Ks. Isakowicz-Zaleski: Doszło do szarpaniny. Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję

Ks. Isakowicz-Zaleski: Doszło do szarpaniny. Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (fot. Jarosław Roland Kruk / Wikipedia, licencja: CC-BY-SA-3.0)

– Kiedy otworzyłem drzwi, oni wpadli do mieszkania, zakneblowali mi usta. Próbowali wyciągnąć mnie z mieszkania. Doszło do szarpaniny. Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję, tak że każde poruszenie rąk powodowało, że się podduszałem (…). Byłem święcie przekonany, że już z tego nie wyjdę, że mnie zatłuką – mówił ks. Isakowicz-Zaleski o tym, co wydarzyło się w 1985 roku. Publikujemy fragment książki Tomasza Terlikowskiego „Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła”.

„Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję”

Była noc z 3 na 4 grudnia 1985 roku. „Obudził mnie dzwonek do drzwi. Uchyliłem, a tam młoda sanitariuszka, obok sanitariusz. Powiedzieli, że proboszcz mieszkający w willi obok domku, w którym mieszkałem z innym, starszym księdzem, miał zawał, leży w karetce i potrzebne jest ostatnie namaszczenie. Kiedy otworzyłem drzwi, oni wpadli do mieszkania, zakneblowali mi usta. Próbowali wyciągnąć mnie z mieszkania. Doszło do szarpaniny. Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję, tak że każde poruszenie rąk powodowało, że się podduszałem (…). Byłem święcie przekonany, że już z tego nie wyjdę, że mnie zatłuką. Ale prawdopodobnie ktoś ich spłoszył – naprzeciwko była jednostka wojskowa. Rano jakoś wyczołgałem się z mieszkania. Siostry, które mieszkały w sąsiadującym budynku klasztornym, zobaczyły mnie i rozcięły więzy oraz pętlę” – ks. Isakowicz-Zaleski opowiadał wiele lat po tych wydarzeniach.

To jednak wcale nie był koniec jego cierpień tego dnia. Gdy na miejsce przyjechała milicja, rozpoczęto przesłuchania, a potem „wizję lokalną”, która polegała na powtarzaniu tego, co wydarzyło się w nocy. Wszystko nagrywano. Zakrwawiony, poraniony, przestraszony ksiądz, jeszcze bez brody, ale już z długimi włosami, najpierw opowiada, co się stało, a potem, ponownie związany, ma „powtarzać” to, co się wydarzyło. „Ten dzień to chyba był najczarniejszy dzień w moim życiu” – wyznaje w filmie Macieja Gawlikowskiego „Zastraszyć księdza”. „Czuje się potworny strach. I człowiek, który przeżył to wszystko, w krzyżowym ogniu pytań i na miejscu, gdy kazano mnie jeszcze raz wiązać, to było potworne”.

Okładka książki Okładka książki "Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła" (wyd. WAM)

Kolejny atak na niezłomnego kapłana

Nie był to pierwszy atak na niego. Kilka miesięcy wcześniej, w Wielką Sobotę tego samego roku, po celebracji w kościele w Mistrzejowicach pojechał do rodzinnego mieszkania i zszedł do piwnicy, by zanieść tam nielegalne maszynopisy. „Często to robiłem, no i dowiedzieli się. Gdy zszedłem do piwnicy, widziałem, że ktoś się w niej kręci. W pierwszej chwili myślałem, że to może złodzieje” – opowiadał.

