Ani słowa o Franciszku
Kto żyw teraz o Franciszku. Mówi, pisze, krzyczy, peroruje, woła, rozważa, analizuje, dywaguje, cytuje, wyjaśnia, wykłada, potwierdza, aprobuje, gani, oświadcza, zaprzecza, naświetla, problematyzuje. Franciszka łapie, przywłaszcza i nie puszcza. Wyrwać go sobie nie pozwala.
Tego swojego Franciszka wszystkim innym pokazuje, a równocześnie go przed nimi broni. Ma o nim swoje zdanie, przekonanie i je wyraża, upublicznia, przedstawia, nie tyle jako temat do dyskusji, jako zagajenie rozmowy, ile jako dogmat do przyjmowania i wierzenia. Wie lepiej, a właściwie najlepiej, co Franciszek powiedział, a co chciał w istocie rzeczy powiedzieć. Czego nie zrobił, ale co niewątpliwie i na sto procent zrobić zamierzał i planował. Od czasu do czasu, z różną częstotliwością, słucha i czyta. Oczywiście o Franciszku. A czasami nawet Franciszka. Choć raczej w nie za dużych dawkach. Wyrywkowo. Bez konteksu.
Czy to tylko naciągnięty do granic wytrzymałości sezon ogórkowy i brak innych tematów, czy też rzeczywiście mamy z tym Franciszkiem jakiś realny problem? Skąd ten nagły napływ, wręcz epidemia, "franciszkologów" wszelkich maści i opcji? Dlaczego na Franciszka nakierowane są wszystkie oczy i obiektywy, w niego wymierzone ostrza piór, sitka mikrofonów i strumienie oczekiwań, by nie powiedzieć wprost - żądań? Dlaczego ma być właśnie taki, a nie inny, niż się po nim tego spodziewamy? Myśleć i działać tak, a nie inaczej, niż my chcemy, planujemy i przepowiadamy? Czemu ma być koniecznie przewidywalny i mieścić się akurat w tych ramkach, które dla niego narysowaliśmy i poruszać po tych torach, na których go mentalnie umieściliśmy? Czemu wpadamy w nerwowość, a zaraz potem w panikę, gdy postępuje wbrew linii, jaką mu wytyczyliśmy, mówi w innym tonie, lub innymi słowami, niż w naszym odczuciu, powinien? Z jakiego powodu opanowuje nas w takich sytuacjach rozczarowanie i poczucie głębokiego zawodu tak wielkie, iż pilnie i na wszelkie możliwe oraz dostępne sposoby usiłujemy je sobie zrekompensować? Bez przebierania w środkach i metodach? Bez względu na prawdę i fakty?
Co sprawiło, że ten Franciszek okazał się dla nas taki problemowy? Gdzie tkwi przyczyna opisanych wyżej zjawisk?
Być może, aby znaleźć odpowiedzi na tak liczne (i o wiele liczniejsze, choć tu nie zwerbalizowane) pytania, potrzebujemy tej chwili, tego błysku, tego doświadczenia, które spotkało Filipa Mosza, granego przez Jerzego Stuhra w filmie "Amator". Być może potrzebujemy tego obrócenia oka kamery o sto osiemdziesiąt stopni i spojrzenia na siebie. Może niezbędne jest nam przynajmniej lustro, w którym przyjrzymy się sobie samym? Bo może problem nie tkwi we Franciszku, ale w nas? Warto sprawdzić, czy w rzeczywistości, to nie my mamy problem z Franciszkiem, ale sami jesteśmy problemem? Nie dla Franciszka (choć pewnie obejmuje nas swoją troską i miłością), ale dla samych siebie. Może to nie Kościół, w którym biskupem Rzymu jest Franciszek, stanowi problem, ale jest nim ten budowany na indywidualne zamówienie przez każdego z nas Kościół według naszych wizji, wyobrażeń, zachcianek i kształtowany na naszą miarę? Kościół, który ma się nijak do tego, który na fundamencie Apostołów założył i buduje Jezus Chrystus?
Mnożące się niczym króliki albo komary wypowiedzi o Franciszku - medialne i niemedialne, publiczne i prywatne, wykrzyczane i szeptane - coraz mniej mówią o nim samym. Coraz więcej natomiast opowiadają o swoich autorach. Mówią o nich zaskakująco dużo. Odsłaniają ich. Dekonspirują. Uwypuklają ich i pozbawiają masek.
Być może, gdyby mieli tego świadomość, zamilkliby. Nie powiedzieliby o Franciszku ani jednego słowa. Z większym dla siebie, dla innych, dla Kościoła, dla świata nawet pożytkiem.
Skomentuj artykuł