Feministki bronią życia. Ale którego?

Feministki bronią życia. Ale którego?
(fot. youtube.com)

Feministki, przynajmniej te z oficjalnych ruchów, organizatorki Manify, po raz kolejny pokazały, że gdzieś mają prawdziwe problemy polskich kobiet. Wolą zajmować się tymi sztucznymi, szokując hasłem o aborcji, która rzekomo broni życia...

Tegoroczna Manifa przejdzie ulicami Warszawy pod hasłem "Aborcja w obronie życia". Organizatorkom corocznego przemarszu chodzi o, jak same wskazują, "przywrócenie racjonalności debacie o przerywaniu ciąży". Hasło, ich zdaniem, "wskazuje, kto rzeczywiście broni życia, a kto czyni innym krzywdę".

Jedyne, czego działaczkom z Porozumienia Kobiet 8 Marca nie można odmówić, to wywołania kontrowersji i zainteresowania tegorocznym przemarszem. Od wtorku, kiedy to pod warszawskim kościołem św. Aleksandra zaprezentowały hasło, o XVII Manifie poinformowała większość mediów, zarówno tych o orientacji liberalnej, jak i konserwatywnych, które nie kryły oburzenia. Dlaczego warto przyjrzeć się sprawie po raz kolejny, także tutaj? Choćby z kilku względów.

Zabić w obronie życia

Po pierwsze, organizatorki same przyznają, że chcą "przywrócenia racjonalności" w debacie o aborcji. Zastanawiam się jednak, jak zamierzają to zrobić, sięgając po hasło, które kompletnie nie ma sensu, jest pozbawione logiki, a na poziomie semantycznym stanowi totalny absurd. Nie można przecież powiedzieć, że zabijanie chroni życie. Z pewnością nie tego, kto ma zostać uśmiercony.

Feministki same przyznają, że ich hasło może wydawać się absurdalne, ale uzasadniają je tak:  "to właśnie prawo do aborcji chroni życie - życie kobiet i dzieci. Brak legalnej aborcji to aborcje w podziemiu, niebezpieczne i drogie. Odmawiając kobietom prawa do aborcji, stawia się je pod ścianą. Kobiety przerywają ciążę bez ochrony lekarskiej, ryzykując życie i narażając swoje dzieci na sieroctwo. Rocznie 5 milionów kobiet jest hospitalizowanych z powodu komplikacji po niebezpiecznej aborcji. Około 220 tysięcy dzieci traci z tego powodu matki".

W myśl pokrętnej logiki organizatorek Manify chodzi poniekąd o zabijanie w obronie własnej - w końcu mają na uwadze życie i zdrowie (tak fizyczne, jak i psychiczne) kobiet, które zaszły w niechcianą ciążę. Choć to bardzo naciągane, jestem w stanie zrozumieć, że dla zdesperowanej, często pozbawionej partnera/męża i/lub środków do życia kobiety dwie kreski na teście ciążowym mogą wydawać się prawdziwym końcem świata. Próbuję odnaleźć w sobie zrozumienie i empatię dla ich życiowej, często dramatycznej sytuacji i wtedy w jakimś sensie rozumiem to hasło. Podobnie w sytuacji kiedy ciąża, czasem nawet chciana i planowana, stanowi zagrożenie dla życia kobiety.

Jest to jednak tłumaczenie bardzo naciągane. A już kompletnie nie ma ono sensu, jeśli wziąć pod uwagę, że w każdej sytuacji, zarówno ciąży niechcianej czy tej, zagrażającej kobiecie, mamy do czynienia nie z jednym, ale z dwoma życiami. Nie z samą kobietą, ale również z jej dzieckiem. Jeśli w swojej optyce uwzględnimy, że chodzi o dwa odrębne byty, dwie różne osoby, wtedy nie powiemy, że aborcja chroni życie, bo będzie to absolutną nieprawdą. Może co najwyżej "chronić" życie jednego człowieka, drugiego pozbawiając prawa do życia.

Feministki pro-lajferkami?

Proponowane przez feministki hasło odzwierciedla zatem ich skrajnie egoistyczny punkt widzenia. Punkt widzenia, w którym na pierwszym (a właściwie jedynym) planie jest wyłącznie kobieta. Jej zdrowie, jej życie, ale również jej komfort i wygoda, bo przecież feministki nie żądają aborcji w sytuacji zagrożenia życia kobiety (ta jest przecież legalna), ale w każdej sytuacji, czyli np. kiedy po prostu zawiedzie jakaś metoda antykoncepcji...

Warto przyjrzeć się podnoszonym przez polskie feministki, zresztą nie pierwszy raz, postulatom - dostęp do aborcji i antykoncepcji, edukacji seksualnej, godnych porodów i poronień, faktycznego wsparcia dla osób wychowujących dzieci. "Żądanie tych praw to prawdziwa obrona życia" - piszą w swoim komunikacie, jakby chciały zasugerować, że ruchy pro-life nie są prawdziwymi obrońcami życia. (Nie)stety - tutaj znowu "wykładają się" na braku logiki, bo to przecież pro-lajferzy patrzą na kwestie reprodukcyjne holistycznie, podkreślając, że mamy do czynienia z dwiema istotami ludzkimi - matką i dzieckiem.

