Czas komunii. Co przegapiamy jako Kościół, że ludzie wolą szukać głębi gdzie indziej?

Tak, jest maj. Czyli komunie. I mnóstwo głosów wokół tego sakramentu, a może bardziej wokół samej uroczystości. Do której podejście jest bardzo różne: od „dziś tylko Pan Jezus, prezenty za tydzień” aż do „z Kościołem nam nie po drodze, ale żeby dziecku nie było przykro, zrobimy mu świecki zamiennik”. A w refrenie tej majowej piosenki oczywiście słychać: „patrzcie, kryzys Kościoła, kryzys, kryzys!”

Bardzo do mnie ostatnio przemówiło trzeźwe spostrzeżenie brata Tomasza Mantyka, kapucyna. Co mówił? Przytoczę. „Kryzys mówi nam jedną rzecz: trzeba czegoś więcej. To, co było do tej pory, nie wystarcza. Dlaczego tak wielu ludzi odeszło od Kościoła? Bo nagle ludzie stali się źli? Przestali mieć potrzebę życia duchowego? Absolutnie nie! Popatrzcie na swoich niewierzących i niepraktykujących znajomych i zobaczcie, ile wydają na jogę, jak bardzo są zainteresowani astrologią, zobaczcie, jak bardzo uciekają w różne pseudoduchowości. Ci ludzie mają potrzebę duchowości, tylko Kościół, który przestał się zmieniać, przestał być może odpowiadać tej potrzebie. Bo może oni nie chcieli zachowywać zwyczajów sprzed kilkuset lat, ale doświadczać żywego Ducha, a my jako wspólnota być może zawiedliśmy w tym.”

Do tego głosu dołożę jeszcze drugi, tym razem świeżą dygresję abpa Rysia, podsumowującego prace synodu archidiecezji łódzkiej: „Przydałoby się, żeby w ogóle się zastanowić nad rozkładem spotkań rekolekcyjnych w parafii. Bo tak, jak było trzydzieści lat temu, tak jest i dzisiaj. Proboszczowie mówią, że ludzi nie ma, ale ich nie ma, bo jeszcze są w pracy”.

Sytuacji nie ułatwia częsty brak zrozumienia

Dorzućmy sobie jeszcze dwa zdania z dokumentu końcowego łódzkiego synodu, który w kontekście naszej chrześcijańskiej misji mówi: „Najczęściej zatrzymujemy się na zaangażowaniu w pielęgnowanie własnej wiary, co powinno być punktem wyjścia, a nie dojścia; (…) koncentrujemy się w dużej mierze na zaspokojeniu własnych potrzeb duchowych. Sytuacji nie ułatwia wyraźny podział na świat prezbiterów i świeckich, a więc i częsty brak zrozumienia dla siebie nawzajem”.

DEON.PL POLECA


Tak uzbrojeni w kontekst, obejrzyjmy sobie pierwsze komunie w roku 2023.

Ponieważ komunie są wciąż społecznie ważne, piszą o nich wszystkie media. Media świeckie bardziej o stronie organizacyjnej lub alternatywnej, media katolickie – bardziej o stronie duchowej. Im ostrzej stawiają sprawę media świeckie, wyjeżdżając z tekstami (tytuły prawdziwe) „Limuzyna i czerwony dywan na komunii w Poznaniu. Postradali zmysły" albo „Byłam w zeszłym roku na komunii, nigdy więcej” – tym ostrzej brzmi nasza, tak zwana katolicka odpowiedź. Świat mówi: będzie niezła impreza, katolickość mówi: na kolana i tylko Jezus!

