Aborcja, czyli kiedy Kościół przegrywa
Odnoszę wrażenie, że wielu traktuje ekskomunikę jako środek do pozbycia się "wrzodu", jakim jest grzesznik. Zapominamy, że grzech - a czasem ekskomunika jako jego konsekwencja - jest porażką całego Kościoła.
We wtorek przeczytałem komunikat o liście Franciszka do przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji, abpa Salvatore Fisichellego. Wtedy pomyślałem sobie, że znów będzie wiele sensacji w mediach. Tak jakby papież co najmniej pozwolił na aborcję. I rzeczywiście przez media przeszła burza.
Kilkanaście lat temu, jako nowicjusz, miałem katechezę dla dzieci. Już nie pamiętam, o czym i jak mi ona wyszła. Pamiętam za to doskonale spotkanie z jednym z naszych ojców, który się jej przysłuchiwał.
Był on wtedy moim przełożonym. Wezwał mnie na "dywanik" i powiedział: "Zapamiętaj sobie raz na zawsze: jeśli będziesz kiedykolwiek i komukolwiek mówił o grzechu, to zawsze musisz powiedzieć też o Miłosierdziu Boga".
Sposób, w jaki mi to oznajmił, daleki był od miłosiernego podejścia do nowicjusza. Ale przesłanie zostało mi na całe życie.
Wspominam o tej starej historii, bo gdy wczytałem się w list papieża Franciszka, dostrzegłem dokładnie tę samą pedagogikę, o której wspomniał mi ów współbrat.
Franciszek bardzo wyraźnie mówi o złu aborcji. Nazywa ten grzech po imieniu, nie wygładza go. Równocześnie jednak podejmuje próbę zrozumienia ludzi (szczególnie kobiet), którzy ten grzech popełnili lub mieli w nim udział.
W tych kilku zdaniach widać bardzo wyraźnie, że Franciszek jest przede wszystkim duszpasterzem. Nie kanonistą lub prawnikiem.
Zawsze pierwszy jest człowiek, a później problem. Idąc tym tropem, jesteśmy w stanie pomóc nawet takiemu człowiekowi, który zdecydował się na aborcję.
Jeśli pierwszy będzie grzech i zło, które ten człowiek popełnił, to pomożemy tylko sobie. A dokładnie mówiąc: naszej potrzebie zemsty (bo poniżenie grzesznika jest swoistą zemstą).
W ostatnim czasie wiele razy słyszeliśmy o ekskomunikach (albo raczej o domaganiu się jej) dla kilku osób ze świata polityki. Można odnieść wrażenie, że (niektóre) osoby wierzące upominają się o ten środek nie po to, by pomóc komuś się nawrócić, ale pokazać władzę, którą Kościół posiada.
Odnoszę wrażenie, że wielu traktuje ekskomunikę jako środek do pozbycia się "wrzodu", jakim jest grzesznik. Zapominamy, że grzech (a czasem ekskomunika jako jego konsekwencja) jest porażką całego Kościoła.
Każdy grzech i każda ekskomunika jest czymś, co powinien naprawić nie tylko grzesznik, ale też cała wspólnota.
Papież zrobił coś niesamowitego, dając pozwolenie każdemu spowiednikowi na odpuszczenie grzechu aborcji. Jednak nie samym pozwoleniem. Niesamowite jest to, że Franciszek przypomniał o wielkim złu, jakim jest ten grzech, robiąc to jednak w kontekście Miłosierdzia Bożego.
Pokazując zło grzechu, mówiąc o konieczności nawrócenia tego, kto się go dopuścił, pokazuje (wspominając o ekskomunice) porażkę całej wspólnoty Kościoła. Wspólnota, która nakłada taką karę, musi przyznać się do tego, że gdzieś zawiodła. Bo upadł człowiek. Mówienie o grzechu bez równoczesnej możliwości przebaczenia jest bezsensowne. Mija się z celem.
Jest w Ewangelii fragment o tym, że Kościół ma władzę związywania i rozwiązywania (Mt 16,19). Czasem mam wrażenie, że wykorzystywaliśmy i wykorzystujemy ten fragment, by trzymać ludzi w ryzach, by "mieć władzę".
A gdyby na ten fragment popatrzeć jak na przestrogę Jezusa. Zobaczyć, że On nas w nim przestrzega przed łatwym ferowaniem wyroków i sądów? Można ten fragment przeczytać jako obudzenie się do odpowiedzialności za to, co, jak i komu mówimy. Czasem jedno zdanie za dużo w konfesjonale, rozmowie duchowej lub innych naszych kontaktach potrafi związać człowieka na całe lata.
Korzystajmy więc z władzy - Kościół instytucjonalny, ale i każdy z nas, ochrzczonych. Rozwiązujmy ludzi, a nie związujmy. Możemy to robić w naszych codziennych, rodzinnych, przyjacielskich relacjach. Szczególnie w nadchodzącym Roku Miłosierdzia.
Skomentuj artykuł