Chodzi o to, by się z Nim przyjaźnić
Gdy się widzi, jest łatwiej. Dlatego dobrze widzieć, że się nie jest z wiarą samemu, że są setki innych ludzi, teraz idących w procesji, kiedy indziej biorących udział w mszy, nabożeństwie, rekolekcjach czy koncertach uwielbienia. Dobrze mieć Ewangelię nie tylko opowiedzianą, ale też pokazaną – jak to zrobił jeden ze znajomych proboszczów, wymyślając cudownie proste, ewangeliczne dekoracje na procesyjnych ołtarzach.
W procesji z konieczności idziemy na samym przedzie, tuż za krzyżem i sztandarami. Baldachim z Panem Jezusem daleko za nami, nie widać go za zakrętem. Duża parafia, dużo ludzi, długa procesja. Dźwięk z przenośnych głośników jest kapryśny, z pojedynczych słów domyślam się, który fragment Ewangelii jest teraz czytany. Z kazania mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie wyłapać ani słowa. Wokół mnie ciche rozmowy o tym, ile jeszcze, gdzie na wakacje i czy już dosypać kwiatków, czy jeszcze nie trzeba.
Próbuję wyobrazić sobie, co by było, gdyby pod tym baldachimem szedł Jezus w ludzkiej postaci. Rozmawiałby sobie z księdzem i panami niosącymi baldachim, zatrzymywałby się, by uściskać małą dziewczynkę, biegnącą do niego pędem i rozsypującą przy tym wszystkie kwiatki z koszyczka. Przystawałby przy pani na wózku, by ją uzdrowić, z uśmiechem słuchając niecierpliwych komentarzy z końca procesji: „co się dzieje? dlaczego stoimy?”. Wyglądający właśnie z papierosem przez okno i z niesmakiem patrzący na to całe religijne zamieszanie mężczyzna, zawołany po imieniu, zbiegałby do Niego po schodach z nagłą nadzieją, że jest na świecie ktoś, komu mimo wszystkich jego win ciągle jeszcze na nim zależy. A pierwszokomunijne dzieciaki, zorientowawszy się w sytuacji, nie zważając na wołanie sióstr katechetek porzuciłyby wstążki i poduszki i ruszyły do Niego jak stadko białych, podskakujących jagniątek.
Gdy się widzi, jest łatwiej. Dlatego dobrze widzieć, że się nie jest z wiarą samemu, że są setki innych ludzi, teraz idących w procesji, kiedy indziej biorących udział w mszy, nabożeństwie, rekolekcjach czy koncertach uwielbienia. Dobrze mieć Ewangelię nie tylko opowiedzianą, ale też pokazaną – jak to zrobił jeden ze znajomych proboszczów, wymyślając cudownie proste dekoracje na procesyjnych ołtarzach. Do Ewangelii o Ostatniej Wieczerzy – zwykły stół, przykryty obrusem, na nim czarki, talerze, dzbany, mszalny kielich i bukiety polnych kwiatów, a w miejscu, w którym siedziałby Jezus – monstrancja z Jego ukrytym w hostii Ciałem. Wizualna homilia, która trochę jak ikona Trójcy Świętej Rublowa mówi patrzącym: jesteś zaproszony, przy Moim stole jest dla ciebie miejsce. To nie odległa historia sprzed dwóch tysięcy lat, to się dzieje tu i teraz, Ja jestem i czekam, a ty w każdej chwili możesz do Mnie przyjść.
Procesja na Boże Ciało to nie tylko tradycja, folklor i ogołocone z kwiatów ogródki. To adoracja w innej formie, niż do tego przywykliśmy. Jezus już nie w cichej kaplicy przed klęczącym Kościołem, ale w drodze, obok, razem z tłumem. Można widzieć tylko to, co zewnętrzne: fałszujących ludzi zmęczonych upałem, godzinę na zegarku, schowanego pod baldachimem księdza, ale On, żywy Bóg, naprawdę tu jest. I Jego cicha obecność nie pozostaje bez znaczenia. Można ją porównać do promieni słońca padających na rośliny: na pierwszy rzut oka nie robią żadnej różnicy, dopóki się nie wie, że dla roślin światło słońca jest tym, co je karmi, i nie zobaczy, jak zaczynają rosnąć. Jedne szybciej, drugie wolniej, wszystkie – na pewno.
We wnętrzu człowieka otwartego na łaskę zachodzi fotosynteza wiary: obecność Boga, Jego światło dają energię, by żyć, rozwijać się, kwitnąć. Jednym pójdzie to szybciej, innym wolniej. Jedni będą do tego potrzebowali procesji na Boże Ciało, inni – cichej adoracji w pustej kaplicy. Kościół jest pełen ludzkiej różnorodności, a wspólną potrzebę bliskości Boga, uświadomioną lub nie, można zaspokoić, na różne sposoby spotykając Jezusa ukrytego w Eucharystii.
Dlatego nie warto oceniać, czy ktoś na procesję idzie z potrzeby serca czy z poczucia obowiązku, z chęci dania świadectwa wiary czy z religijnego nawyku. Nie warto dzielić wierzących na tych, którzy chodzą na procesję i na tych, którzy przypominają sobie, że była, przychodząc na wieczorną mszę i widząc na chodniku płatki kwiatów. W byciu chrześcijaninem chodzi o to, by żyć w łasce, chodzić w Bożej obecności, doświadczać Jego kojącej, dającej spokój serca czułości i troski. Chodzi o to, by się z Nim przyjaźnić. A wtedy ani msza, ani procesja, ani adoracja, ani modlitwa nie są obowiązkiem do rozliczenia, tylko okazją do spotkania z kimś, kto jest blisko, rozumie wyzwania, wspiera w nich i zaskakuje swoją życzliwością.
Skomentuj artykuł