Małpki, limuzyny i społecznokatolicki bulwers

Bulwers społecznokatolicki podkręca fakt, że okołokomunijne wydarzenia jednostkowe a niezwykłe są wyciągane w maju na pierwsze strony w kluczu „szok i niedowierzanie”. Dlatego hitem są w tym roku ów dywan, żywe małpki w roli prezentu oraz świecka komunia zorganizowana przez antykościelnego ojca rok temu. I my, w naszym katolickim gronie, dajemy się na to nabierać koncertowo, oburzając się na małpki i na ojca, na czerwone dywany i limuzyny i na cenniki „ile dziecku do koperty”, nie widząc, że problem leży zupełnie gdzie indziej.

Gdzie?
Nie, nie w tym, że jedna w skali Polski ciotka kupiła dziecku małpkę, jeden w skali Polski ojciec zrobił świecką alternatywę komunijnego przyjęcia, a drugi zamówił limuzynę. Na litość, to nie są nawet promile promili, to są trzy trzydziestoośmiomilionowe, to nawet nie jest najdalszy margines błędu – a my żyjemy tym jak mikrowirusem, przekonani, że nam zaraz zakazi cały Kościół i najdalej w przyszłym roku nastąpi epidemia małpek, limuzyn i ateistycznych „komunii” z sobą i wszechświatem.

Czy kryzys to koniec następujący z hukiem?

Skąd w nas ten lęk? Oczywiście, z przekonania, że Kościół przechodzi kryzys, a kryzys to synonim słowa „koniec następujący z hukiem”. Bo na razie, khy, khy, czy nie wszystko na to wskazuje? Nie pamiętam już, kto mi ostatnio sprzedał urocze hasło, że podejście większości episkopatu można streścić w jednym stwierdzeniu: „Coś w Kościele nie działa? Nakrzyczmy na ludzi i róbmy dalej to, co robiliśmy, tylko bardziej!” (I niech mi wybaczą biskupi działający inaczej).

Tymczasem kryzys to zmiana. Zmiana!
To czas robienia inaczej.
To łaska, która prowadzi najpierw do krytycznego spojrzenia na to, co jest. Do zastanowienia się, czego brakuje, a czego jest za dużo. Do zauważenia, co przegapiamy jako Kościół, że ludzie wolą szukać głębi gdzie indziej?

Co przegapiamy w kontekście pierwszej komunii? Czego brakuje rodzicom, którzy włączają się w życie Kościoła na dziesięć krótkich miesięcy, by zapewnić dziecku komfort poczucia przynależności do grupy rówieśniczej? Dlaczego, choć sami nie wierzą i do tej pory nie bardzo dziecko w wierze wychowywali, decydują się na to, by przystąpiło do kolejnego sakramentu?

Można być dorosłym i nie wiedzieć, czego się chce

Jedna z oczywistych odpowiedzi, które nasuwają się same, brzmi: z tradycji. Z potrzeby spełnienia oczekiwań. Z chęci uchronienia dziecka przed poczuciem, że jest inne i gorsze (bo nie dostało kasy ani prezentów). No bo przecież nie z wiary! I te oczywiste odpowiedzi są o tyle złe, że robią to, czego nie robi Bóg: dogaszają ledwo tlący się knotek, urywają nadłamaną trzcinę, która tak sobie wisi i nie wiadomo, czy jest na tak, czy jest na nie.

Przychodzi mi do głowy myśl z „Przędzy” Natalii de Barbaro, książki zupełnie nie z mojego świata i jednocześnie bardzo z mojego. Natalia mówi w niej, że świat wymaga od nas nieustannie jasnego określania się: tak czy nie? W kontekście komunii to byłyby pytania: wierzysz czy nie wierzysz? Jesteś w Kościele czy nie jesteś? Chcesz to dziecko wychować w wierze czy nie? I de Barbaro przypomina prostą rzecz: można na to pytanie odpowiedzieć „nie wiem”. Tej odpowiedzi bardzo nie lubi świat. Co bardziej oczytani katolicy zaraz walną po głowie wersecikiem: obyś był zimny albo gorący, twoja mowa ma być tak tak – nie nie. Przeciwnicy Kościoła też zażądają jasnej odpowiedzi, nie pozwalając nikomu być „za, a nawet przeciw”. To jesteś czy nie jesteś? Odpowiedz! – krzyczy świat.

