Antidotum na niemiłość
"Może autor stuknąłby się w głowę", "rzygać się chce", "skończże baranie ten bełkot", "niech się ciapate kurwy smażą", "pracują tu sami idioci albo upośledzeni umysłowo" - to kilka komentarzy z Internetu. Najbardziej śmiali w ocenach są anonimowi użytkownicy. Ich frustracja i obraźliwe słowa chowają się pod pseudonimami.
Najwięcej naczytałam się między Wielkim Piątkiem a Wielkanocnym Poniedziałkiem. I to był błąd. Nie, że wcześniej nie wiedziałam o istnieniu hejtu. Konrad Kruczkowski napisał, że są zdania, które wypełniają głowę smutkiem, po lekturze komentarzy poczułam, że mniej lubię ludzi.
Jest sposób na ignacjański rachunek sumienia, który warto zaryzykować nawet po najbardziej beznadziejnym dniu. Zadanio-wyzwanie polega na tym, żeby w takiej niby bezsensownej dobie znaleźć jakąś niespodziankę od Boga. Ta metoda zmienia nie tylko nastrój. Uświadomiła mi banalną rzecz (ale te często wydają się mało oczywiste!).
Że to ode mnie zależy, gdzie patrzę*.To ja decyduję, czy przez cały wieczór będę przeżywać przykre komentarze np. przy artykule bliskiej dla mnie osoby, czy skupię się na radości znajomego z piątej B, który dostał pierwszą w życiu piątkę z muzyki. Prostota, która ratuje. Pomaga nie przegapiać tego, co dobre.
Na facebookowej tablicy kolegi zauważyłam wiersz przetłumaczony przez pana, którego kocham, autorstwa poety, którego nie znałam.
Te zimowe niedziele
W niedzielne ranki ojciec także wstawał wcześnie
i w sinoczarnym zimnie ubierał się, aby
spękanymi rękami, które go bolały
od roboty na mrozie w dni powszednie, sypnąć
węgla do pieca. Nikt mu nigdy nie dziękował.
Budziłem się, słyszałem trzaskanie drzazg mrozu.
Kiedy się już nagrzało, ojciec wołał na mnie
i zwlekałem się z łóżka, ubierałem, w lęku,
w jaki wprawiały mnie chroniczne domowe gniewy.
I zamieniałem parę obojętnych słów,
z nim, który zdążył już przegnać chłód z domu
i wyglansować moje odświętne półbuty.
Cóż ja wtedy wiedziałem, cóż ja mogłem wiedzieć
o surowych, samotnych posługach miłości?
Robert Hayden, tłumaczenie Stanisław Barańczak
Przypomniał mi, że równolegle do świata, w którym bywa smutno i trudno (nie tylko przez przykre komentarze), naprawdę widać miłość. Dzieją się "surowe i samotne posługi miłości". Na tyle subtelne, że prawie niezauważalne. Do głowy wskoczyły mi momenty z ostatnich miesięcy.
W tłumie u dominikanów
Obydwoje w siwych włosach, uśmiechnięci, trzymają się za ręce. Pan idzie pierwszy, prawie ciągnie panią. Ona ma wykrzywione ręce i nogi, ledwo posuwa się do przodu. Szukają miejsca. Na pierwszy rzut oka widać cierpienie, ale o milion bardziej - siłę!
Czułość nie mieści się w słowach
Ona nie radzi sobie z emocjami, on z reguły o nich nie mówi. Częściej się kłócą, niż rozmawiają. Tato podnosi głos, córka trzaska drzwiami i tak przez większość tygodnia. Mimo to on wstaje rano, żeby zrobić jej śniadanie do szkoły. A w nocy wstaje, żeby sprawdzić, czy nie zsunęła się jej kołdra.
Myje nogi bezdomnym
Zaczyna się od wspólnej zupy. Szybko zauważa, że osoby bezdomne potrzebują czegoś więcej, więc postanawia "myć nogi tym, którzy są brudni, którzy są zmęczeni, którzy mają niegojące się rany". Wyjmuje z torby butelki z ciepłą wodą, miskę, ręcznik i przed nimi klęka.
Miłość dobra na kręgosłup
Jeden źle się ubiera, inny jest za mało opiekuńczy, zwykle COŚ jest nie tak. Zakłada konta na portalach randkowych, bo chce zdążyć mieć dzieci. Robi też prawo jazdy, żeby woźić (przyszłe) dzieci samochodem, a nie autobusem do przedszkola. Jego ciągle nie ma. Przynajmniej w Internecie. Nagle okazuje się, że jest bliżej niż myśli. Wszystko jej w nim odpowiada i nawet kręgosłup przestał ją boleć.
Mówią, że mają szczęście
On nie mówi, nie chodzi, niedowidzi. Już nie raz umierał, więc w domu mają zestaw do intubacji. Życie mija im na 4. piętrze z widokiem na plac zabaw. Wychodzą głównie do szpitali. Dziękują Bogu, że ich syn nie raz przeżył.
Parasole nie są jednoosobowe
Nie znają się, idą osobno chodnikiem pełnym ludzi. Startuje duża ulewa. On podbiega i pyta, czy może "służyć parasolem". Nie wiem, co jest dalej, poza tym, że razem nie mokną.
"Cud" w niecałe 24 godziny
"Jestem ojcem, a moje dziecko umiera na białaczkę i w tej chwili nie mam już czasu ani wstydu. Muszę zdążyć, dlatego błagam o pomoc" - czytam na stronie siepomaga.pl Teraz licznik pokazuje 120% z niezbędnej sumy, a ta pojawia się, zanim minie doba.
Na liście pomagających obok kwot widać komentarze z nadzieją i wsparciem: "powodzenia w walce", "dużo siły dla ciebie", "jestem studentką, niech ona też będzie", "zapomniałem napisać - więc proszę powiedz Tatusiowi, żeby podpisywał się: Tatuś - przez duże T :)", "zobaczyłem, że potrzebna jest pomoc na pewnym kanale na yt i jestem", "wygrywamy ten wyścig", "ile zostało na koncie, tyle wysyłam. Życzę powrotu do normalnego dzieciństwa" (na koncie zostało 2.94 zł).
To siedem z wielu momentów, które przypominają mi, że życie jest wystarczająco dobre. Wiem, że są tacy, dla których szklanka częściej bywa pusta, i tacy, którzy znajdą w niej nawet dwie ostatnie i prawie już suche krople. Zauważanie dobra jest sztuką. Ale jak mówi ksiądz Jacek Stryczek: tylko artyści zmieniają świat na lepsze.
*Nie namawiam do bagatelizowania emocji i udawania, że jest super, kiedy jest naprawdę ciężko.
Skomentuj artykuł