewiele wspólnego z dialogiem (który przecież czasem polega właśnie na ścieraniu się różnych zdań). A jednak - zdaje się, że nie do wszystkich w Kościele dociera potrzeba podejmowania dyskusji z kimś, spoza naszego świata i myślenia.
Tomasz Terlikowski uznał bowiem, że Dziedziniec dialogu to w istocie inicjatywa... anty-ewangelizacyjna. "I warto, by ktoś powiedział to jasno". Jak nie trudno przewidzieć, to pierwszoplanowa rola życia właśnie dla niego, więc publicysta "jasno" napisał: "A jednak archidiecezja i Centrum Myśli Jana Pawła II uznały inaczej, i na debatę zaprosiły kogoś, kto wszystkie swoje siły, i to od bardzo dawna, poświęca na to, by głosić pochwałę zabijania najsłabszych. Magdalena Środa, bo o niej mowa, otrzymała więc ambonę do głoszenia swoich tez, i autoryzację archidiecezji warszawskiej".
Ale to nie wszystko, bo Terlikowskiemu jeszcze bardziej nie spodobało się zaproszenie przez Centrum Myśli Jana Pawła II Adama Michnika, który krótko przed Świętami Wielkanocnymi wraz z Jarosławem Mikołajewskim napisał list do papieża Franciszka, upominając się o ks. Wojciecha Lemańskiego (pisałam o tym w jednym z moich poprzednich felietonów na Deon.pl).
"Co Wielki Czwartek, to w jego gazecie jakiś atak na kapłanów, co Wielkanoc to dyskusja o Judaszu czy Ewangelii według niego. Ataki te są jednak związane z przekonaniem, że nie da się zmienić Polski, dopóki nie zmieni się Kościoła w takim duchu, by pozostało w nim jak najmniej Ewangelii, a zamiast niej wprowadzić jak najwięcej lewackiej nowomowy. I jak poprzednio nie widać powodu, by akurat temu człowiekowi dawać ambonę, autoryzować go jako autorytet. Kościół jest ostatnią instytucją, która powinna to robić" - ocenia autorytarnie Terlikowski. I drwi z organizatorów Dziedzińca, by następnym razem zaprosili Petera Singera albo Jerzego Urbana. W końcu, jak szaleć, to na całego.
Publicysta uparcie twierdzi, że choć w przestrzeni publicznej polemizować trzeba, to jednak nie wolno promować ludzi, mających poglądy antykatolickie, a tym bardziej - zapraszać ich na kościelne salony czy udostępniać ambonę...
Tyle tylko, że ani Centrum Myśli Jana Pawła II, ani kard. Nycz nie zaprosili Michnika czy środy do kościoła i nie udzielili im kwadransa podczas wygłoszenia homilii. Zaprosili ich w mniej lub bardziej neutralne miejsce, do stołu, przy którym toczyła się dyskusja. Każdy miał czas i równe szanse na przedstawienie swoich racji i poglądów. Inni uczestnicy dyskusji mieli święte prawo do tego, by z Michnikiem czy Środą się nie zgodzić i robili to.
W czym więc problem? Czy "dialog" w rozumieniu publicysty ma się sprowadzać wyłącznie do polemizowania z przeciwnikami na łamach gazet czy portali internetowych, bo kiedy już z nimi porozmawiamy face to face to zarazimy się ich poglądami? Albo co gorsza, uwiarygodnimy ich? A niby na jakiej zasadzie miałoby się to odbywać? Czy Tomasz Terlikowski, idąc do studia TVN uwiarygodnił Kubę Wojewódzkiego, który także - delikatnie mówiąc - nie wypowiada się zbyt dobrze o Kościele? Nie chcę być złośliwa, ale może problem tkwi w tym, że Terlikowski sam nie został zaproszony do dyskusji, więc z taką łatwością przychodzi mu nazwanie jej antyewangelizacją?
Przecież on sam wielokrotnie spotyka się w studiach telewizyjnych z ludźmi, którzy głoszą antykatolickie poglądy, zapraszał ich do "pojedynków" w ramach wywiadów, do swojego programu w Telewizji Republika... Jakoś wtedy warto rozmawiać...
Postawa wspomnianego przeze mnie publicysty niestety udziela się części katolików, którzy rozmawiać chcą, ale tylko ze sobą. To tym bardziej przykre (a nawet trącające hipokryzją), że ci sami katolicy wielokrotnie narzekają, że są kneblowani, że osób o konserwatywnych poglądach nie zaprasza się do telewizji... To prawda i należałoby upominać się o głos Kościoła w przestrzeni publicznej, ale... Okazuje się, że ci sami katolicy (ich część) chce robić dokładnie to samo - wykluczać z dyskusji ludzi, z którymi się nie zgadza. W dodatku, chce to robić w imię jakiejś fałszywej poprawności, bo przecież na gadkę z tymi poganami i antykatolikami nie ma co strzępić sobie języka. Serio? Gdyby tak było, to czy Jezus spotykałby się z celnikami i jawnogrzesznicami? Czy rozmawiałby z faryzeuszami?
Pewnie gdyby ci współcześni "wszystko-najlepiej-wiedzący" katolicy żyli w Jego czasach, też obrywałby za rozmawianie z grzesznikami. Bo przecież nie warto...
Taka postawa jest przykra z jeszcze jednego powodu - pokazuje bowiem, że jako katolicy jesteśmy zbyt leniwi na podejmowanie rozmów z tymi, którzy myślą inaczej. Boimy się tego? A może po prostu tak zgnuśnieliśmy w samozadowoleniu, że coraz rzadziej potrafimy logicznie argumentować naszą wiarę? Rozmowa z takimi osobami, jak Michnik czy Środa to przecież doskonałe ćwiczenie na sprawdzenie samego siebie - czy ja naprawdę potrafię w logiczny i przekonujący sposób powiedzieć temu człowiekowi, dlaczego wierzę? Gdybyśmy naprawdę potrafili dawać takie autentyczne świadectwo wiary, to ludzi o skrajnie antykatolickich poglądach byłoby o wiele mniej...
Skomentuj artykuł