„Nie mogłem zapalić światła (później okazało się, że ktoś wyłączył stopki), więc wyjąłem z teczki świecę. W jej świetle zobaczyłem, że na drzwiach nie ma kłódki, a skobel został wyrwany. Wszedłem do środka i wtedy poczułem, że ktoś za mną stoi. Odwróciłem się. Nie widziałem dokładnie, ale wydawało mi się, że ten ktoś jest zamaskowany, a przynajmniej ma głęboko nasuniętą wełnianą czapkę. Poczułem podmuch, zapach gazu i straciłem przytomność. Musiałem jednak tylko częściowo być nieprzytomny, bo pamiętam, że ktoś przeszukiwał mi kieszenie. Zobaczyłem też nagle ostre światło i poczułem ból na policzku. Kiedy się ocknąłem, palił się prawy rękaw mojej ortalionowej kurtki. Przez chwilę leżałem jak sparaliżowany. W końcu jednak przewróciłem się na bok, zdusiłem płomień i zacząłem się czołgać w stronę wyjścia na klatkę. Do mieszkania mamy dotarłem na czworakach”– opowiadał.

Na jego twarzy i ciele wypalono znaki V, które, choć sprawców nigdy nie wykryto, miały być jasnym sygnałem, że za sprawą stoi bezpieka, a atak jest ostrzeżeniem; nie tylko dla księdza, ale i dla tych w Kościele, którzy chcieli wspierać opozycję.

„Kiedy dziś na to patrzę, to myślę, że ks. Zaleski był bardzo precyzyjnie, mądrze, z ich punktu widzenia, racjonalnie wybranym celem ataku. Radykalny ksiądz, którego można skonfliktować z kurią i dodatkowo wywołać poczucie strachu u duchowieństwa” – stwierdził Jan Rokita i dodał, iż to miała być lekcja, „że istnieje granica, której księdzu nie wolno przekroczyć; ta lekcja została w znacznym stopniu odebrana”.

Ks. Isakowicz-Zaleski chciał przede wszystkim służyć ludziom

Życie kapłańskie ks. Isakowicza-Zaleskiego nie tak miało wyglądać. On sam mówił wielokrotnie, że przed święceniami myślał o tym, że – podobnie jak jego koledzy – będzie pracował na parafii, katechizował dzieci, odprawiał msze św. i głosił kazania. Taki wzór realizacji tego powołania wyniósł z obserwacji zaangażowania swoich krakowskich katechetów, choćby ks. Zdzisława Kałwy czy ks. Stanisława Grodeckiego. To byli duchowni, których kapłańskie życie chciał naśladować młody Isakowicz-Zaleski. To jednak nie wszystko, bo chciał wychodzić do ludzi, spotykać się z nimi, być otwartym na ich bolączki, ale z pewnością, wbrew temu, co opowiadała o nim później bezpieka, nie było w nim pragnienia bycia symbolem czy ofiarą. Ślady jego wizji kapłaństwa można zresztą odnaleźć w pisanej przez niego poezji, która pozostaje jednym z nielicznych śladów jego najgłębszego postrzegania własnego kapłaństwa i chrześcijaństwa. W wierszu „W drodze” Isakowicz-Zaleski pisze o ulicy Floriańskiej, na której spotyka „chrześcijan o niechrześcijańskich zasadach”, „panny nie będące już pannami”, „miłujące się pary, które nie znają przykazania Miłości” i „dzieci wiedzące więcej niż dorośli”.

myślę (…)
że siedząc na plebanii
swego światka
do tych ludzi nigdy nie trafię
do nich po prostu muszę
wyjść na ulicę,

A w innym miejscu wskazuje, że nie chce siedzieć bezczynnie, pozostawać poza nawiasem rzeczywistości, ale wchodzić w nią z całą mocą:

nie potrafię tkwić zanurzony
w wygodnym fotelu bezczynności
obojętny nieczuły
na kotłujące się przed
receptorami duszy sprawy
jestem cząstką tego świata
co żyje
morduje
kocha
gwałci
daje dobro
i zło jednocześnie
nic co ludzkie nie jest
mi obce
kto to powiedział
– nieważne
nie ma się co nad tym
dłużej rozwodzić
muszę już iść
aby nie pozostać poza
nawiasem rzeczywistości

Nie tak miało wyglądać jego kapłaństwo

I już tylko te dwa teksty pokazują, jak miało wyglądać kapłaństwo ks. Isakowicza-Zaleskiego. Chciał – choć w zupełnie inny sposób, niż on sam się tuż po święceniach spodziewał – wychodzić na margines, peryferia (jak powiedziałby papież Franciszek) i służyć. „Księża zbyt często zapominają o tym, że nadal są diakonami. Nikt nam nie zmazał tych święceń. One pozostają. Kapłaństwo to nie tylko liturgia i nauczania, ale i służba” – opowiadał.