Piszę o haśle tegorocznej Manify, czy szerzej - postulatach feministek, bo w jakimś sensie bliski jest mi ruch feministyczny. Może nie ten "instytucjonalny", związany z Porozumieniem Kobiet 8 Marca czy Manifą, ale wyznaję zasadę, że kobieta i mężczyzna są sobie równi, że tak samo dobrze mogą oni zajmować się dziećmi czy wypełniać obowiązki domowe, że za taką samą pracę należy im się taka sama płaca, etc. Z pewnością z niejedną feministką zgodziłybyśmy się co do tego, że w Polsce jest jeszcze wiele do zrobienia, aby kobietom żyło się lepiej - np. w kwestii poprawienia dostępu do żłobków czy lepszej ściągalności zaległych alimentów.

Dlatego zawsze z zaciekawieniem przyglądam się feministycznym imprezom, chodzę na Kongres Kobiet (choćby z dziennikarskiej uczciwości - jeśli piszę o imprezie, to chcę wiedzieć, co się na niej dzieje, nie wystarczą mi prasowe komunikaty do tego, by coś z góry potępiać, jak niektóre katolickie publicystki i publicyści). Na ostatnim zresztą był świetny panel poświęcony macierzyństwu i rodzinie, podczas którego można było całkiem sensownie pogadać o tym, co zrobić, aby świeżo upieczona mama nie była "wyłączona" z życia - zawodowego, towarzyskiego, jak ułatwić jej łączenie wychowania dzieci z pracą (choćby na "kawałku" etatu), etc.

I dlatego tym bardziej czuję się zażenowana - nie tylko hasłem tegorocznej Manify, ale w ogóle działaniami feministek zrzeszonych w ramach najpopularniejszych polskich organizacji kobiecych. Tegoroczna Manifa z absurdalnym hasłem pokazuje bowiem, że te "instytucjonalne" feministki zafiksowały się na jednej kwestii (góra kilku), które skupiają się wokół triady antykoncepcja-aborcja-edukacja seksualna (a to Kościołowi zarzuca się monotematyczność w tej materii...), kompletnie pomijając to, co rzeczywiście stanowi problem dla milionów Polek.

Kto tu jest hipokrytą

Jestem bowiem przekonana, że większym problemem niż antykoncepcja, która zresztą jest dostępna na wyciągnięcie ręki (prezerwatywy nie są nielegalne, pod aptekami na kobiety, kupujące pigułki nie czyha katolickie gestapo) czy edukacja seksualna (równie łatwo dostępna) są np. matki samotnie wychowujące dzieci, które latami nie mogą wywalczyć należnych im alimentów. Albo dyskryminacja kobiet, które zaszły w ciążę i po urlopie macierzyńskim nie mają gdzie wracać, bo pracodawcy są okrutni dla matek. Albo to, że aby dostać się do publicznego żłobka, trzeba zapisać się już w dniu urodzenia dziecka (sama jestem w 4. setce oczekujących!) czy też brak elastyczności w kwestii etatów, co ułatwiłoby mamom łączenie pracy z wychowaniem dzieci. Tych problemów, z którymi borykają się kobiety w Polsce jest naprawdę cała masa, dlatego tym bardziej żenuje skupianie się przez feministki na czymś, co nie stanowi realnego problemu.

Owszem, działaczki Porozumienia Kobiet 8 Marca wspominają o prawie do godnych porodów i poronień, ale to w ogóle nie wybrzmiewa, przyćmione "blaskiem" szokującego i kontrowersyjnego hasła o aborcji. "Kobiety i tak będą przerywać ciążę, więc przestańmy żyć w tej hipokryzji" - kwitowała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Natalia Broniarczyk, jeszcze raz wskazując na główny przedmiot zainteresowania feministek.

A mnie, choć staram się unikać takich radykalnych ocen, wydaje się, że hipokryzją jest właśnie forsowanie aborcji jako "leku na całe zło", podczas gdy jest to wpędzanie wielu kobiet w jeszcze gorsze kłopoty (i nie mam tu na myśli wyłącznie syndromu post-aborcyjnego, ale także kwestie zdrowotne). Hipokryzją jest również niedostrzeganie, że zabijając nie da się bronić życia (co ciekawe, feministki jak ognia unikają wszelkich słów, wskazujących na pozbawienie życia dziecka, które w ich nomenklaturze nosi co najwyżej miano "płodu"). Hipokryzją jest wreszcie skupianie się na całkiem sztucznym i wyimaginowanym problemie, podczas gdy w Polsce jest tyle do zrobienia, by realnie poprawić los kobiet.

Szkoda. Bo pomijając ideologiczne podziały, razem można zdziałać o wiele więcej.

Marta Brzezińska-Waleszczyk - dziennikarka, publicystka, doktorantka, badaczka mediów społecznościowych. Współpracowała z takimi mediami, jak Fronda.pl, Gazeta Polska, Rzeczpospolita, Radio Wnet, Radio Warszawa, Niecodziennik, Fronda (kwartalnik), a ostatnio z Natemat.pl. Obecnie związana z Przewodnikiem Katolickim oraz portalem Ksiazki.wp.pl. Żona Marcina i mama Franciszka Antoniego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Feministki bronią życia. Ale którego?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.