Co Kościołowi dała reformacja?

Co Kościołowi dała reformacja?
(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Okrągła, jakkolwiek by było to już 500 lat, rocznica reformacji skłania do zadania sobie kilku pytań. Oprócz wspominania wzajemnych krzywd, rozlanej krwi, zerwanych więzów warto spytać, co nam te pół tysiąclecia dało i co możemy sobie jeszcze wzajemnie dać.

"Sola scriptura" to jedno z bardziej znanych haseł protestantyzmu. Tylko Biblia się liczy. Tradycja nie ma znaczenia. W rzeczywistości protestanci również stworzyli swoją tradycję, jak każdy inny ruch. Możemy mówić o tradycji protestanckiej, choć trzeba przyznać, że protestanci podchodzą do niej trochę inaczej niż my, katolicy, do naszej.

W praktyce przez wieki uważano, że dostęp świeckich do Biblii to "protestantyzacja", i utrudniano katolikom bezpośrednie czytanie Pisma Świętego. Jednym z większych osiągnięć ruchu ekumenicznego oraz Soboru Watykańskiego II jest to, że teraz katolików wręcz zachęca się do osobistej lektury Biblii. Wydaje się, że to korzystne i mamy za co Bogu dziękować m.in. dzięki reformacji. Choć z drugiej strony ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby nie ruch protestancki, to taka zmiana w Kościele rzymskokatolickim mogłaby nastąpić wcześniej, bo nie blokowałaby jej niechęć i podejrzliwość wobec wpływów protestanckich. Może? Ale niekoniecznie. Tego się już nie da sprawdzić. Trudno jednak wyobrazić sobie rozwój i zmiany bez twardo zadanych pytań, wyzwań, wątpliwości. A jak historia pokazała, to właśnie protestanci stawiali je katolikom. Zresztą nie bez wzajemności.

DEON.PL POLECA

Podobnie rzecz ma się z przyjmowaniem komunii świętej pod dwiema postaciami. Przez kilka wieków było to traktowane jak odchylenie protestanckie i nawet zadekretowano, że Pan Jezus jest obecny cały także pod jedną postacią eucharystyczną. Stąd przyjmowanie Go pod dwiema postaciami było jakby wyrazem niewiary czy też niezgadzaniem się z orzeczeniem Soboru Trydenckiego. (Oczywiście nie dotyczyło to księży). Teraz powoli (głównie w grupach zamkniętych, rekolekcyjnych itp.) "dopuszcza się do kielicha" nie tylko nowożeńców. Czy to dobrze? Wymowa jest silniejsza, odniesienia biblijne jaśniejsze, posłuszeństwo wobec słów Jezusa oczywistsze… Duszpastersko mamy mniej zawiłości. Tylko ten polski kłopot z alkoholem (zwłaszcza dla nieletnich)!

Oczywiście dalej podczas wystawień Najświętszego Sakramentu używamy tylko jednej postaci. Nie mamy monstrancji na krew Chrystusa. Protestanci generalnie nie wierzą w obecność Chrystusa w postaciach eucharystycznych po Mszy św. (Niektórzy wierzą w nią w trakcie Eucharystii, ale tylko do spożycia podczas komunii). Stąd dla nich tabernakulum nie ma sensu. My w kontrze do nich zaczęliśmy tak budować kościoły, by tabernakulum było w ich centrum. Architektura sakralna zmniejszyła nacisk kładziony na stworzenie warunków do celebracji wokół ołtarza, a bardziej skupiła się na urządzaniu wnętrza pomocnego w indywidualnej adoracji. Nawet podczas Mszy św. ludzie nieznający łaciny nie uczestniczyli wspólnie w tym, co dzieje się na ołtarzu, lecz odmawiali sobie indywidualnie (we własnym, zrozumiałym języku) np. różaniec. Tylko dzwonki "budziły" ich do zwrócenia uwagi na to, że teraz np. jest przeistoczenie. Misterium było dalekie. My odgrodzeni. Zajmowali się nim tylko wybrani, specjalnie mu poświęceni kapłani (i ewentualnie troszeczkę ministranci).

W pewnym sensie Bóg, Chrystus był odgrodzony, zasłonięty chmurą z kadzideł i innymi zwyczajami. A zwykły lud miał Maryję. Ona była bliska, Ona wstawiała się za nami u dalekiego Boga. Byli oczywiście jeszcze święci jako pośrednicy łaski. Bezpośrednio nikt się do Boga nie zbliżał. Oczywiście upraszczam, ale takie nastawienie bywało dość powszechne.