Wizja była piękna, ale w sensie najczęstszym, związanym z życiem na parafii, ks. Isakowicz-Zaleski nigdy chyba jej nie realizował. Po raz pierwszy zorientował się, że nie będzie mu to dane, gdy kard. Franciszek Macharski podjął decyzję o wysłaniu go na studia do Rzymu. Bunt przeciw temu był związany nie tylko z koniecznością porzucenia Solidarności, ale i z tym, że wyjazd oznaczał zerwanie ze wszystkim, czego pragnął młody duchowny.

On, choć miał predyspozycje do bycia historykiem, choć w rodzinie poznał zasady pracy naukowej i miał potrzebne do niej zdolności, wybrał służbę ludziom. I nagle, jedną decyzją kardynała, od tej ostatniej zostawał odsunięty. Studia w Papieskim Kolegium Ormiańskim, a także czasowy zakaz powrotu do Polski, który się z nimi wiązał, oznaczał, że młody duchowny mógłby albo zostać naukowcem i pracować potem w kolegium jako wykładowca (jak zrobili to inni duchowni z Polski, którym komunistyczne władze uniemożliwiły powrót), albo wejść w polskie środowisko i zostać rzymskim kurialistą (Kongregacja ds. Kościołów Wschodnich przyjmowała także Polaków).

Mógłby także wrócić do Polski, ale już z zupełnie innymi znajomościami i z tytułem doktorskim, co mogłyby go doprowadzić nawet do bycia biskupem. Jego życie i posługa wyglądałyby wówczas zupełnie inaczej. On sam miał tego świadomość, bo, jak sam mówił, prymicje miały być dla niego pożegnaniem z muminkami, ale i z pracą duszpasterską w kraju.

Zakaz wyjazdu z Polski

Tak się jednak nie stało, bo… władze komunistyczne postanowiły zemścić się na młodym duchownym i odmówiły mu paszportu. „Na decyzji odmownej podano tylko numer paragrafu, nic więcej. Sprawdziłem. Paragraf brzmiał: «z powodu niepłacenia alimentów i innych ważnych powodów społecznych»” – ks. Tadeusz opowiadał Ewie Czaczkowskiej. „Byłem tym «ważnym powodem społecznym».

Kardynał Macharski kazał składać odwołania, licząc, że wcześniej czy później dadzą, ale nie skutkowało. Przez cztery lata odpowiadano mi tak samo: «Podtrzymujemy poprzednią odpowiedź». Aż do 1989 roku nie mogłem wyjechać za granicę”. Dziennikarka dopytywała, czy, jak wielu innym duchownym, nie proponowano mu paszportu w zamian za współpracę. „Nie, nie proponowano mi tego. Oni mieli moją charakterystykę sporządzoną przez TW i w jednostce kleryckiej, gdzie służyłem dwa lata, i w seminarium – o czym dowiedziałem się niedawno – i wiedzieli, że na to bym się nie zgodził” – odpowiedział.

Fragment pochodzi z książki Tomasza Terlikowskiego „Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła” (wyd. WAM 2025)

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Zawsze po stronie prawdy. Zawsze po stronie najsłabszych. Zawsze całym sobą.

Dla jednych był najukochańszym „dziadkiem”, fantastycznym szefem i świętym kapłanem, dla innych atakującym Kościół samozwańczym inkwizytorem, pragnącym zemsty ukrainożercą i skłóconym ze wszystkimi cholerykiem.

...

Skomentuj artykuł

Ks. Isakowicz-Zaleski: Doszło do szarpaniny. Wykręcili mi ręce i założyli pętlę na szyję
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.