Biskupi chcą mówić o dzietności? Niech najpierw wyjdą do ludzi
W katolickim światku zawrzało po tym, jak abp Marek Jędraszewski wspomniał w liście pasterskim, że przyczyny niskiej demografii dostrzega w kulturze i egoizmie młodych ludzi. Nie byłoby wrzenia, gdyby na list krakowskiego hierarchy nie odpowiedziała Katarzyna Zarosa, architekt i projektantka wnętrz.
Na stronie Klubu Jagiellońskiego umieściła „List matki-katoliczki”, w którym wyraziła zdziwienie spłyceniem przez arcybiskupa problemu malejącej dzietności. Wypomniała przy tym hierarsze, że mało wie o problemach współczesnych rodzin. Nie ma pojęcia ile kosztują mieszkania, raty kredytów, ubrania, jedzenie, itp. I postawiła pytanie o to, jak w takich warunkach decydować się na przyjęcie kolejnych dzieci. I zaczęło się. Błyskawicznie pojawiły się wyliczenia metrażu pałacu arcybiskupiego w Krakowie i przeliczenia ile rodzin mogłoby tam zamieszkać, itp.
Wyliczenia są oczywiście nieco złośliwe i ironiczne, ale faktem jest, że listy pasterskie biskupów niewiele mają wspólnego z realnym światem. Hierarchowie piszą je zapewne w dobrej wierze, ale oderwani od realiów. Wiele razy byli już za to krytykowani, ale uparcie trzymają się swoich ścieżek. I sęk w tym, że niewiele chyba da się na to poradzić. Niby przekonują, że słuchają ludzi i się z nimi spotykają, a potem…
To, jak się wydaje, nie dotyczy tylko i wyłącznie spraw z zakresu ciała, ale dotyka też i ducha. Czytam oto, że diecezja pilzneńska w Czechach otwiera się na rozwiedzionych, którzy żyją w nowych związkach i zapowiada, że pary takie będą mogły dostąpić „trwałego aktu miłosierdzia”, co umożliwi im ponowne przystępowanie do sakramentów. Jakby to miało wyglądać? Biskup diecezji pilzneńskiej Tomáš Holub wyjaśnia, że formuła taka została wymyślona dla tych par, w odniesieniu do których nie ma szans na stwierdzenie nieważności małżeństwa przed sądem kościelnym, ale nie odeszły od Kościoła. Pary takie po pięciu latach wspólnego pożycia mogłyby zwrócić się do jednego z czterech misjonarzy miłosierdzia (jednym jest Polak) i wspólnie z nim przez rok przeprowadzić proces rozeznania. Po tym czasie skieruje prośbę do biskupa o to, by parze, co do której nie ma wątpliwości, zezwolić na przyjmowanie komunii. Gdyby zaś miał wątpliwości, to proces rozeznania ma poprowadzić dalej osobiście biskup. Czeski hierarcha, który swoich wiernych poinformował o tym rozwiązaniu specjalnym listem, tłumaczy, że to odpowiedź na adhortację apostolską Franciszka „Amoris laetitia”.
Nie ma się co łudzić, ale dla wielu rozwiedzionych niemożność udziału w życiu sakramentalnym jest problemem poważnym. I czeski Kościół, a także parę innych na świecie, wyciąga do nich ręce. Dość wspomnieć, że biskupi argentyńscy już dawno stworzyli kilku punktowe kryteria, które „mają pomóc w rozeznaniu możliwego dostępu do sakramentów przez niektóre osoby rozwiedzione żyjące w ponownym związku”. Podobnie jak papież, biskupi zauważyli, że każda sytuacja jest inna i należy do niej podchodzić indywidualnie. W jednym z punktów napisali: „Jeśli dochodzi się do rozpoznania, że w konkretnym przypadku istnieją okoliczności łagodzące odpowiedzialność i winę, szczególnie jeśli bierze się pod uwagę dobro dzieci z nowego związku, Amoris Laetitia otwiera możliwość przystąpienia do sakramentów: pojednania i Eucharystii”. Dalej zaś zaznaczają, że należy unikać „rozumienia tej możliwości jako nieograniczonego dostępu do sakramentów dla osób żyjących w sytuacjach nieregularnych albo uznania, że jakakolwiek sytuacja to usprawiedliwia” i proponują rozeznawać każdy przypadek z osobna.
Tymczasem w Polsce po pierwszych, dość burzliwych debatach na temat papieskiej adhortacji, zapadła cisza. Nikt specjalnie już o rozwiedzionych i komunii nie mówi. Czasem pojedynczy biskupi stwierdzą, że rozeznanie i towarzyszenie jest ważne, że każdy przypadek trzeba traktować indywidualnie, ale w zasadzie na tym się kończy. W paru diecezjach nad rozwiązaniami pracowano, ale na poziomie ogólnopolskim cisza. Komisja KEP ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów pochyliła się w ostatnim czasie nad projektem obrzędów pogrzebu z obecnością urny, komunikantach o niskiej zawartości glutenu, ale jakoś o życiu rodzinnym nic.
A to problem – wbrew pozorom – naprawdę ważny. A jednak nie wybrzmiewał w debatach Synodu o synodalności, nie usłyszy się o nim w żadnym pasterskim posłaniu. Może warto byłoby do tematu wrócić? Przy okazji podyskutować też o demografii, współczesnej kulturze, rodzinie we wszystkich aspektach jej życia. Tyle tylko, że z biskupich pałaców trzeba wyjść na ulicę. A z tym niestety wielu hierarchów może mieć problem.
Skomentuj artykuł