Czy Franciszek zdradził chrześcijaństwo?
Mało kto dzisiaj przywołuje obraz Kościoła podzielonego na trzy społeczności - Kościół walczący, cierpiący i triumfujący lub w innej wersji - Kościół pielgrzymujący, pokutujący i triumfujący. Kościół triumfujący, to ci, którzy są już zbawieni i oglądają Boga twarzą w twarz.
Warto zwrócić uwagę, że w "Wyznaniu wiary Ludu Bożego", wygłoszonym przez Pawła VI w czerwcu 1968 roku trzy społeczności stanowiące Kościół przedstawione zostały bez użycia słowa "triumfujący": "Wierzymy we wspólnotę wszystkich wiernych chrześcijan, a mianowicie tych, którzy pielgrzymują na ziemi, zmarłych, którzy jeszcze oczyszczają się, oraz tych, którzy cieszą się już szczęściem nieba, i że wszyscy łączą się w jeden Kościół; wierzymy również, że w tej wspólnocie mamy zwróconą ku sobie miłość miłosiernego Boga i Jego świętych, którzy zawsze są gotowi na słuchanie naszych próśb" - powiedział papież.
Rezygnacja ze sformułowania odwołującego się do triumfu nie powinna dziwić. Termin ten kojarzy się jednoznacznie i "po ziemsku". Tymczasem u Jezusa ani przed ani po Zmartwychwstaniu przejawów postawy triumfalistycznej zauważyć nie sposób.
Gorzej poszło Jego wyznawcom. Historia chrześcijaństwa pokazuje, że raz po raz ulegali pokusie triumfowania i okazywania swej wyższości nad innymi już tu, na ziemi, w trakcie doczesnej pielgrzymki.
Z pewnością my, jako Kościół pielgrzymujący, od postaw triumfalistycznych powinniśmy się trzymać z daleka. Przypominali o tym niejednokrotnie Następcy św. Piotra, w tym Papież Polak, który przy okazji Jubileuszu roku 2000 przepraszał rozmaite grupy i środowiska za zło wyrządzone im przez ludzi Kościoła.
Jednak, jak zauważył przed laty ks. Jan Kracik, "Niektóre środowiska i media katolickie z reguły przemilczają pokutne oświadczenia Jana Pawła II, atakując tych, którzy mówią to samo, co Papież, oraz upowszechniając triumfalistyczną propagandę historyczną".
Papież Franciszek również odrzuca triumfalizm i wzywa członków Kościoła do pokory. Robi to coraz drastyczniej. Ostatnio ponowił i dopełnił gest sprzed kilku lat. W Wielki Czwartek umył nogi nie tylko uchodźcom, ale również wyznawcom innych religii, w tym (po raz kolejny, bo zrobił to już w 2013) muzułmanom.
Gest Franciszka został przez część katolików (również polskich) odebrany bardzo negatywnie. Sieć zalała fala komentarzy sugerujących, że Papież klęczący przed wyznawcami innych religii, całujący ich stopy, to wyraz poniżenia i upadku Kościoła katolickiego. Pisano z wielkim zaangażowaniem, że w ten sposób Franciszek zdradził Chrystusa i całe chrześcijaństwo, nie tylko zrównując je z innymi religiami, ale stawiając niżej.
Pojawiły się też w mediach wypowiedzi (m. in. znanych publicystów) wskazujące, że muzułmanie gest Franciszka mogą zrozumieć jako wyraz poddania i podporządkowania się chrześcijaństwa i całego świata islamowi.
Rychło pojawiły się wezwania do ignorowania przekazu podkreślonego tak mocno przez Franciszka w tegorocznym obrzędzie wielkoczwartkowym (ale już wcześniej wielokrotnie wypowiadanego). Sugerowano, że nie mamy do czynienia z nauczaniem Kościoła w jakiejkolwiek formie, lecz z prywatnymi poglądami Franciszka, wręcz "opiniami", które w żaden sposób nie muszą, a nawet nie powinny wpływać na postawy i poglądy katolików. Podpowiadano, że mogą się oni z nimi zgadzać lub nie, wedle własnego widzimisię.
Co prawda wybiórcze traktowanie tego, co mówi i robi papież, nie jest w dziejach Kościoła niczym nowym i, jak wskazuje spostrzeżenie ks. Kracika, dotykało również św. Jana Pawła w jego Ojczyźnie, to jednak nasilenie się tendencji kontestujących wobec Franciszka budzi poważny niepokój.
Zwłaszcza obecnie, gdy dewastacji ulegają kolejne autorytety, zastępowane samozwańczymi guru, usiłującymi zawładnąć sercami i umysłami jak największej liczby zwolenników. Szukają ich również wśród członków Kościoła katolickiego, przypisując sobie większą nieomylność w interpretowaniu jego nauczania niż ma ją Nauczycielski Urząd Kościoła.
24 grudnia 1969 roku, na zakończenie cyklu wykładów radiowych w rozgłośni Hessian Rundfunk, ks. Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI powiedział, że kryzysie Kościół wiele straci. "Nie będzie już więcej w stanie mieszkać w budynkach, które zbudował w czasach dostatku", z powodu zmniejszenia liczby wiernych, utraci większą część przywilejów społecznych.
Ks. Ratzinger przewidywał, że będzie Kościołem bardziej duchowym, "który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich".
W tej wizji nie ma miejsca na żadne przejawy triumfalizmu. Wręcz przeciwnie, jest przede wszystkim pokora i uniżenie. A wiele wskazuje na to, że przewidywania człowieka, który został Benedyktem XVI, właśnie zaczynają się wypełniać.
Skomentuj artykuł