Moralność waldensów
Relacje z synodu waldensów i metodystów we Włoszech wzbudziły pewien niesmak u niejednego odbiorcy w Polsce. Bo to właśnie u nas były one dość tendencyjne. Natomiast gdy wczytamy się w relacje, choćby włoskie, to otrzymujemy cokolwiek inny obraz.
Najważniejszy zarzut, jaki się pojawił, to odwrócenie się od kultury życia poprzez nieuchronne (za rok) zaakceptowanie eutanazji. A drugi to uznanie związków homoseksualnych za małżeństwa. Przy czym nie wspominano u nas o innych ustaleniach tego synodu, jak na przykład apel w sprawie imigrantów.
Aby lepiej zrozumieć, co naprawdę powiedział synod najważniejszej we Włoszech wspólnoty protestanckiej, warto sobie zdać sprawę z tego, że mówi on językiem innym niż katolicki, tzn. opartym na innej filozofii. Konkretnie, ich sformułowania teologiczne nie czerpały tak obficie z tradycji tomistycznej jak katolickie.
Często tak bywa, że to samo zjawisko określa się innymi nazwami i stąd mamy nieporozumienia, a nieraz wielowiekowe podziały. W starożytności chrześcijańskiej niemało "namieszały" różnice między greką a językami jeszcze dalszego Wschodu (np. syriackim). Z czasem powstawały osobne tradycje i różne sposoby nazywania tych samych rzeczywistości.
Jednym z takich zjawisk jest eutanazja. Zwiększenie dawek morfiny może być określane jako nie-eutanazja i dlatego dopuszczalne, a inni mogą to nazywać dopuszczalną eutanazją. Jedni mówią o zaprzestaniu uporczywej terapii, a inni nazwą to zabiciem (czyli eutanazją) poprzez odmówienie tego, co jest w danym wypadku konieczne do życia, ale aktem dopuszczalnym ze względów etycznych. (Jeszcze większe problemy wynikają z różnic w określaniu momentu rozpoczęcia życia ludzkiego).
Dlatego, gdy słyszymy wezwanie synodu do tego, by w kwestiach eutanazji nie kierować się całkowitą dowolnością (np. wygodą rodziny, obciążeniami systemu ubezpieczeń społecznych itp.), lecz tylko względami naukowymi, to musimy zastanowić się, czy chodzi o eutanazję w rozumieniu katolickim, czy szerszym.
Podobnie nie można pominąć protestanckiego rozumienia małżeństwa, gdy ocenia się (tym razem już podjęte) decyzje o błogosławieniu związków homoseksualnych.
Według katolickiej tradycji małżeństwem dla katolika jest tylko małżeństwo sakramentalne. Protestanci zasadniczo uważają, że małżeństwo nie jest sakramentem, ponieważ to Pan Jezus ustanowił sakramenty, a małżeństwo istnieje już od Adama i Ewy. To dana społeczność ustanawia sobie prawa dotyczące związków małżeńskich, a chrześcijanie żyjący w tej społeczności podlegają jej prawom. Ich błogosławieństwo to coś zupełnie innego niż katolickie "błogosławienie małżeństwa", które potocznie jest rozumiane jako "udzielanie sakramentu małżeństwa". Jest to oczywiście potoczne, a nie prawne, rozumienie, ale bardzo rozpowszechnione w katolickiej mentalności.
Państwo włoskie wprowadziło instytucję legalnego związku homoseksualnego. Stąd synod musiał się do tego prawa ustosunkować. I zrobił to zgodnie ze swoją tradycją, potwierdzając możliwość błogosławieństwa konkretnemu waldensowi. Szanuje tutaj autonomię państwa w określaniu prawa małżeńskiego i dlatego nie musi oceniać tej regulacji.
To, co napisałem, nie oznacza oczywiście, że nie mam zastrzeżeń do synodalnych ustaleń. Chciałbym jednak zachęcić do uczciwej ich lektury, biorącej pod uwagę tradycję, z jakiej się wywodzą, i wypracowany przez wieki system pojęć, czyli też język, w którym waldensi wyrażają swoje przekonania co do wiary i moralności. Tak chyba uczy św. Ignacy z Loyoli, gdy pisze w Ćwiczeniach Duchowych: "trzeba założyć, że każdy dobry chrześcijanin powinien chętniej ocalić zdanie bliźniego niż je potępić. A jeżeli nie może go uratować, to pyta, jak on je rozumie, a jeżeli rozumie źle, poprawia go z miłością. Jeżeli to nie wystarczy, poszukuje wszelkich środków stosownych, żeby tamten dobrze je zrozumiał i ocalił samego siebie" (ĆD 22).
Jacek Siepsiak SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM i redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł