Bal a post
To zupełnie coś innego przyjaźnić się z zamożnymi, by wyciągnąć od nich pieniądze na biedaków, a co innego przyjaźnić się z biednymi, by im sensownie pomóc.
Skończył się karnawał. Powraca wysiłek poważnego myślenia o dietach. Należymy do tej części ludzkości, która by pożyć dłużej, musi ograniczać swoją konsumpcję. Skończył się "bal", trzeba podratować zdrowie. Dla wielu Wielki Post wpisuje się w ten wysiłek.
Post to jednak nie tylko dbanie o siebie. Jest związany z dbaniem o innych. Odmawiamy sobie, by dać biednym. Stąd tradycja balów charytatywnych. Huczna zabawa połączona ze zbiórką na szlachetny cel. Celebryci, dbając o swój wizerunek medialny, pokazują się przy akcjach charytatywnych. Nikogo nie oskarżam o nieszczerość, ale często wygląda to na usprawiedliwianie bogactwa. Mam dużo, ale jestem wrażliwy na biednych, więc mogę tyle mieć. (To się sprawdza zwłaszcza w sektorze prywatnym. Bo w państwowym już nie tak łatwo usprawiedliwić horrendalnie wysokie zarobki).
Korzystając z takiego trendu, "działacze pomocowi" przyjaźnią się z bogatymi, by pomóc potrzebującym. Również duchowni zabiegają o względy bogatych, by coś kapnęło na biednych. Przez wieki taka metoda wydawała się skuteczna.
A jednak skuteczna nie jest. Ta część ludzkości, która by przeżyć, musi więcej (a nie mniej) jeść, wcale nie znika. Na takie dictum myślimy sobie: "Ale to daleko. My na to nie mamy wpływu. Marnujemy żywność, to prawda, lecz jaki to ma wpływ na sytuację biedaków? Nędza na świecie zależy od globalnych procesów, a nie od mojego poszczenia, od mojego samoograniczania się".
Tak się "uspokajamy", gdy przyjaźnimy się z bogatymi. Gdy śledzimy ich życie, gdy ono nas pociąga (choćbyśmy się do tego nie przyznawali), wtedy patrzymy z ich perspektywy.
Zupełnie inaczej jest, gdy przyjaźnimy się z biednymi. Gdy z nimi potrafimy zasiadać (nie raz i nie dwa) do wspólnego stołu. Gdy mogą gościć u nas (Łk 14,12-13), a my u nich. Wtedy poznajemy ich perspektywy. Ale do tego trzeba dostosować styl życia.
To naprawdę zupełnie coś innego przyjaźnić się z zamożnymi, by wyciągnąć od nich pieniądze na biedaków, a co innego przyjaźnić się z biednymi, by im sensownie pomóc. Wtedy już nie chodzi o spokój sumienia, ale np. o dostrzeżenie, że nasza planeta to wspólny dom.
Filmik z Dorocińskim demolującym własne mieszkanie gra na naszych emocjach, by pokazać, że niszcząc środowisko naturalne, unicestwiamy własny dom. Pokazuje też, że łatwiej nas przekonać, gdy jesteśmy emocjonalnie związani z tym, co niszczone. Gdybyśmy oglądnęli nędzną tekturową budę z jakichś odległych faveli czy przegniłą altankę, to nasza reakcja byłaby inna. Dlaczego? Bo nie bywamy w takich miejscach, nie znamy ich gospodarzy i nie widzimy w nich takich samych ludzi jak my.
Punkt widzenia zależy od… naszych przyjaźni. A one kształtują punkt siedzenia.
Jacek Siepsiak SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM i redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe". Tekst ukazał się pierwotnie w Gazecie Krakowskiej
Skomentuj artykuł