Charyzmat, kontrola, instytucja
Jestem - od kilku lat - członkiem wspólnoty charyzmatycznej. Mam świadomość ogromnego daru, jakim jest „wylanie Ducha Świętego” dla Kościoła. I właśnie dlatego nie chcę i nie mogę pozostać obojętny wobec pytań związanych z religijnością pentekostalną, jakie postawiła przede mną praca w Komisji dotyczącej sprawy Pawła M.
Zacznę od kwestii oczywistych: duchowość charyzmatyczna, w jej rozmaitych odcieniach i modelach - moim zdaniem - jest wielkim darem dla Kościoła i pozostanie w nim na trwałe. Sam osobiście zawdzięczam tej formie pobożności i religijności naprawdę wiele, choć - do wspólnoty o tym charakterze dołączyłem jako czterdziestolatek uformowany przez zupełnie inną, bardziej „tradycyjną” duchowość, a przede wszystkim przez filozofię klasyczną. Uwagi te nie mają więc być w żadnym razie atakiem na czyjąkolwiek formę wiary, a jedynie wskazaniem problemów, pytań, z którymi warto się zmierzyć.
Pierwszą z nich pozostaje kategoria daru. Nie ulega wątpliwości, że każdy z nas otrzymuje jakieś dary od Pana Boga, jednak akurat ta kategoria bywa nadużywana w niektórych wspólnotach o charakterze charyzmatycznym, a także - co może jeszcze istotniejsze - przez niektórych liderów. I tak mówi się choćby o darze rozeznawania czy prorokowania, jaki ma przysługiwać niektórym z członków wspólnot. Kłopoty z takim postrzeganiem zarówno proroctwa jak i rozeznawania są przynajmniej dwa. Pierwszym z nich jest fakt, że pewną umiejętność, wiedzę (a tym właśnie jest znajomość procesu rozeznawania), którą mistycy, ale i eksperci od życia duchowego przekazują od pokoleń i uczą jej - jak to robi choćby św. Ignacy Loyola w „Ćwiczeniach duchowych” - czyni się darem, a co za tym idzie, czymś, co jest niezależne od wiedzy, doświadczenia czy teologicznego rozeznania. To mniej więcej tak, jakby sugerować, że nie trzeba uczyć się języków obcych, bo wystarcza nam dar języków. Tego jednak, choćby z jawnej absurdalności takiej tezy nikt nie robi, podczas gdy niestety w kwestii rozeznawania niekiedy ufa się bardziej „darowi” (nie neguję, że ktoś może go mieć, ale i wtedy trzeba go formować i pogłębiać wiedzę), niż tradycyjnej teorii duchowości. Jakie są tego skutki? Przesadny subiektywizm, emocjonalizm, sentymentalizm i kompletny brak kontroli nad takimi „rozeznaniami”. Jeśli zaś ów dar (tak jak dar prorokowania) przyznać jednej osobie - to jej władza nad wspólnotą staje się ogromna, i nikt nie jest w stanie realnie kontrolować i rozeznań i proroctw (które jeśli mają być realnie darem, to mogą w każdej chwili zaniknąć).
Problemem pozostaje także manipulacyjne, a nie prawdziwie religijne traktowanie zarówno życia duchowego, jak i sakramentalnego. Magiczność tę widać choćby w przekonaniu, że sakralizacja pewnych osób (niekiedy związana z ich autorytetem kapłańskim, a niekiedy z miejscem we wspólnocie lub szczególnym - prawdziwym bądź rzekomym - obdarowaniem) prowadzi do wniosku, że z jakichś powodów mogą i powinny one podejmować decyzje za innych. Część z wiernych takiego kierownictwa oczekuje, chce by ktoś - lub nawet wspólnota - podjęła decyzję za nich, by rozstrzygnęła dylematy, tyle, że realne duszpasterstwo, towarzyszenie duchowe nie może oznaczać tego rodzaju działań. Decyzję - każdą - może podjąć tylko jednostka, a kapłan czy lider wspólnoty może, co najwyżej, spróbować rozmawiać czy towarzyszyć w jej podejmowaniu, ale nie powinien nawet sugerować jaka powinna ona być. W sposób szczególny dotyczy to decyzji o znaczeniu życiowym - powołaniu, rozstrzyganiu dylematów między jednym dobrem a innym itd. To nie lider, nie ksiądz będzie ponosił konsekwencje, nie ma on więc prawa, by decyzje podejmować. A już gigantycznym nadużyciem pozostaje stosowanie do owego „narzucania decyzji” autorytetu religijnego czy rzekomego przesłania od Ducha Świętego.