A ja słyszę: nie wiem.
Widzę ludzi, którzy stoją w drzwiach. Nie są ani w środku, ani na zewnątrz. Nie można żądać od nich, żeby byli zimni albo gorący. Jeszcze nie można. Często nie wiedzą, czego chcą. Wiedzą, że nie potrafią już tak, jak ich babcie, biegać na majowe, czerwcowe, różaniec, roraty i gorzkie żale. Została im niedzielna Eucharystia z często słabym kazaniem. Nikt ich dotąd nie nauczył czytać Biblii, modlić się jak dorosły człowiek, który chce mieć mocną, dobrą relację z Bogiem. Samo pojęcie relacji z Bogiem jest często koncepcją odległą i niezrozumiałą.

Ludzie mają potrzebę duchowości. Co z nią robimy?

Widzę dorosłych wychowanych na „Bozia cię skarze”, „ręce na kołdrze”, „marsz do kościoła” i bezradnych w kontakcie ze Stwórcą, który ich kocha i na nich czeka, ale ta wiedza się kompletnie nie przebija do ich serca. A jednocześnie, jak zauważa brat Mantyk – mają dziką potrzebę głębi, szukają jej wytrwale i wiernie, wydają kasę i pokonują zniechęcenie, by iść na jogę czy inny rodzaj szukania siebie i sensu życia, ale po innemu niż katolicku.

„Ludzie mają potrzebę duchowości, tylko Kościół, który przestał się zmieniać, przestał być może odpowiadać tej potrzebie. Bo może oni nie chcieli zachowywać zwyczajów sprzed kilkuset lat, ale doświadczać żywego Ducha.”

Nie chcemy doświadczać skostniałej struktury Kościoła

Doświadczać żywego Ducha. Jak to zrobić, by rodzice dzieci pierwszokomunijnych doświadczyli żywego Ducha, a nie skostniałej struktury Kościoła? By doświadczali Go ich goście, by same dzieci wiedziały, że chodzi o brzmiącą czasem jak banał i slogan przyjaźń z Jezusem?

Czasem mam gorzkie wrażenie, że to właśnie ta skostniała struktura najbardziej przesuwa ludzi stojących w drzwiach uchylonych przez pierwszą komunię dziecka w stronę „nie”. To zarządzanie uroczystością przez księży i katechetów, w którym rodzice albo nie mają do powiedzenia nic, albo każe im się zrobić wszystko, karcąc ich za błędy i jednocześnie ignorując fakt, że przecież nie mają w tym żadnego doświadczenia.

To ustalanie godzin prób, pierwszej spowiedzi, mszy w białym tygodniu, wszystkich nabożeństw dla dzieci w czasie skrajnie nie pasującym do trybu życia i pracy współczesnego człowieka. To żądanie „godnej ofiary” w odpowiedniej wysokości, by ufundować stypendium mszalne w białym tygodniu. (Niekoniecznie ze strony księdza - znam historię, w której rodzice usłyszeli cennik od siostry katechetki, po czym ustalili, że aż tyle nie dadzą, bo to naprawdę było o wiele więcej niż zwykłe, ustalone stypendium mszalne. Siostra zajrzała do koperty, oburzyła się, powiedziała, że ona dołoży ze swoich, bo wstyd, i rodzice mają jej donieść resztę). Na szczęście nie w każdej parafii tak jest. Niestety w zbyt wielu wciąż jest.

Każdy woli się zajmować tym, na co ma wpływ

Czy upokarzające traktowanie dorosłych i autorytarne zmienianie ich decyzji zachęca do bycia w Kościele? Czy narzekanie z ambony, że w białym tygodniu „rodzice to już nie przychodzą i wysyłają dziadków”, gdy się wcześniej msze bez konsultacji z gronem zainteresowanych ustala na piętnastą trzydzieści, bo tak księdzu wygodnie, zachęci kogoś do budowania relacji z Jezusem? Czy odgórne ustalanie godziny komunii na dziewiątą rano, co z punktu widzenia gospodyni mającej gości w domu i więcej niż jedno dziecko na pokładzie oznacza pobudkę około czwartej trzydzieści, pokazuje głęboką miłość, troskę i zrozumienie dla życia wiernych?

