Anglikanizacja lub schizma
List arcybiskupa Stanisława Gądeckiego do papieża na temat niemieckiej drogi synodalnej, ale i ostra odpowiedź przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec bpa Georga Bätzinga uświadamiają - nie po raz pierwszy - że od dawna nie ma już jednego modelu katolicyzmu. I także w Polsce trzeba się z tym oswoić.
Katolicyzm w Polsce i w Niemczech to dwa, do pewnego stopnia, różne systemy myślenia, działania, a nawet odczuwania. Trudno o lepszy dowód na to, niż listy, które napisali (trudno powiedzieć, że do siebie) przewodniczący episkopatów Polski i Niemiec. Trudno powiedzieć, że do siebie, bo arcybiskup Gądecki napisał list do papieża, w którym - zachowując się trochę jak nielubiany prymus w klasie - poskarżył się na kolegów z sąsiedniej ławki, że oni tacy niegrzeczni, a potem jeszcze pochwalił się przed mediami, że jest taki odważny. Odpowiedź niemieckiego biskupa była skierowana już do niego samego i też przyjemna nie była. „Uważam list księdza arcybiskupa za ogromne przekroczenie swoich uprawnień” - napisał biskup Bätzing do arcybiskupa Gądeckiego. Niemiecki hierarcha zarzucił także arcybiskupowi Gądeckiemu cały szereg półprawd, fake newsów i niezrozumienie tego, o co rzeczywiście chodzi w niemieckiej drodze synodalnej.
I nawet jeśli ktoś nie podziela wszystkich pomysłów niemieckiej drogi synodalnej (ja akurat nie podzielam), to trudno nie dostrzec, że przynamniej części z argumentów Bätzinga trudno odmówić trafności. Najlepszym tego przykładem jest absolutnie fundamentalne pytanie, które zadaje niemiecki biskup polskiemu: „Zadaję sobie jednak pytanie, zgodnie z jakim prawem przewodniczący konferencji biskupów danego Kościoła ośmiela się osądzać katolickość innego Kościoła i jego episkopatu?”. To fundamentalne pytanie, i to nie dlatego, że odwołuje się do prawa, ale dlatego, że dotyka istoty sporu, jaki obecnie dotyka Kościoła. Jest on także istotny z perspektywy przyszłości katolicyzmu.
U podstaw sporu obu hierarchów leży bowiem odmienna odpowiedź na fundamentalne pytanie: czy wciąż istnieje jeden katolicyzm, a jeśli tak, to gdzie znajduje on najlepszy wyraz. Arcybiskup Gądecki, jak się zdaje, przyjmuje, że to u nas w Polsce w stopniu niespotykanym gdzie indziej przetrwał prawdziwy i autentyczny katolicyzm, z perspektywy którego można i trzeba oceniać katolicyzm niemiecki. Biskup Bätzing, choć także w niemieckim katolicyzmie dostrzec można tendencje absolutyzujące tamtejsze myślenie, przynajmniej deklaruje, że akceptuje różnorodność Kościoła i proponuje dyskusję nad kluczowymi sprawami. Jeśli uważnie prześledzi się obrady Drogi Synodalnej, to można mieć wątpliwości, czy rzeczywiście zawsze odpowiednio uważnie wsłuchiwano się w ich trakcie, w głos strony bardziej konserwatywnej. Nie zmienia to jednak faktem, że Bätzing jasno sugeruje, że debata ma się toczyć, i że nie wszystko jest w niej jeszcze ustalone.
