Czy Kościół lubi taką sztukę?
Czy z punktu widzenia chrześcijan wartościowe filmy to takie, w których człowiek prezentowany jest w czarno-białym schemacie, gdzie wiadomo, kto jest zacnym nosicielem cnoty, a kogo naśladować nie powinniśmy?
Trwa właśnie siódma edycja festiwalu Gorzkie Żale organizowanego w Warszawie przez Centrum Myśli Jana Pawła II. W najróżniejszych formach - teatr, kino, performance, instalacja, spotkanie kulinarne, warsztaty dla dzieci, dyskusje - podjęte zostaną tematy spięte hasłem "wolna wola na rozdrożu". Wydarzenie to daje impuls, by zastanowić się, czym ma być dla chrześcijan kultura i sztuka.
Jak bardzo możemy się różnić w odpowiedzi na to pytanie, pokazała mi (nie pierwszy zresztą raz) rozmowa z pewnym przypadkowo poznanym duszpasterzem. Kiedy z pasją opowiadał mi o rozlicznych aktywnościach, które proponowane są w jego parafii, i wspomniał o dyskusyjnym klubie filmowym, wypunktowała mi się w głowie cała lista filmów. Jakie wspaniałe możliwości! - ucieszyłam się. Ludzie mogą się w tej parafii wzajemnie poznawać, oglądając razem perły światowej kinematografii, mając kontakt z pięknem, a później dzieląc się swoim odbiorem tych dzieł. Już to widziałam w swojej wyobraźni: po projekcji "Dekalogu" Kieślowskiego, "Siódmej pieczęci" Bergmana czy po "La Stradzie" Felliniego zatrzymają się wspólnie przy tylu fascynujących kwestiach: wyborach, jakich dokonuje człowiek, różnych codziennych i niecodziennych zmaganiach, próbach szukania sensu i miłości. Razem będą się śmiali i płakali przy "Dzisiejszych czasach" Chaplina. Podyskutują o tym, czy Chrystus u Pasoliniego nie jest aby za bardzo oddalony od swoich uczniów, przemistyczniony. I czy braciszkowie franciszkanie z filmu Rosselliniego "Franciszek, kuglarz boży" bardziej fascynują czy drażnią swoim radykalnym ideałem ubóstwa i prostoty?
Można by też wskazać wiele ciekawych filmów z ostatnich lat (choćby "Jabłka Adama" Jensena czy "Powrót" Zwiagincewa), ale dla uproszczenia sprawy i aby odsunąć argument, że kieruję się tylko własnym gustem, wymieniam te, które znalazły się na tzw. watykańskiej liście opracowanej w 1995 roku. Dla przypomnienia - stanowi ona wybór filmów, które według Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu mają szczególne walory religijne, moralne lub artystyczne.
Całe te myślowe operacje trwały spokojnie w tle, gdy mój rozmówca - wspomniany duszpasterz - opowiadał mi dalej o parafii, w której pracuje. "A jakie filmy puszczacie w waszym klubie dyskusyjnym?" - spytałam w końcu. "Wspaniałe! - dowiedziałam się. - Oglądaliśmy na przykład «Cristiadę»". Może popełniłam błąd, że nie dopytałam, jakie jeszcze. Założyłam jednak, że jako pierwszy został wymieniony film rzeczywiście ważny dla osób prowadzących ten klub dyskusyjny i pozwalający zorientować się w obranym przez nie kierunku. Jeśli potraktować "Cristiadę" jako symbol pewnych zbiorowych gustów i przekonań o roli sztuki, ów parafialny klub zapraszałby raczej na kolejne bardzo dosłowne ekranizacje Ewangelii i żywotów świętych niż na projekcje filmów z listy watykańskiej.
Ostatecznie w całej tej rozwlekle opisanej scenie nie chodzi o to, co mogli zobaczyć odbiorcy akurat tego klubu, tylko o pewne powszechne podejście do zagadnienia kultury i sztuki. Czy z punktu widzenia chrześcijan wartościowe filmy, książki, obrazy to takie, w których człowiek prezentowany jest w czarno-białym schemacie, gdzie wiadomo, kto jest zacnym nosicielem cnoty, a kogo naśladować nie powinniśmy? Czy sztuka ma pokazywać człowieka w całej jego złożoności, która wyraźnie obejmuje też skutki grzechu pierworodnego, skłonność każdego z nas do zła, czy też musi uprościć ten obraz, aby kogoś nie zgorszyć? "Szeroką naturę ma człowiek, zbyt nawet szeroką, ja bym ją zwęził" - mówi jeden z bohaterów "Braci Karamazow" Dostojewskiego. Wydaje się, że znaleźliby się tacy, którzy w dziedzinie sztuki chcieliby wcielić te słowa w życie, tak by oczom odbiorców ukazywali się sami święci z obrazka, ewentualnie ich przeciwnicy o takich minach i prezencji, by nikt nie miał wątpliwości, że źli są i rozmawiać z nimi nie wolno.
