Chrześcijaństwo i aborcja
Jest taka historia, którą opowiedział mi tata, a która do dzisiaj ma dla mnie szczególne znaczenie. Bóg przywołał do siebie Śmierć i polecił zająć się samotną wdową, matką trójki dzieci. Śmierć zobaczyła w jak trudnych warunkach żyje ta rodzina i jednocześnie jak wiele jest tam dobra. Wstrzymała więc wyrok.
Od lat obserwuję powracający co jakiś czas spór o aborcję. Spór, w którym zostało powiedziane już wszystko. Nie chcę więc skupiać się na samym temacie zabijania nienarodzonych. Przy okazji politycznej dyskusji, która już dawno przestała stawiać w centrum troskę o kogokolwiek, obrywa się i chrześcijaństwu, i Kościołowi. Będzie właśnie o tym.
Janusz Palikot i Andrzej Gąsiorowski opublikowali w serwisie NaTemat.pl felietony, w których pierwszy obrońców życia nazywa ludźmi małej wiary, a drugi idiotami (choć tu zabrakło odwagi wyartykułowania tego wprost). Obu Panom muszę coś uświadomić i z góry ostrzegam, że będzie to trudne w przyjęciu. Otóż kiedy Panowie piszą o wierze, to nie wiedzą Panowie o czym mówią. I to totalnie. Wśród ludzi cywilizowanych, za których panowie zapewne chcą uchodzić, taka postawa nazywana jest ignorancją.
Świat jest dobry
Chrześcijaństwo jest religią nadziei. Nadziei mimo wszystko i nadziei nieludzkiej. Nie dlatego, że krzywdzącej, ale dlatego, że często ponad ludzkie siły. To zasadnicza różnica. Nie można tego zrozumieć, ani opisać, choć różni ludzie Kościoła od tysiącleci starają się to zrobić. Można tego doświadczyć w sytuacjach granicznych. (Mdr 3,4; Rz 5, 1-5).
To właśnie dlatego tak wielu z nas decyduję się przyjąć na świat życie, nawet jeśli łączy się to z miłością skrajną, pełną wyrzeczeń, oddania i utraty siebie. Rozmawiałem z rodzicami, których dzieci w różnym stopniu są niepełnosprawne. Również z tymi, których pociechy już odeszły lub przygotowują się na to w hospicjach. Cierpienie, którego doświadczyli nie podlega dyskusji, ale żadna z tych osób nie żałuję podjętej decyzji. Mówią, że jesteśmy ludźmi tylko wtedy, kiedy żyjemy dla innych.
Chrześcijaństwo jest też religią świadectwa. My, wierzący, rzadko teoretyzujemy. Mówimy jak jest. Dlatego, jakkolwiek jest ono skromne, podzielę się osobistym doświadczeniem ostatnich dni. Mogą panowie próbować z nim dyskutować, ale to tak jakby dyskutować z tym, że deszcz jest mokry. Sukcesów nie wróżę.
Kiedy nic nie jest pewne
Niespełna siedem dni temu na świat przyszła Lilianna, nasza wyczekiwana córka. Pierwsze dziecko. Kiedy dowiedzieliśmy się kilka miesięcy temu, że to już, że jesteśmy rodzicami (jesteśmy, a nie staniemy się za kilka miesięcy!) przed oczami stanęło nam kilka scenariuszy. Myślę, że każdemu z rodziców towarzyszy niepokój i troska o zdrowie ich dziecka. Ludzkie pytania: czy urodzi się zdrowa i czy jeśli nie, to wystarczy nam sił? Jeden z moich przyjaciół zapytał czy modlę się o to zdrowie. Odpowiedziałem szczerze, że modlę się o udźwignięcie woli Boga względem nas i względem naszej córki, niezależnie od tego, jaka ona (boża wola) będzie.
Ta, a nie inna postawa pozwoliła nam, już na samym początku, podjąć bezapelacyjną decyzję, że niezależnie od wszystkiego, odpowiedzialnie przyjmiemy to co przyjdzie. Nawet największym kosztem. I będziemy szczęśliwi. Oczywiście ze spokojem i nadzieją, że będzie dobrze. Bo chrześcijaństwo nie jest religią lęku.
Strach to nie wszystko
Przed porodem spędziliśmy pięć dni w szpitalu. Sprawy nie szły tak, jak powinny. Towarzyszyłem żonie przez cały ten czas, a dom odwiedzałem tylko na szybki prysznic i krótką próbę snu, i to tylko dlatego, że nie pozwalano mi zostać na noc. Choć sytuacja nie należała do tych o wyraźnym ryzyku, to nie mieściła się w standardowym przebiegu porodu. I bałem się. Bardzo. Ale wiedziałem też, że nie mogę tego strachu okazać - on w końcu bywa zaraźliwy, a nie na tym polega rola męża.
