Ani politycy, ani działacze pro-life niczego się nie nauczyli
W sprawach dotyczących aborcji politycy, a wraz z nimi działacze pro-life, przez lata niczego się nie nauczyli. Kolejny raz zabrano się do ważnej, fundamentalnej sprawy, od końca.
Kolejny raz mamy do czynienia z awanturą wokół aborcji. Na ulice miast wylegli niezadowoleni z decyzji Trybunału Konstytucyjnego, inni swoje zdjęciach profilowe w mediach społecznościowych oznaczyli błyskawicami, działacze pro-life nie kryją zaś zadowolenia, że uzasadnienie do orzeczenia TK wreszcie zostało opublikowane i zakwestionowane przepisy przestają obowiązywać. Politycy prawicy przekonują, że nie można było inaczej i odwołują się przy tym do nauczania Kościoła. Z drugiej strony lewica mówi o ograniczeniach praw kobiet i składa projekt ustawy liberalizującej przepisy w tym zakresie. Dyskusja będzie trwała.
Zawsze będzie ona burzliwa i zawsze będzie odbywała się na dwóch poziomach: moralnym oraz politycznym. Poziom moralny raczej nie pozostawia pola do manewru. Piąte przykazanie Dekalogu mówi wprost: „Nie zabijaj". Powinni stosować się do niego nie tylko chrześcijanie, ale także niewierzący, bo zakaz zabijania drugiego człowieka należy do dość wąskiej grupy ogólnoludzkich zasad etycznych.
Inaczej rzecz ma się na poziomie politycznym, gdzie aby przetrwać, trzeba zawierać różne – często niewygodne – kompromisy. Kompromis taki – dziś niektórzy określają go mianem „umowy społecznej" – zawarto w roku 1993 właśnie w sprawie aborcji. Została ona prawnie zakazana, ale dopuszczono trzy wyjątki. Jeden teraz – po kilkuletnich przepychankach - skasowano. Tyle tylko, że w ciągu tych kilku lat politycy, a wraz z nimi działacze pro-life niczego się nie nauczyli. Kolejny raz zabrano się do ważnej, fundamentalnej sprawy, od końca. I to przy ogólnym aplauzie – przynajmniej oficjalnym – hierarchów.
Kiedy w 2016 roku Sejm, m.in. pod presją parasolkowych protestów, wyrzucił do kosza obywatelski projekt ustawy całkowicie zakazujący aborcji, ówczesna premier Beata Szydło w emocjonalnym wystąpieniu zapewniała, że dla jej rządu życie ludzkie jest priorytetem. Aby ograniczyć liczbę aborcji dzieci z poważnymi wadami zaproponowała program „Za życiem”. Na różnych poziomach miał on wspierać rodziny, w których na świat przyjdzie niepełnosprawne dziecko. Kobieta decydująca się na urodzenie takiego dziecka mogła liczyć na jednorazowy zasiłek. Czas pokazał, że program nie spełnił swojego podstawowego zadania. Liczba aborcji z powodu ciężkich wad płodu nie spadła. Ale nikt nie wyciągnął z tego żadnych wniosków.
Teraz rękami TK przepisy zmieniono. I co? Minister rodziny i pracy Marlena Maląg mówi w telewizji, że w jej ministerstwie od dłuższego czasu pracuje się nad programem wsparcia kobiet w ciąży. Specjalny zespół „właściwie wypracował kilka wariantów” i wkrótce „jeden wariant będzie wybrany i zaprezentowany”, a zmiany „będą przedstawiane i wprowadzane etapami”.
W podobnym tonie wypowiada się także Jakub Bałtroszewicz, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny. W obszernym wywiadzie dla KAI stwierdził, że „orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego to zadanie dla nas”. „Powinniśmy je traktować nie tyle jako triumf, co jako początek ciężkiej pracy i walki o to, by żadna z rodzin, która przyjmie chore i niepełnosprawne dziecko nie została pozostawiona sama sobie. Musimy pokazać, że dorośliśmy do tego orzeczenia” – tłumaczy i wymienia, że na początek trzeba skupić się na aspektach ekonomicznych. Jego zdaniem państwo „powinno zwiększyć kwotę zasiłku pielęgnacyjnego o minimum 2 tys. zł (obecnie wynosi on ponad 200 zł, co jest kwotą śmieszną)”. Powinien zostać zniesiony zakaz pracy dla rodziców, którzy pobierają ten zasiłek. Dalej prezes PFROŻIR wskazuje, że trzeba do polskiej służby zdrowia wprowadzić „instytucję hospicjów perinatalnych”, które choć w naszym kraju istnieją, to są „prowadzone wyłącznie przez organizacje pozarządowe”. Kolejne zadanie to „ułatwienie potrzebującym dostępu do rehabilitacji”.
I jeszcze jeden cytat z wywiadu prezesa Bałtroszewicza: „Wydaje mi się, że niektóre środowiska określające się jako 'pro-life', w swoich działaniach skupiają się na ukazywaniu okrucieństwa aborcji a język, jakiego używają, głęboko polaryzuje społeczeństwo. Wydaje mi się, że nie o to chodzi. Myślę, że czas najwyższy, by niektóre banery zostały schowane a niektóre furgonetki zaparkowane w garażach. To, co jest pokazywane na tych banerach jest prawdą. Aborcja jest morderstwem. Ale uważam, że teraz środowisko pro-life powinno się skupić na zbudowaniu systemu pomocy i wsparcia dla potrzebujących dzieci i ich rodziców”.
Generalnie i minister Maląg, i prezes Bałtroszewicz mają rację. Tyle tylko, że kolejność działań powinna być odwrotna. Najpierw powinniśmy dążyć do tego, by wprowadzić kompleksowe, dobrze przemyślane i skonsultowane, rozwiązania. Równolegle z pracą nad systemem pomocy winniśmy prowadzić rzeczową debatę. I na końcu zmieniać przepisy. Pewnie i tak nie udałoby się uniknąć awantury, bo zawsze będą niezadowoleni, ale istniałby przynajmniej jakiś spójny system pomocy. A tak wyszło jak zwykle: najpierw zróbmy, pomyślimy później. I co jest najsmutniejsze w tym wszystkim, to to, że najpewniej niewiele w systemie się zmieni. Dalej będzie tak jak jest.
Skomentuj artykuł