Ta obecna w deklaracjach różnica jasno pokazuje, że o ile arcybiskup Stanisław Gądecki jest przekonany, że w zasadzie nic się nie musi zmieniać, a jeśli coś trzeba zrobić, to wyłącznie zastosować wszędzie w Kościele nasze polskie zwyczaje i schematy, o tyle biskup Bätzing przyjmuje, że jeden, wspólny dla wszystkich katolicyzm już nie istnieje. Inaczej jest on rozumiany w Polsce, a inaczej w Niemczech. Inne samorozumienie mają amerykańscy konserwatywni katolicy, a inne liberalni. Różnica w myśleniu o katolicyzmie między katolikami w Afryce i w Europie Zachodniej także jest potężna. I chodzi zarówno o kwestie związane z moralnością (głównie, choć nie tylko) seksualną, jak i o rozumienie czy postrzeganie sakramentów, a nawet boskiego miłosierdzia. Afrykańscy katolicy uznają, że dyskutować trzeba o poligamii, co z perspektywy Kościoła zachodniego jest niedopuszczalne. Zachodni katolicy chcą rozmawiać o homoseksualności i ocenie moralnej aktów homoseksualnych, co dla katolików z Afryki jest absolutnie niedopuszczalne. Analogiczne dyskusje moralne oddzielają bardziej konserwatywnych katolików w Polsce od bardziej liberalnych w Niemczech. U nas niedopuszczalna jest rozmowa o Komunii dla osób w sytuacjach nieregularnych, ale katolicy w Niemczech (też nie wszyscy, ale pewna, znacząca ich część) nie tylko już wprowadzili tę zasadę w życie, ale i chcą błogosławienia par jednopłciowych. Moralność nie jest jedyną kwestią, która dzieli katolików na świecie. W jednych Kościołach lokalnych spowiedź uszna ma się świetnie, a w drugich w zasadzie zanikła, bo zastąpiły ją rozmaite liturgie pokutne. O kapłaństwie kobiet, mimo decyzji Jana Pawła II, w pewnych częściach Kościoła mówi się wprost, a w innych mowy nie ma nawet o diakonacie. Inaczej rozumiemy także Boże Miłosierdzie, a nawet przynależność do Kościoła.
Wszystko to razem sprawia, że trudno już mówić o jednym, światowym, globalnym katolicyzmie. Istnieją różne katolicyzmy, odmienne teologicznie, nie zawsze zgodne doktrynalnie, które łączy - z jednej strony - autorytet papieski (nie zawsze przyjmowany dosłownie, ale zawsze istotny symbolicznie), a z drugiej hierarchiczna struktura i przywiązanie do pewnej tradycji historycznej. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie cokolwiek w tej sprawie miało się zmienić. Odmienne wizje katolicyzmu są nie tylko mocne teologicznie, nie tylko prezentują odmienne w różnych sprawach opinie, ale i wyprowadzają je z katolickiej tradycji. Obie są także mocno zakorzenione w różnych częściach świata (a niekiedy nawet dzielą między sobą diecezje, parafie i katolików w konkretnych krajach). Nic nie wskazuje na to, by jedna z nich mogła zwyciężyć drugą i zatriumfować, ogłaszając się jedynie katolicką.
Tego rodzaju pragnienie ogłoszenia tylko jednego z nurtów katolickich prawdziwie katolickim i wykluczenie z Kościoła innych wrażliwości, oznacza w istocie zgodę na schizmę, która głęboko - i to na trwale - podzieli katolicyzm. Reformacja nauczyła chrześcijan, że łatwiej się od siebie oddzielić, niż się potem pogodzić i dlatego kolejni papieże (a dotyczy to również Jana Pawła II czy Benedykta XVI) robili wszystko, by Kościół się nie podzielił. To dlatego, choć niekiedy przywoływano do porządku bardziej radykalnie domagających się zmian teologów, nie zmuszano całych lokalnych Kościołów do pełnego egzekwowania oficjalnej doktryny Watykanu. Obecnie jest podobnie. Franciszek swoje reformy realizuje bardzo powoli, łagodnie i godzi się na to, że w wielu miejscach nie wchodzą one w życie. Dlaczego? Bo on także chce uniknąć schizmy.
To dlatego na obecnym etapie trzeba się pogodzić z tym, że katolicyzm zaczyna w pewnych kwestiach przypominać anglikanizm. I w jednym i w drugim funkcjonują obok siebie mocno skonfliktowane nurty, które nawet jeśli mają problemy z zaakceptowaniem siebie nawzajem, to są akceptowane przez hierarchię jako pełnoprawne modele teologiczne. Inna droga oznaczałaby - i we Wspólnocie Anglikańskiej i w Kościele katolickim zgodę na schizmę. I tego musimy się wciąż uczyć.
Skomentuj artykuł