Warto zmierzyć się także - wbrew pozorom nie tylko w niektórych wspólnotach charyzmatycznych, ale także w innych - na ile magiczne pozostaje nasze postrzeganie cudu i nadzwyczajności w religijności. Obserwując część z charyzmatycznych modlitw czy zaangażowań, a także rozmawiając z częścią przyjaciół zaangażowanych w rozmaite gałęzie ruchu charyzmatycznego widzę często odrzucenie natury, uznanie, że cud jest czymś absolutnie oczywistym, a zaufanie do nauki, medycyny czy psychologii jest niemal niewiernością Duchowi Świętemu. Takie opinie niewiele lub zgoła nic nie mają wspólnego z katolicką pobożnością. Cuda właśnie dlatego są cudami, że nie zdarzają się często. Zazwyczaj Pan Bóg działa za pomocą środków naturalnych lub innych ludzi (lekarzy, także niewierzących, terapeutów, przyjaciół czy rodziny). Odrzucenie tej formy działania Bożego jest zwyczajną niewdzięcznością, a ta - jak przypomina Ignacy Loyola - jest jednym z najbardziej niedocenianych, a groźnych grzechów. Jeśli do owego magicznego postrzegania cudu (jako standardu, którego od Boga w istocie możemy się domagać) dodać manipulowanie poczuciem winy, jeśli modlitwy (na przykład o wskrzeszenie czy uzdrowienie dziecka) się nie udadzą - to obraz już nie tylko działania niekatolickiego, ale wprost będącego niedopuszczalną psychomanipulacją stanie się pełny.
Takie magiczne postrzeganie nadzwyczajnych środków obecne jest jednak nie tylko w odniesieniu do uzdrowień, ale także do grzechu. Kościół od wieków naucza, że do odpuszczanie grzechów wystarcza spowiedź (pamiętając o warunkach dobrej spowiedzi), ale często - co jest pewnym rodzajem pychy - mamy przekonanie, że do naszych grzechów trzeba czegoś mocniejszego, większego, bardziej spektakularnego, jakby zwykły konfesjonał i zwyczajny ksiądz nie wystarczał. Tu trzeba czegoś mocniejszego - wydaje się niektórym. Tyle, że poza naprawdę nielicznymi przypadkami opętań (od ich diagnozy są specjaliści, a nie my sami) nic mocniejszego ze strony duchowej potrzebne nie jest, za to często konieczna jest pomoc psychologa czy terapeuty, który skuteczniej niż spowiednik poradzi sobie z religijną nerwicą (ksiądz zaś skuteczniej niż on poradzi sobie z grzechem).
Listę tych charyzmatycznych, ale występujących także w innych grupach i wspólnotach - nadużyć czy problemów można ciągnąć jeszcze długo. Jej celem nie jest zaś zniechęcenie nikogo do charyzmatycznej pobożności, ale zachęta także ludzi zaangażowanych w tę formę pobożności - do poważnego rozważenia, co jest jej istotą, co tylko przypadłością, a co w istocie w ogóle nie jest prawdziwą religijnością a błędem magiczności. Oczyszczanie, rozeznawanie jest istotnym elementem drogi każdej wspólnoty i każdej formy religijności.
Skomentuj artykuł