TVP - zamknij oczy i płać
Abonament RTV to relikt bojkotowany przez większość widzów. Jednak politycy zamiast zracjonalizować wydatki telewizji publicznej proponują tylko zmianę nazwy haraczu i ułatwienie jego ściągalności.
Spadochronowy skok Felixa Baumgartnera okrzyknięto - w nawiązaniu do pierwszego kroku człowieka na Księżycu - historycznym skokiem w dziejach ludzkości. Przykuł uwagę widzów na całym świecie. Jednak w Polsce można go było oglądać jedynie w kodowanej stacji TVN 24. Publiczne media nie zainteresowały się tym wydarzeniem, po raz kolejny pokazując, jak bardzo rozmijają się z oczekiwaniami współczesnego odbiorcy.
Rodem z poprzedniej epoki jest sam sposób finansowania publicznych mediów. Konieczność rejestracji odbiornika po jego zakupie i wnoszenie każdego miesiąca opłaty abonamentowej. Płacić czy nie płacić? Takie pytanie stawiają sobie coraz częściej widzowie.
I coraz częściej decydują się nie płacić. Zwłaszcza, gdy zasiadając przed telewizorem widzą, że oferta stacji publicznej niczym nie różni się od tej, którą serwują im telewizje żyjące wyłącznie z reklam. Telezakupy, kawa czy herbata, telenowele, teleturnieje… Programy misyjne? Owszem. Ale schowane wstydliwie, jakby chodziło o pornografię. Grubo po godzinie 23.00.
Trudno zatem się dziwić, ze padają kolejne rekordy nieściągalności. "Wpływy z tytułu opłat abonamentowych w 2011 r. były najniższe w historii Telewizji Polskiej. Wyniosły 205,4 mln zł i stanowiły jedynie 12,6 proc. kosztów, jakie telewizja publiczna poniosła w tym roku na realizację swojej misji" - skarży się TVP w dorocznym raporcie z wykorzystania środków abonamentowych.
Ale uprzywilejowanie publicznego nadawcy polega na tym, że oprócz wpływów abonamentowych korzysta także z wpływów z reklam, w tym lokowania produktów, a także sponsoringu. W zeszłym roku publiczna telewizja zarobiła 1 mld 157 mln zł. Ten rynek - wyceniany obecnie w sumie na ok. 3,5 mld zł - także się kurczy. Reklamodawcy odpływają do kanałów tematycznych i internetu. Analitycy szacują, że w tym roku wpływy TVP z reklam spadną o kilkanaście procent. Zaś w dwóch największych stacjach komercyjnych, TVN i Polsacie o 6-8 proc.
Mimo dwóch źródeł finansowania telewizja cały czas nie może związać końca z końcem. W ubiegłym roku miała 88 mln. zł straty, w tym może być 60 mln zł. Jej zła sytuacja sprawia, że rządzący postanowili zmienić sposób finansowania publicznych mediów. Skoro ludzie nie chcą płacić haraczu na TVP dobrowolnie, trzeba ich do tego zmusić.
Sławomir Rogowski, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, wyszedł z propozycją, by ci, którzy deklarują, że nie mają dostępu do mediów publicznych - i w ten sposób uzasadniają niepłacenie abonamentu - musieli złożyć specjalną deklarację. - Nie można skontrolować wszystkich, ale można skontrolować ich. W ten sposób piramida kontroli będzie odwrócona w kierunku realnych możliwości. - uzasadniał.
Zdaniem Łukasiak cyfryzacja telewizji, która wzbudza tak dziś wielkie emocje, to projekt spóźniony. Telewizje prywatne coraz chętniej przenoszą swoje programy do internetu. W sieci można dziś obejrzeć w czasie rzeczywistym choćby Fakty TVN i wszystkie ważniejsze imprezy sportowe. Prywatne telewizje szybko rozwijają swoje portale internetowe, upatrując w nich swojej szansy. Telewizja publiczna - jak zwykle - pozostaje w tyle. Tymczasem duża część odbiorców, zwłaszcza młodszych, nie korzysta już z tradycyjnych mediów. Obarczanie ich przymusową opłatą za coś, z czego nie korzystają, traktują jako oszustwo.
Jednak za utrzymaniem abonamentu optują - bez względu na przynależność partyjną - politycy. To w końcu łatwiejsze, niż reforma chorych finansów TVP. Bizantyjski styl działania i gigantyczne wydatki sprawiają, że publiczna telewizja jest w stanie przejeść każde pieniądze. Nadal zatrudnia kilkakrotnie więcej osób, niż stacje prywatne, a zarobki pracowników są na porównywalnym poziomie. Na dodatek - mimo lamentów o tragicznej sytuacji finansowej - publiczna telewizja nie ma problemów z oferowaniem swoim gwiazdom i gwiazdeczkom lukratywnych kontraktów. Podkupuje je nawet od konkurencji.
Charakterystyczne, że w czasach kryzysu na rynku mediów, najgłośniejsze transfery dziennikarskich gwiazd odbywają się z telewizji komercyjnych do TVP. Jawi się ona ciągle jako bezpieczna przystań. Bo chyba nikt nie wierzy, że politycy pozbędą się swej ulubionej zabawki i pozwolą upaść telewizji publicznej - lub choćby wymuszą jej realną restrukturyzację.
Skomentuj artykuł