Byłem w tych dniach z żoną, bo chrześcijaństwo to religia działania. Nie ma wiary bez bycia z drugim i dla drugiego. Chrześcijaństwo jest konstruktywne. (Jk 2, 14-26). Nie zostawiamy innych bez wsparcia, a jeśli tak robimy, to nie ma to wiele wspólnego z naszą wiarą. Panowie Palikot i Gąsiorowski o tym kompletnie zapominają.
Kiedy żona spała albo brała prysznic, spędzałem czas w szpitalnej kaplicy. To tam mój strach dochodził do głosu. Podczas jednej z modlitw wróciła do mnie historia, którą opowiedział mi tata, a której część przytoczyłem na początku. Jej finał jest następujący: Bóg przypomniał Śmierci jaka jest jej rola, ale sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. W końcu Najwyższy kazał znaleźć Śmierci najgłębszą zapadlinę na dnie oceanów, a tam niewielki kamyk i sprawdzić co kryje się pod nim. Kiedy Śmierć opowiedziała Bogu o tym, co zobaczyła, a był to najmniejszy z najmniejszych morskich robaczków, ten ze spokojem zapytał: Czy myślisz, że jeśli pamiętam o tym małym stworzeniu, zapomnę o tej trójce dzieci nad którymi
Ty się dzisiaj litujesz?
Można to wyśmiać; uprościć za Dowkinsem lub innym guru postateizmu i powiedzieć, że to prymitywna reakcja obronna. Rzecz w tym, że ta prosta opowieść oddaje w kilku zdaniach idee chrześcijańskiej nadziei: Bóg o nas nie zapomni, a to wszystko ma sens.
To właśnie w szpitalnej kaplicy odzyskiwałem wolność, której - jak sądzę - pan Palikot i podobni nie znają. Wolność polegającą na zaufaniu. Tam już nie ma czarnych scenariuszy choć ciągle obecne są wszystkie.
Lilianna urodziła się w pełni zdrowa, a żona spokojnie dochodzi do siebie. Jesteśmy szczęśliwi jak nigdy i wdzięczni. Chcę wierzyć, że niezależnie od ostatecznego rezultatu, byłoby podobnie. (Flp 4, 13). Ale to już tylko teoria…
Z mównicy sejmowej albo kościelnej ambony wszystko brzmi trochę sztucznie. Ostatnie kilka dni to chrześcijaństwo w praktyce. Dlatego piszę tak osobiście. Uwierzcie jednak, że to wiara w skali mikro. Lepsi od nas zapełnili karty historii i każdy może znaleźć ich biografie. Kościół nazywa ich świętymi.
Cywilizacja śmierci
Kiedy ktoś proponuje zabijanie nienarodzonych (jest coś znamiennego w tym, jak bardzo dotyka was ten zwrot) muszę powiedzieć: nie zgadzam się. To nie przejdzie. Nie dlatego, że tak powiedział jeden czy drugi biskup, ale dlatego, że to przekonanie jest udziałem codziennego życia.
W sejmowej sali można wybrać rozwiązanie, które dla nas chrześcijan jest oczywiste (ufam, że wystarczająco wyjaśniłem dlaczego) i nie trzeba być wierzącym, aby tak zrobić. Do naciśnięcia odpowiedniego przycisku wystarczy być człowiekiem przyzwoitym.
Dlaczego zamiast aborcji, której konsekwencję są tak długie i traumatyczne jak wydarzenia ją poprzedzające, nie zaproponują panowie pełnego wsparcia dla rodziców i ich dzieci. Wsparcia materialnego, medycznego, psychologicznego, duchowego, łącznie z długoterminową pomocą środowiskową? To oczywiście trudniejsze, bardzo kosztowne i mniej spektakularne, ale jako rodzic, to właśnie tej pomocy oczekiwałbym od tych, którzy deklarują troskę o mnie i moich bliskich.
Otóż w pełni zgadzam się z tym na co cywilizacja śmierci powołuję się w dyskusjach. Zgadzam się, że tak gwałt, jak i posiadanie dziecka niepełnosprawnego, dziecka, które naturalnie umrze kilka miesięcy później lub tuż po porodzie, jest wydarzeniem skrajnie trudnym, a jego udźwigniecie przekracza ludzkie siły. Tu nie różnimy się szczególnie. Różnimy się w proponowanym rozwiązaniu. I w perspektywie patrzenia na życie. My wierzymy w świat, który choć pełen cierpienia, ma sens i jest dobry. Świat, w którym tym bez szans, a więc i chorym-nienarodzonym, i ich mamom należy okazywać dobro realnym działaniem.
Raz jeszcze: to nie jest głos w dyskusji o zasadności aborcji. To głos, który mówi, że chrześcijanie odpowiadają życiu "tak!" z powodów dalece głębszych, niż przypisują nam to nasi przeciwnicy. W Sejmie i poza nim.
Konrad Kruczkowski - mąż i ojciec. Niedoszły teolog. Bloger. Tekst ukazał się pierwotnie na jego prywatnym blogu - haloziemia.pl
Skomentuj artykuł