Reformacja zachwiała tym podejściem. Odrzucenie kultu świętych (w tym maryjnego) wynikało z zasady chrystocentrycznej "Solus Christus". Chodziło o to, by nas nic nie oddzielało od Chrystusa. Dlatego umniejszono znaczenie pośredników: Maryi, świętych, a także kapłanów. Księża stali się tylko jednymi z wielu, wyznaczonymi do tego, by przewodzić, by zarządzać, a nie kimś "konsekrowanym", namaszczonym i przeniesionym do innego stanu, kimś szczególnym, sakralnym. Praktycznie pociągnęło to za sobą odrzucenie obowiązkowego celibatu.

Oczywiście protestanci mają też swoich "świętych", ale traktują ich bardziej jako bohaterów do naśladowania i do uczenia się od nich niż jako pośredników między ludźmi a Bogiem. Przykładem niech będzie znany we Wrocławiu Dietrich Bonhoeffer.

Rola kapłanów to również kwestia spowiedzi. Ludzie zadają sobie pytanie: dlaczego w moim pojednaniu z Bogiem ma pośredniczyć ksiądz, spowiednik? Odpowiedź wydaje się dość prosta: bo pojednanie z Bogiem, bez pojednania z ludźmi, to jednak fikcja. Ale różnie rozkładają się akcenty, gdy mówi się o miejscu kapłana w tym procesie: jest on przedstawicielem Boga czy wspólnoty? Pierwszy jest bardziej katolicki, drugie bardziej protestancki. Myślę, że w praktyce (i katolickiej, i protestanckiej) oba te akcenty teraz się do siebie zbliżają i przez to dążą do pełniejszego ujęcia. Ale to temat na osobny artykuł.

Ciągle praktyczną i odczuwalną różnicą jest sposób zarządzania Kościołem. Potocznie mówiąc, u nas bardziej scentralizowany, a u nich bardziej zdecentralizowany. Pamiętam, gdy dawne kino "Światowid" na Sępolnie we Wrocławiu zwrócono protestantom (bo wcześniej był to ich zbór), to parafia Świętej Rodziny (katolicka) dogadała się z nimi, by w niedzielę mógł tam odprawiać ksiądz katolicki jedną Mszę dla katolików z okolicy. Niosło to obopólne korzyści, więc doszło do porozumienia. Ale gdy pastor chciał je podpisać z proboszczem, okazało się, że musi to zatwierdzić katolicki biskup. Pastor się zdziwił, bo myślał, że jest to porozumienie między dwoma zainteresowanymi wspólnotami parafialnymi, a nie diecezjami.

Jubileusz to dobra sprawa, bo skłania do szukania tego, co ubogacało przez lata, a nawet wieki. Zdaję sobie sprawę, że nie pokazałem wszystkich aspektów złożonych relacji katolicko-protestanckich. Nie o to mi chodziło. Po prostu, gdy człowiek się modli razem z protestantami (np. w Taizé) i wspólnie z nimi angażuje charytatywnie, jak do tego zachęca papież Franciszek, lub nawet doświadcza podobnych prześladowań, co może prowadzić do "ekumenizmu krwi", to naturalnie chce uczyć się tego, co dobre. Chce uczyć się od przyjaciół.

Wielu teologów katolickich mówi o nowym sposobie zarządzania Kościołem. Papież praktycznie wprowadza decentralizację i kolegialność. Widać to po synodach, po sposobie nominowania biskupów bardziej zależnym od lokalnych episkopatów, po większym dopuszczaniu różnorodności w podejmowaniu współczesnych wyzwań.

Dla mnie osobiście wielkim skarbem, jaki otrzymałem dzięki braciom protestantom, jest uwierzenie w przyjaźń Jezusa Chrystusa, doświadczenie jej. Zobaczyłem, że to ja kształtuję tę relację, ja za nią odpowiadam. I nie mogę zrzucać tej odpowiedzialności na pośredników, nie mogę trzymać się z daleka (w bezpiecznej odległości), zostawiając sprawy religii "specjalistom". Nikt za mnie nie może kochać Jezusa.

Pewnie tego możemy uczyć się od naszych braci. Oczywiście ostrożnie, nie na "Hura". Ale, by to zrobić, działajmy razem, razem się módlmy. Inaczej będzie to tylko elitarna teoria.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co Kościołowi dała reformacja?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.