Czy dobry spowiednik powinien nas "sponiewierać"?
Według Franciszka dobry spowiednik jest łagodny, spokojny i miłosierny. Dla Tomasza Terlikowskiego to jednak za mało. Prawdziwa spowiedź powinna przebiegać jak wizyta u chirurga - twierdzi. Szybkie, radykalne cięcia, podczas których kapłan "trochę się nad nami znęca". Zapraszam na kolejny odcinek serialu o zbyt miękkim papieżu i zawsze twardych, katolickich publicystach.
"Służba, jaką pełni kapłan jako szafarz z Bożego upoważnienia, aby przebaczać grzechy, jest bardzo delikatna i wymaga, aby jego serce było napełnione pokojem, by nie traktował wiernych źle, ale żeby był łagodny, łaskawy i miłosierny" - mówił Franciszek podczas środowej audiencji ogólnej. Podkreślił przy tym, że każdy, kto przychodzi się wyspowiadać i szuka przebaczenia, jest podobny do ludzi chorych, podążających za Jezusem z nadzieją uzdrowienia. A chorzy to ci, których życie wisi na włosku. Jeśli zatem w nastawieniu kapłana dominuje złość i gniew, zamiast radości z przekazanego miłosierdzia, powinien on na pewien czas zaprzestać spowiadania - stwierdził papież.
Kiedy słuchałem tych słów, wiedziałem, że tylko kwestią czasu będą komentarze o "miękkim" podejściu Franciszka, o złym rozłożeniu akcentów. W końcu, czy to nie naiwność; głosić potrzebę delikatności wobec grzeszników, kiedy aż prosi się, aby zagrzmieć nad ich głowami? Oczywiście dla ich dobra, oprzytomnienia, refleksji...
"(...)czasem to bym jednak chciał, żeby spowiednik się nade mną poznęcał. Tak jak czasem znęca się nade mną lekarz, który ma mnie leczyć, a nie sprawiać mi przyjemność" - pisze Tomasz Terlikowski na portalu Fronda. Dodaje przy tym, że, by zrealizowało się wspomniane przez Franciszka pojednanie, czasem trzeba postawić na kroki radykalne, czyli: "sponiewieranie penitenta", "znęcanie się nad nim". Nie po to, by sprawić mu ból, ale by uleczyć, by prawdziwie okazać miłosierdzie.
Kolejny raz niektórzy katoliccy publicyści okazują się mądrzejsi od papieża. Franciszek mówi wprost - grzeszni są chorzy, ale spójrzcie, jak leczył Chrystus. Przecież każdy opis ewangelicznego uzdrowienia zadziwia swoją łagodności. Dziecko nie umarło, tylko śpi. Łazarz z martwych ma po prostu "wstać". Od tak, jak gdyby się na chwilę zdrzemnął. Oczu ślepego delikatnie dotykają palce Chrystusa, kobieta z krwotokiem muska jedynie jego szaty, aby cierpienie ustało. A sama cudzołożnica? Czy kiedy pobożni Żydzi szykowali się, by ją ukamienować, Chrystus publicznie wykrzyczał jej grzechy? "Poznęcał się" nad kobietą dla jej opamiętania i dobra?
Terlikowski słusznie pisze, że: "spotkanie z Miłosiernym Chrystusem nie oznacza, że będzie milusio, że zostaniemy zapewnieni, że wszystko jest świetnie i że nic nie trzeba zmieniać". Dlatego Jezus nie mówi do prostytutki i celnika: "Jesteś super", tylko "Idź i nie grzesz więcej". Może to za mało, niewystarczająco ostro?
Naprawdę staram się zrozumieć, co Tomasz Terlikowski ma na myśli, gdy pisze o mocy miłosierdzia, która sprawia, że "Chrystus wchodzi ze skalpelem i w bólu odcina to, co grzeszne, złe". Odrzucanie złudzeń o swojej pobożności zawsze boli, to jasne. Kiedy ktoś mówi nam w twarz, że nasze życie jest złe - powinniśmy przyjąć krytykę z godnością. To rozumiem.
Jest jednak diametralna różnica między rzeczową krytyką a krytykanctwem. I na to właśnie zwraca uwagę papież. Człowiek wychodzi sto razy bardziej podbudowany, dowiadując się, że pomimo swoich grzechów zdolny jest do rzeczy wielkich. Chorzy potrzebują lekarza, mam jednak wrażenie, że kuracji zaproponowanej przez redaktora Terlikowskiego, wielu tych o słabszym zdrowiu mogło by nie przeżyć. A właśnie o nich Jezus kazał walczyć najmocniej.
Marcin Makowski - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca portalu DziwnaWojna.pl. Jego teksty można przeczytać na blogu autorskim. Twitter: @makowski_m.
Skomentuj artykuł