Dlatego w ogóle mnie nie dziwi, że dorośli, traktowani jak ludzie, od których nic nie zależy i którym każe się wpasować w ustalone i wycenione przez parafialny zespół duchowny ramki i zwyczaje, bardziej zajmują się i przejmują tym, kogo zaprosić, jak będzie wyglądało przyjęcie i jakie prezenty podpowiedzieć rodzinie. Każdy woli się zajmować tym, na co ma wpływ, a przykrą konieczność i brak decyzyjności znieść z zagryzionymi zębami, by przetrwać do tej fajniejszej części, czyli rodzinnej imprezy.

„Ci ludzie mają potrzebę duchowości, tylko Kościół, który przestał się zmieniać, przestał być może odpowiadać tej potrzebie. Bo może oni nie chcieli zachowywać zwyczajów sprzed kilkuset lat, ale doświadczać żywego Ducha, a my jako wspólnota być może zawiedliśmy w tym.”

Ta robota nie jest wyłącznie po stronie rodziców

Jak uratować ludzi, tkwiących w pozycji „nie wiem”, przed zrezygnowaniem z przygody życia, jaką jest bliska relacja z żywym, czułym, nadającym sens życiu Bogiem? To jest pytanie, które sobie powinniśmy zadawać jako Kościół w okresie pierwszych komunii. Co przegapiamy? Czym zniechęcamy? Co na poziomie organizacyjnym, na poziomie decyzji, na poziomie szacunku do drugiego dorosłego człowieka musi się zmienić? Ta robota nie jest wyłącznie po stronie rodziców, którzy nie wiedzą i których tak łatwo oceniamy jako „letnich”. Ta robota jest po naszej stronie: nas, wierzących, którzy skupili się na komfortowym przeżywaniu swojej wiary, a zapomnieli o misji. I po stronie księży, którzy skupili się na zarządzaniu i wymaganiu i zapomnieli o żywych ludziach.

Ci ludzie stoją w drzwiach. Nie wiedzą, czy są jeszcze w środku, czy już nie są. Szukają głębi w tym, co dla nich dostępne, tam, gdzie mają wpływ, choćby to był ten wyśmiany czerwony dywan rozwijany przed małą monstrancją, świątynią Ducha, dziesięciolatką promieniejącą Jezusem. Choćby to były do przesady niezwykłe prezenty, którymi bliscy chcą podkreślić niezwykłość chwili, nie mając do tego duchowych narzędzi i posługując się tymi materialnymi, dostępnymi od ręki.

Nic nie da krzyczenie o tym, co muszą i czego nie mogą, nic nie da ironizowanie i wyśmiewanie małpek, przyjęć i przepychu, nic nie da robienie dalej tego, co nie działa. Pierwszokomunijni rodzice to zniosą. Położą uszy po sobie, żeby dziecko księdzu nie podpadło. Wykonają instrukcję, zagryzając zęby. A potem z ulgą znikną na kolejne lata, ciesząc się, że już za nimi wysiłek pierwszej komunii, w której przygotowaniu nikt nie wziął pod uwagę ich potrzeb i możliwości.

