Czas przepraszania
Agent Leroy Jethro Gibbs, grany przez Marka Harmona w amerykańskim serialu telewizyjnym "Agenci NCIS", wśród kilkudziesięciu zasad, jakie wpajał swoim podwładnym, miał i taką: "Nie przepraszaj. Przepraszanie jest oznaką słabości". Okazuje się, że tego rodzaju myślenie jest bliskie także wielu katolikom.
Wśród komentarzy, jakie pojawiały się w mediach po zakończeniu pontyfikatu Jana Pawła II, pojawiły się pełne ulgi (ale też nadziei) stwierdzenia: "Nareszcie skończy się to nieustanne przepraszanie wszystkich za wszystko". Autorzy takich uwag mieli dość tak często stosowanego przez papieża Polaka bicia się w piersi i proszenia o wybaczenie. Twierdzili, że to osłabia Kościół i ustawia go w pozycji "chłopca do bicia". W prywatnej rozmowie jeden z takich zmęczonych przepraszaniem katolików pożalił się, że za Jana Pawła II chwilami miał wrażenie, iż dwa tysiące lat dziejów Kościoła to jedno wielkie pasmo pomyłek, błędów i krzywd wyrządzanych komu tylko się dało.
Wygląda na to, że katoliccy zwolennicy zasad głoszonych przez agenta Gibbsa wciąż nie mają łatwo. Następca Jana Pawła II też przepraszał. Może nie tak często, jak jego poprzednik, ale jednak. Aktualny papież, Franciszek, nie tylko "dzieło przepraszania" kontynuuje, ale prośby o przebaczenie kieruje czasami w dość zaskakujące (przynajmniej dla niektórych) strony.
Niespełna rok temu, w lipcu, Franciszek odwiedził zielonoświątkowego pastora i jego wspólnotę w Casercie. Wielu obserwatorów uznało, że najważniejszym punktem tego spotkania były przeprosiny, które papież skierował do włoskich zielonoświątkowców za prześladowania, jakie ich spotkały ze strony faszystowskiego państwa włoskiego. Wśród prześladujących znaleźli się również katolicy, chociaż tego rodzaju działania nie były inspirowane przez Kościół. "Jestem pasterzem katolików i proszę was o przebaczenie za tych braci i siostry, którzy [tego] nie rozumieli albo byli skuszeni przez diabła" - powiedział Franciszek.
Kilka dni temu papież zrobił coś jeszcze bardziej zaskakującego. Pojawił się w świątyni waldensów w Turynie. Nie dość, że po raz pierwszy w dziejach Następca św. Piotra przekroczył próg ich świątyni, to jeszcze usłyszeli gorącą prośbę o przebaczenie. "Zastanawiając się nad historią naszych stosunków, możemy jedynie się smucić w obliczu konfliktów i przemocy popełnionych w imię swojej wiary, i proszę Pana, aby dał nam łaskę, abyśmy wszyscy uznali siebie za grzeszników oraz potrafili przebaczać sobie nawzajem. To z inicjatywy Boga, który nigdy się nie zniechęca w obliczu ludzkiego grzechu, otwierają się nowe drogi, by żyć naszym braterstwem, i od tego nie możemy się uchylać. Ze strony Kościoła katolickiego proszę was o przebaczenie postaw i zachowań niechrześcijańskich, a nawet nieludzkich, jakich w dziejach dopuszczaliśmy się wobec was. W imię Pana Jezusa Chrystusa, przebaczcie nam!" - powiedział Franciszek.
Ktoś może wzruszyć ramionami, zastanawiając się nad sensem przepraszania po wiekach niezbyt licznej dziś (ok. 100 tys. członków) grupy religijnej. Czy nie lepiej uznać po prostu, że "było, minęło", a nie kajać się za zło popełnione przez poprzednie pokolenia?
Jestem przekonany, że nie. Przepraszanie, wbrew poglądom podzielnym przez część członków Kościoła katolickiego, nie jest przejawem słabości, lecz siły. A także odwagi. Trzeba ogromnej odwagi, aby nie tylko rozpoznać popełnione zło, ale również wziąć za nie odpowiedzialność.
Mamy w Polsce szczególne doświadczenie przepraszania. Właśnie zbliża się pięćdziesiąta rocznica listu biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku. Zawarte w orędziu słowa "udzielamy wybaczenia i prosimy o nie" spotkały się wówczas z niezrozumieniem nie tylko za strony komunistycznych władz. Rodzi się pytanie, na ile i w jaki sposób są rozumiane dzisiaj. Także w samym Kościele katolickim w Polsce.
Skomentuj artykuł