Dobry żart dużo wart
Gdyby nie było żartów i dowcipów o księżach i o Kościele, należałoby je pilnie wymyślić i rozpowszechnić. Bo są potrzebne.
W wydawanych przed wielu laty, a kilka lat temu wznawianych, zbiorach śląskich wiców pod redakcją prof. Doroty Simonides, obowiązkową częścią był rozdział poświęcony żartom na temat księży. Nie wywoływało to niczyjego oburzenia. Nikt się nie skarżył, że jego uczucia religijne zostały naruszone. Wice chętnie czytali katolicy świeccy i duchowni, w tym, jak wynika z tego, co słyszałem, także niektórzy biskupi.
Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Sfera religijna, Kościół, to ważne elementy życia wielu ludzi, jest więc czymś oczywistym, że wychwytywane są w nich elementy humorystyczne. Żart nie tylko pozwala rozładować napięcie czy stres, poprawia samopoczucie, ale także pełni rolę kontrolną i jest pożądaną formą krytyki.
Kościół potrzebuje żartów na swój temat. Kto bywa na odpustach czy innych kościelnych uroczystościach, na których przewidziana jest część związana z poczęstunkiem, wie doskonale, że nie brakuje tam dowcipów, kawałów i żartów dotyczących tej - tak wydawało by się - delikatnej tematyki. A najostrzejsze i najcelniejsze niejednokrotnie opowiadają sami duchowni. Nie ma też sensu ukrywać, że autorami żartów o tematyce kościelnej są czasami sami księża lub ludzie świeccy bardzo mocno zaangażowani w życie Kościoła.
Dlaczego więc od kilku dni jednym z tematów rozgrzewającym emocje w Polsce są wyemitowane przez publiczną telewizję skecze, których autorzy za przedmiot żartów wzięli tematy kościelne? Czemu akurat teraz doszło aż do oficjalnej skargi skierowanej do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a kierownictwo TVP2 wydało oświadczenie, przepraszające "wszystkich widzów, którzy poczuli się urażeni treściami zawartymi w piątkowym odcinku ‘Tylko dla dorosłych’"? Przecież skeczów, których kanwą jest tematyka kościelna i religijna, na antenie rozmaitych telewizji, w tym bardzo często w TVP, wyemitowano w ostatnich latach bardzo dużo. W czym problem?
Moim zdaniem problemem nie jest temat. Problemem jest sposób, w jaki do niego podeszli laureaci licznych nagród na festiwalach i kabaretowych przeglądach. I poziom dyskursu, jaki zaproponowali widzom. Żałośnie niski. Skrojony "pod publiczkę".
Odwołujący się do najprymitywniejszych schematów i szablonów myślowych, adresowany do najniższych emocji, do uprzedzeń i negatywnych stereotypów. A przede wszystkim nie nastawiony na ośmieszenie, krytykę, lecz na poniżenie i zohydzenie. Dlatego tłumaczenia TVP2, że program skierowany był "do widzów dorosłych, świadomych satyryczno-kabaretowej konwencji programu" i że formuła stand-upu "zakłada także dużą swobodę wypowiedzi artysty kabaretowego, utrzymanej często w tonie ostrej, bezkompromisowej satyry z wykorzystaniem środków takich jak przerysowanie, przejaskrawienie czy świadomie wywołana kontrowersja", są po prostu nietrafione. Nie mieliśmy do czynienia z satyrą i kabaretem, lecz z kpiną, drwiną, lekceważeniem, szyderstwem, które ocierają się o pogardę. Za to widzom należą się przeprosiny.
Myślę, że sprawa ma szerszy kontekst. Od kilku lat z dużym smutkiem i niepokojem obserwuję - nie tylko w mediach - symptomy zjawiska, które określiłbym jako zanikanie granicy między żartowaniem z czyjegoś wymagającego krytyki postępowania a wrogością i agresją wobec człowieka. Z przykrością oglądam promowanie m. in. w publicznej telewizji, kpin i drwin z innych pod płaszczykiem programów określanych jako satyryczne i kabaretowe.
Mało kto zdaje sobie dzisiaj sprawę, że pochodzące z XVII stulecia przysłowie "Dobry żart tynfa wart" jest bardzo przewrotne, ponieważ moneta, o której mówi, była symbolem zaniżonej wartości, bylejakości, nadużyć, nieuczciwości i upadku gospodarczego. Jeśli się zna te fakty, wtedy istotnie można powiedzieć, że niedawne produkcje gdyńskiej grupy estradowej, zaprezentowane w TVP2, są warte tynfa. Bo prawdziwy, dobry żart, jest zawsze dużo wart.
Skomentuj artykuł