A my, z wnętrza świątyni, będziemy za nimi patrzeć, wzruszać ramionami, kręcić głowami i narzekać na galopujący kryzys Kościoła. I mówić: sami są sobie winni, widocznie nie mieli wystarczającej wiary.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czas komunii. Co przegapiamy jako Kościół, że ludzie wolą szukać głębi gdzie indziej?
Komentarze (23)
TL
Teresa L.
25 maja 2023, 08:04
Fajna ta myśl o "nie wiem". Rok temu i w tym roku posylalam dwójkę moich dzieci do Komunii. 2 różne krakowskie parafie. Czułam, że ludzie mieli różne motywacje. Jednak byliśmy w tym razem, doświadczyłam dużo łaski, która też dzielilam się w gronie bliskich mi osób. Można i tak, w zwykłej parafii. Polecam poszukać na fejsie wpisu o. Kramera z rysunkami dzieci nt. komunii - mówi tam, że wojenki medialne są/mogą być dalekie od życia i przeżywania tej uroczystości.
AK
~Adam Kowal
21 maja 2023, 09:10
W mojej parafii niespełna 30 lat temu nie kto inny jak księża nadmuchali pierwszą komunię świętą do granic absurdu - kamerzysta, kościół ubrany jak torcik, podziękowania z wierszykami na pół godzin .... Itd...i tak trawa po dziś dzień, z tym że jest coraz drożej i drożej. Czy to na pewno ma tak wyglądać? Moja babcia też opowiadała, że cała komunia to była msza i ciasto drożdżowe na plebanii - to była uroczystość dzieci, a nie wszystkich na około, a dzieci tylko giną w ferworze i huku przygotowań i nadętych uroczystości przed, w trakcie i po. Czas powiedzieć STOP! i na nowo poukładać.
JS
~Jakub Szymczyk
21 maja 2023, 00:51
Naprawę kościoła zacząłbym od spacyfikowania księży filozofów, którzy głoszą za długie, przekombinowane lub na wpół heretyckie kazania. Czy ja na prawdę muszę słuchać czubków, którzy próbują mnie przekonać, że np. każdy wierny powinien uznawać się za najgorszego z ludzi i nawet ofiara pedofila powinna się czuć gorsza od sprawcy, albo jak dobrze smakował podniesiony z ziemi obwarzanek, albo że całe zło na ziemi to wola boga i w zasadzie mamy się nim rajcować, wzorowa postawa moralna to pozwalanie na wchodzenie sobie na głowę(przykłady autentyczne)? Jeśli tak ma wyglądać ta katolicka duchowość to nie dziwcie się, że niektórzy wolą iść na jogę czy po prostu na spacer.
KP
~katolik pomniejszego płazu
20 maja 2023, 23:14
u mojej córki odbyło się to w ramach wczesnej Komunii Świętej w mega skostniałych strukturach liturgii przedsoborowej. bez prezentów, mini-wesel, zrzędzenia na niedogodne pory i zbyt wysokie stypendia. polecam
JS
~Jakub Szymczyk
21 maja 2023, 00:37
Liturgia przedsoborowa. Jaki ty jesteś radykalny i lepszy od reszty. Chyba zaraz padnę na twarz i zrobię 50 pompek w ramach pokuty.
KP
~katolik pomniejszego płazu
22 maja 2023, 23:48
@Jakub Szymczyk - Coś ci się pomyliło. Nie ja jestem lepszy a najwidoczniej liturgia jest lepsza, bo pozwoliła uniknać problemów, z którymi bohatersko walczy redaktor Łysek. Masz z tym jakiś problem, czy tylko litanię zachcianek ze wpisu wyżej?
JO
Jan Ops
23 maja 2023, 07:50
Tak, ta ironiczna uwaga jest pełna szacunku dla rozmówcy. Boże, co się z ludźmi porobiło :(
EB
~eugenia beringer
20 maja 2023, 17:11