Tego typu jednoznaczności i dążenia do dosłowności nie znajdziemy w filmach z listy watykańskiej. Warto też wsłuchać się w słowa Jana Pawła II, który w "Liście do artystów" pisał: "Sztuka, jeżeli jest autentyczna, choć niekoniecznie wyraża się w formach typowo religijnych, zachowuje więź wewnętrznego pokrewieństwa ze światem wiary, tak że nawet w sytuacji głębokiego rozłamu między kulturą a Kościołem właśnie sztuka pozostaje swego rodzaju pomostem prowadzącym do doświadczenia religijnego. Jako poszukiwanie prawdy, owoc wyobraźni wykraczającej poza codzienność, sztuka jest ze swej natury swoistym wezwaniem do otwarcia się na Tajemnicę. Nawet wówczas gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie".
Festiwal Gorzkie Żale, wzmiankowany na początku, wydaje się jednym z udanych projektów, w których zetknięcie świata wiary i świata sztuki odbywa się bez nożyc przycinających niewygodne sensy. Myślę, że warto inspirować się jego formułą, w której do głosu dochodzą także osoby niedeklarujące wyraźnie swojej przynależności religijnej lub też otwarcie określające się jako niewierzący czy agnostycy. W ramach festiwalu Gorzkie Żale prezentowana jest na przykład instalacja Jakuba Szczęsnego "Coal Heart Mother": koksownik w kształcie gotyckiej kapliczki pozwoli ogrzać się spacerującym po Parku Agrykola. Jak można przeczytać na festiwalowej stronie: "sam artysta, nazywając się pragmatycznym agnostykiem, mówi, że «Coal Heart Mother» służy momentom, kiedy pojawiają się w nim potrzeby duchowe, łączy funkcję generatora refleksji z ordynarnym koksownikiem". Czy odnajdujemy się w takim rozumieniu tej instalacji? Jaką rolę sami nadajemy kapliczkom? Nie musimy się koksownikiem zachwycić, otrzymujemy jednak punkt wyjścia do dyskusji oraz do namysłu nad własną pozycją ideową i duchową. Albo też otrzymują go inni - ci, do których akurat przemawia język sztuki współczesnej.
Postrzeganie sztuki wyłącznie jako narzędzia ewangelizacji rozumianej jako mówienie o Bogu wprost to znaczna redukcja jej znaczenia. Choć owszem, sztuka może stać się przestrzenią nawrócenia, bo jest nią każde prawdziwe spotkanie osób - a przecież za pośrednictwem dzieła dotykamy nie tylko cudzej wrażliwości (twórcy i innych odbiorców), ale także czegoś głęboko położonego w nas samych. To jednak zupełnie inna sytuacja. Można by nawet wyrazić wątpliwość, czy aby wszystkie przejawy tzw. sztuki religijnej znajdujące swe miejsce w salkach parafialnych, na chrześcijańskich przeglądach, w katechezie itp. - nieraz nacechowane przesadną dosłownością i uproszczeniami - są zdolne do takiego spotkania doprowadzić. Czy czasami tajemnica relacji Boga i człowieka nie lepszy grunt znajduje dla siebie tam, gdzie pozornie się o niej nie mówi?
Paweł VI w 1964 roku powiedział do artystów: "Obchodziliśmy się z wami bardzo źle, uciekliśmy się do surogatów, do «oleodruków», do sztuki o małej wartości i nikłych zaletach. [...] Zapuściliśmy się i my w kręte zaułki, gdzie źle się służyło sztuce, pięknu oraz - co jest dla nas najgorsze - kultowi Boga". Dobrze by było zaopatrzyć się w kulturalną mapę, która ustrzeże przed ponownym zabłądzeniem w zaułki pełne oleodruków. Wnioski, jakie można wyciągnąć z "Listu do artystów" Jana Pawła II, z przemówienia Pawła VI czy ze sposobu skonstruowania watykańskiej listy filmów, dają już ważny tej mapy wycinek.
Ewa Kiedio - redaktorka "Więzi" i "Dywizu", autorka książki "Osobliwe skutki małżeństwa", żona i matka.
Skomentuj artykuł