Papież Franciszek i teologia kobiety
Papieska rozmowa z dziennikarzami na pokładzie samolotu z Rio okazała się źródłem kolejnych medialnych wydmuszek. W Polsce póki co mamy za sobą debaty na temat praw osób homoseksualnych oraz dopuszczenia osób żyjących w powtórnych związkach do pełnego życia sakramentalnego. W prasie zagranicznej dyskusja rozwija się nad jeszcze jedną wypowiedzią Franciszka - chodzi o odpowiedź na pytanie o sytuację kobiet w Kościele.
Papież jednoznacznie odrzucił możliwość udzielania kobietom święceń, powołując się na stwierdzenie Jana Pawła II w Liście Apostolskim "Ordinatio sacerdotalis". To zdanie nie wywołało większych komentarzy. Komentatorów poruszyło następujące stwierdzenie: "W Kościele wciąż nie mamy teologii kobiety. Powinniśmy ją rozwinąć".
Papież wychodzi z założenia, że Kościół bez kobiet jest jak grono apostołów bez Maryi, wskazuje na to, że Kościół jest rodzaju żeńskiego (grec. ekklesia jest rodzaju żeńskiego). Powołuje się także na świadectwo kobiet paragwajskich, które po wojnie Paragwaju z Brazylią w drugiej połowie XIX wieku same musiały unieść ciężar rozwoju państwa i wychowania następnego pokolenia (na jednego mężczyznę przypadało wtedy osiem kobiet!). I dokonały tego, przekazując także depozyt wiary. Przykład ten wskazuje, według papieża, że potrzebna jest teologia kobiety. Pokazuje także, że chociaż droga do święceń jest dla kobiet zamknięta, to jak Maryja jest ważniejsza od apostołów, tak kobiety są ważniejsze w Kościele niż biskupi i księża ("Ma ricordiamo che Maria è più importante degli apostoli vescovi, e così la donna nella Chiesa è più importante dei vescovi e dei preti").
Mocne słowa. Bardzo mocne. Z pewnością warto byłoby, aby papież je szerzej rozwinął. Jednak kiedy dłużej zastanawiałam się nad tezą o potrzebie stworzenia i rozwoju teologii kobiety, nasunęły mi się dwa skojarzenia.
Co do pierwszego przepraszam za niejaką kąśliwość, ale proszę zwrócić uwagę, że na większości wydziałów teologicznych w Polsce teologię rodziny wykładają księża. I bynajmniej nie wynika to z braku teologów świeckich, którzy mogliby się specjalizować w tym zakresie. Nie znam przyczyn tego stanu, ale na moje oko naturalny on nie jest. Dlatego też, słysząc o potrzebie rozwoju teologii kobiety i znając realia, od razu w wyobraźni zobaczyłam mężczyznę w koloratce mówiącego na ten temat. Obraz, niestety, równie prawdopodobny, jak absurdalny. O ile mamy w dziejach Kościoła świetnych mężczyzn-mariologów (choćby św. Bernard z Clairvaux), to jakoś nie wyobrażam sobie ich w roli specjalistów od teologii kobiecości.
Skojarzenie drugie to teologia ciała. Wiem, że teksty ks. Karola Wojtyły czy potem Jana Pawła II nie należą do łatwych (prowadziłam seminarium na ten temat dla Instytutu Tertio Millenio), ale kiedy wejdzie się w zawarte w nich przemyślenia, okazują się wspaniałym połączeniem głębokiej refleksji filozoficzno-teologicznej, bazującej na fenomenologii i św. Tomaszu, mocno zakorzenionej w Biblii, z obserwacjami i doświadczeniem wieloletniego duszpasterza młodzieży, małżeństw i rodzin. I uważam, że teologia ciała jest o wiele lepszą odpowiedzią na problem postrzegania kobiety w Kościele niż teologia tylko jednej płci.
Jest tak głównie dlatego, że pełni człowieczeństwa nie da się pojąć bez obu płci. Teologia ciała mówi o wzajemnym dialogu, o tym, jak mężczyzna i kobieta prowadzą siebie nawzajem ku własnej pełni: ojcostwu i macierzyństwu, także rozumianym duchowo jako zdolność do podjęcia odpowiedzialności za życie i dojrzewanie drugiego, zależnego ode mnie. Kiedy spróbujemy rozbić, choćby intelektualnie, tę jedność, obawiam się, że otrzymamy kaleką refleksję. Będzie ona zbyt jednostronna, mogą zagubić się aspekty związane z relacją do mężczyzn. Być może będzie ona jakąś odpowiedzią na feministyczne teorie potrzeby powrotu do kultu Wielkiej Bogini, ale nie będzie to odpowiedź pełna i wyczerpująca.
Teologia ciała nauczyła mnie, że cokolwiek w człowieczeństwie jest cennego, kształtuje się w dialogu. Jest przekształcaniem przestrzeni możliwego konfliktu, wynikającego z różnic, w przestrzeń płodnej wymiany, odwołującej się zarówno do różnic, jak podobieństw. Jeśli kobiety w Kościele mają zostać docenione, trzeba żeby mężczyźni dostrzegli obecny w nas potencjał nie jako zagrożenie, ale wsparcie. Żeby nauczyli się nas słuchać i słyszeć i intuicja mi mówi, że nie da się do tego doprowadzić przez dokonywanie teologicznej refleksji nad kobietami.
Skomentuj artykuł