Pani Redaktor, przed 60 laty też dzieci pierwszokomunijne uczestniczyły we Mszy Św. tzw. biały tydzień rodzice, dziadkowie, rodzice chrzestni i było 5 opcji ,bo dziadkowie z obu stron byli .To wystarczyło by z dzieckiem ktoś dorosły był od poniedziałku do piątku. Pierwsza Komunia Święta ,jak nazwa wskazuje ,jest raz w życiu ,więc to można zorganizować ,bo o terminie rodzice wiedzą rok wcześniej. Obecnie nie jest tak ,że księża tylko dyktują a rodzice nie mają nic do powiedzenia .Jest wręcz odwrotnie. Tylko dialog i realne propozycje doprowadzają do kompromisu. Wiara rodzi się ze słyszenia i przykładu praktykowania popartego znajomością prawd wiary .Pierwszym nauczycielem wiary są Rodzice, Dziadkowie i ich przykład praktykowania autentycznego ,popartego wiedzą rzetelną a nie poziom bozi i paciorka .Przez rok ,na upartego nic się nie zdziała w delikatnej sferze duchowości dziecka bez autentycznej duchowości rodziców, którzy o kościele sobie przypomną ,bo komunia.
SK
~Sławomir K
20 maja 2023, 14:18
Problem tkwi w tym ze zabrano nam prawdziwa katolicka msze która powołuje świętych i wiernych Kościoła.Chodzę do FSSPX i tam ludzie wierzą czego chcą , wiara jest żywa a tradycyjne nabożeństwa nie są skansenem.Większość to młodzi, rodziny wielodzietne.Jest jasna katolicka nauka bez udziwnień typu ekumenizm Komunia na rękę szafarze itp .To naprawdę działa a rozmycie doktryny i podliczanie sieetym postępowym skutkuje kościołami zamienionymi ba knajpy , siłownie itd.
E3
edoro 333
21 maja 2023, 00:19
A jest jakaś rotacja wiernych na tych tradycyjnych mszach? Czy na zasadzie - kto chodził, to będzie chodzić, ale nowych twarzy (nie mam tu na myśli kolejnych pokoleń w rodzinach wielodzietnych) brak?
SA
~Sir Artorius
22 maja 2023, 07:09
Ta komunia na rękę tak boli tradycjonalistów. Jezus jak podawalmchleb uczniom ? Łamał i podawał
JO
Jan Ops
23 maja 2023, 07:59
To chyba tak jak w 'zwykłych" parafiach, w jednej tak, w innej siak. Ja uczestniczę w mszach w obu rytach, częściej z powodów logistycznych w novus ordo. Na Mszy trydenckiej jestem kilkanaście razy w roku, zawsze w tym samym Kościele. Tak są nowe twarze. i mam wrażenie, że ludzi z czasem przybywa (teraz chyba więcej niż przed pandemią). Spotkałem kilka osób, które przybyły tam niezależnie od siebie, znanych mi z różnych dominikańskich duszpasterstw. Każdy człowiek ma inną historię, niestety lubimy myśleć stereotypami. Tradsi są tacy, dominikanie siacy, biskup lewak, proboszcz prawak a jezuici to ogólnie wiadomo :).
E3
edoro 333
23 maja 2023, 17:32
Osobiście nie przeszkadza mi liturgia przedsoborowa ani wierni w niej uczestniczący. Ale to nie jest odpowiedź na współczesny kryzys kościoła. Nie łudźmy się
PR
~Ppp Rrr
20 maja 2023, 14:05
Bardzo dobra analiza. Świetnie uzupełnia się z artykułem w "Więzi" pt. "Drogi Kościele, jeśli chcesz zniechęcić dzieci do wiary i Boga". Generalnie KK musi zrozumieć, że już nie jest WŁADZĄ, lecz jest OFERENTEM na konkurencyjnym ryku idei i rozrywki. To nie ludzie mają się starać, by zadowolić KK, lecz księża musza się starać, by ludzie chcieli do nich przychodzić. Tylko, czy księża to umieją? Pozdrawiam.
E3
edoro 333
21 maja 2023, 00:21
O właśnie!
TL
Teresa L.
25 maja 2023, 08:12
