Dobre ciało
Chrześcijaństwo zapomniało o ciele nie w sensie teologicznym, ale praktycznym. Tymczasem lekceważone ciało upomina się o siebie. Popularność zajęć z jogi w dużych miastach nie wynika z fascynacji kulturą Wschodu jako taką, ale z potrzeby integracji tego, co przez lata - przynajmniej mojemu pokoleniu - kazano rozdzielać. To potrzeba odczuwania siebie jako jedności.
W ubiegłym już roku przeszłam fragment Orlej Perci. Schodziłam, trzymając się łańcuchów. Mając za sobą przepaść, nie czułam się dobrze. Bałam się, że się osunę, gdy źle postawię stopę. Widziałam innych - w większości mężczyzn, którzy - tak mi się wydawało - z dużą pewnością przechodzili przez te same miejsca. Lekko, na luzie. I wtedy, albo może już po powrocie, uświadomiłam sobie, że nie ufam swojemu ciału.
Nie miałam pewności, że gdybym się poślizgnęła, utrzymam się na łańcuchu: będę mogła się podciągnąć, wspiąć i uratować. Wizje miałam katastroficzne. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie znam swojego ciała. Nie wiem, na co je stać.
Stosunek do ciała mamy schizofreniczny. Mówi się o nim, ocenia, czy jest atrakcyjne, zadbane, wysportowane a jednocześnie podkreśla, że liczy się wnętrze. O ciało trzeba oczywiście dbać: nakarmić, umyć, ładnie ubrać zwłaszcza na ważne okazje, bo "jak cię widzą, tak cię piszą", bo "liczy się pierwsze wrażenie". Z jednej strony jest więc ważnym i pierwszym komunikatem ze światem, z drugiej - powłoką a więc czymś pustym - powierzchownością, którą można łatwo zafałszować, bo przecież "nie szata zdobi człowieka". Do przekazów zamkniętych w powiedzeniach dochodzą wychowanie w szkole i religia.
Na lekcje WF-u w podstawówce składa się suma moich życiowych upokorzeń: nie umiałam biegać, moje ciało się mnie nie słuchało. Choć chciałam biec szybciej i skakać dalej - ono nie chciało, nie potrafiło. Czułam, że jest z nim coś nie tak, nie wiedziałam dlaczego tak jest i jak to zmienić. Zrozumiałam natomiast i zaakceptowałam - to pewnie przekazali mi starsi - że niektórzy są dobrzy w sporcie, inni nie - jakby niewiele albo nic nie można było z tym zrobić. Pocieszano mnie: ważniejsze są polski i matematyka, umysł. Ciało było czymś drugorzędnym.
Powiedzieć z kolei, że religia w przekazie, który otrzymałam, była wobec ciała nieufna - to mało. Nawet we wschodniej duchowości chrześcijańskiej, która przechowała modlitwę z wykorzystaniem oddechu, ciało jest gorsze. Ciało jest słabe, stawia opór, boli podczas godzin medytacji - to dobrze.
Ciało ma być umartwione, bo ciało jest przeszkodą. Do tego dochodzi krytyka powierzchowności, lęk przed zbytnim skupianiem się na ciele, jego atrakcyjnością. Jak w przypadku księdza Artura Kapłonia, który decyzją biskupa przepraszał za "wywołanie zgorszenia" - powodem był udział mistrzostwach kulturystyki (!) Zarówno podejście komercyjne, seksualizacja ciała w reklamie, filmach jak i religijny lęk są w istocie tym samym. Oba podejścia traktują ciało jako powłokę.
Tymczasem lekceważone ciało upomina się o siebie. Popularność zajęć z jogi w dużych miastach nie wynika z fascynacji kulturą Wschodu jako taką, ale z potrzeby integracji tego, co przez lata - przynajmniej mojemu pokoleniu - kazano rozdzielać. To powrót do odczuwania siebie jako jedności. Trudniej bywa w mniejszych miejscowościach. W pewnym znanym mi mieście, w ośrodku kultury odbywały się ćwiczenia gimnastyczne dla seniorów. Było to tai chi - powolne ruchy połączone z oddechem były idealne dla osób z problemami stawów, uspokajały i odprężały. Jednak kilka zaangażowanych religijnie pań doprowadziło do likwidacji ćwiczeń ze względu na "zagrożenie duchowe". Mam wrażenie, że chrześcijaństwo zapomniało o ciele: nie w sensie teologicznym, ale praktycznym. Bojownicy religijni straszą tym, co inne i nieznane, nie oferując nic w zamian.
Jednocześnie odwrót od cielesno-duchowego dualizmu widać na wielu polach. Psychoterapia zwraca uwagę, że doświadczenia, w tym traumy zapisują się w ciele, które w podobnych okolicznościach reaguje tak jak w sytuacji traumy z przeszłości. Techniki mindfulness relaksują między innymi przez uwagę skupioną na ciele. Osteopatia to coraz bardziej popularna forma fizjoterapii, która widzi człowieka jako psychofizyczną całość. Kontakt z własnym ciałem (lub jego brak) wzmacnia lub osłabia. Brak zaufania do swojego ciała odbiera pewność siebie. Z kolei słuchanie go daje siłę i uczy pokory wynikającą ze znajomości własnych ograniczeń.
Polski katolicyzm wspiera tylko dwie formy duchowo-cielesnego (w sensie wysiłku fizycznego) doświadczenia. Jedną są piesze pielgrzymki, które mają więcej wspólnego z umartwianiem, "wznoszeniem ducha ponad słabość ciała." Drugą (i jedyną pozytywną) są wyprawy w góry - jako rodzaj metafizycznego doświadczenia - oswojone dekady temu za sprawą Jana Pawła II. Trochę mało.
Katarzyna Nocuń - dziennikarka, redaktorka. Interesuje się polityką zagraniczną i reportażem
Skomentuj artykuł