Zgadam się, musimy jako Kościół zrozumieć, że nie jesteśmy władzą. Nie zgadza się/nie rozumiem jednak, że jesteśmy oferentem na konkurencyjnym rynku idei i rozrywki. Czy to znaczy, że mamy konkurować? Zadowalać ludzi? Raczej róbmy swóje z otwartością na wszystkich wokół i faktycznie starajmy się o nowe drogi połączenia. A może problem w ogóle tkwi w logice/rozłączenia świat - Kościół?
AS
~Antoni Szwed
20 maja 2023, 11:58
"Bo może oni nie chcieli zachowywać zwyczajów sprzed kilkuset lat, ale doświadczać żywego Ducha." Kto dziś pamięta jak wyglądał Kościół choćby w XIX wieku? Ile zostało w Kościele z dawnych czasów? Prawie nic. Obecny Kościół to Kościół po II Soborze Watykańskim!! Proszę spojrzeć prawdzie w oczy. To te wszystkie zmiany posoborowe, które rzekomo miały przybliżyć ludzi do Boga kończą się sromotną klęską. Zaczęto coraz bardziej skupiać się na człowieku, zapominając o Bogu. Także w Kościele człowiek stanął na piedestale, nie Bóg. A przecież bez Boga nie ma Kościoła, bez Jego błogosławieństwa nie będzie urodzaju. Aż dziw bierze, że różni ludzie chcą własnymi siłami poprawiać Kościół, a nie chcą z całą gorliwością zwrócić się do Jezusa Chrystusa o pomoc. Pora zdać sobie sprawę z tego, że same ludzkie zabiegi nic tu nie pomogą. Łodzi Piotrowej SAMI ludzie z pewnością nie uratują. Pora porzucić tego typu złudzenia i wrócić do gorliwości dawniejszych czasów.
E3
edoro 333
21 maja 2023, 00:23
Powrót do liturgii przedsoborowej nie gwarantuje powrotu do "dawnej gorliwości"
JS
~Jakub Szymczyk
21 maja 2023, 00:41
Jak by zachowano to cale łacińskie mruczenie to ludzi w kościołach byłoby jeszcze mniej niż dzisiaj. Liturgia przedsoborowa jest po prostu dziwaczna i nudna.
AE
Anna Elżbieta
22 maja 2023, 18:55
Nie dla każdego jest dziwaczna i nudna. Jeśli wiem, po co i do Kogo przychodzę na liturgię, to żadna liturgia nigdy nie będzie nudna. Natomiast ja niezwykle cenię język polski w liturgii. Myślę po polsku, mówię po polsku, dlatego całkowicie się odnajduję w liturgii posoborowej. Słowa wypowiadane przez celebransa stają się też moimi słowami kierowanymi do Boga. I innych ludzi zgromadzonych w kościele. A skoro razem się modlimy, to jesteśmy wspólnotą uczniów Chrystusa, zgromadzonych wokół Niego, przy Nim. I to jest piękne.
AS
~Antoni Szwed
22 maja 2023, 21:47
Po pierwsze, kościół nie jest teatrem, msza święta nie jest formą rozrywki. Jeśli ktoś jej poszukuje niech idzie do kina, na kabaret czy jakiś występ grajków. Po drugie, odrobiny łaciny każdy może się nauczyć. Łacina jest bez porównania piękniejszym językiem niż np. angielski. W języku polskim jest mnóstwo słów pochodzenia łacińskiego i jakoś to nikomu nie przeszkadza. A poza tym wbrew pozorom msze łacińskie cieszą się dużym powodzeniem także młodych ludzi. I cieszyły się jeszcze większym, gdyby nie watykańskie zakazy Franciszka.
JO
Jan Ops
23 maja 2023, 08:02
Jest subtelna acz znacząca i świadcząca o kulturze osobistej różnica pomiędzy: "nie podoba mi się" a wykpiwaniem liturgii Kościoła na katolickim portalu.
E3
edoro 333
23 maja 2023, 17:36
Z angielskiego też mamy wiele zapożyczeń. A który język piękniejszy - łacina czy angielski? Wg mnie kwestia gustu