(fot. facebook.com/domnibezdomni)

"Proszę o kurtkę ciemną rozmiar XXL", "Potrzebne mi są środki do higieny, karimata, scyzoryk, słodycze, tytoń. Z góry dziękuję, Robert" − takie informacje bezdomni przekazują dzięki skrzynkom ustawionym na pl. Dąbrowskiego w centrum Warszawy.

Widoczny tam z daleka biały słup mieści w sobie kilka zamykanych na kłódkę szafek − każda z nich przypisana jest do jednego bezdomnego i zaopatrzona w kartkę ze spisem potrzebnych mu rzeczy. Można je wrzucać do skrzynek od góry. Kluczami do szafek dysponują sami bezdomni.

Tak prezentuje się projekt "Domni−Bezdomni", zrealizowany przez Eugenię Wasylczenko, studentkę Wydziału Sztuki Mediów ASP. Na swojej stronie pisze ona o początkach tego pomysłu: "Uczestników tego projektu znalazłam na ulicach Warszawy. Po krótkiej rozmowie okazywało się, że każdy z nich ma unikalną historię do opowiedzenia, a poza bezdomnością musi sprostać jeszcze ogromowi innych problemów. Ciężkie choroby, problemy ze zdobyciem leków, niemożność porozumienia się z rodziną to tylko część z nich, wszystkie uziemiają i odbierają siły do życia. Wstrząsające są także sposoby, w jaki dane osoby znalazły się na ulicy. Zazwyczaj wydarzyło się to gwałtownie, wyrywając z poukładanego życia, budowanego dzięki wieloletniej pracy i konsekwencji. Przed rozmowami z uczestnikami projektu miałam z tyłu głowy frazes «każdy może wylądować na ulicy». Teraz jestem już tego pewna".

DEON.PL POLECA

O tym "frazesie" przypominają historie takie jak ta, o której kilka dni temu rozpisywały się media. Kjell Larsson był miliarderem, właścicielem wioski olimpijskiej, licznych apartamentów i hoteli. Spotykał się z ministrami, bywał na bankietach, miał rozległe znajomości. Dziś norweski dziennik "Dagbladet" opisuje go tak: "Widok jest tragiczny. W rogu stacji kolejowej w Sundsvall śpi Kjell Larsson. Opiera głowę na poduszce, nogi trzyma na torbach z pustymi butelkami". Obok tak skrajnych upadków majątkowych rozgrywają się liczne mniej spektakularne, ale równie dramatyczne w skutkach. Na jednej ze skrzynek na pl. Dąbrowskiego przeczytamy skrawek historii 34-letniego Michała: "Jestem po technikum ogrodniczym, przez 6 lat prowadziłem działalność gospodarczą w handlu". Z kolei na facebookowej stronie projektu czytamy historię pana Andrzeja, który przez prawie 30 lat pracował w Teatrze Powszechnym jako monter sceny. Wyrzucony z domu przez brata, mieszka teraz na działce, której był właścicielem.

Poza rozbijaniem wygodnego przekonania, że bezdomnymi zostają wyłącznie ludzie z marginesu, projekt "Domni−Bezdomni" spełnia jeszcze jedno zadanie. Eugenia Wasylczenko podkreśla, że zależało jej na upodmiotowieniu bezdomnych i rzeczywiście jej projekt jest krokiem w tę stronę. Kartki przyczepione do skrzynek pisane są przez samych bezdomnych, podpisane ich imieniem, definiują ich konkretne potrzeby, a nie sprawy jakichś abstrakcyjnych bytów pozbawionych własnych cech i opatrzonych zbiorczą etykietą "bezdomni". Dzięki zamieszczonym na stronie "Domni−Bezdomni" filmom mamy też możliwość poznania ich historii, wysłuchania ich indywidualnego głosu, zobaczenia ich twarzy, gestów, ruchów, wyłapania charakterystycznego słownictwa, spokoju lub podenerwowania. Na placu Dąbrowskiego może się też zdarzyć, że sami będziemy mogli spojrzeć im w oczy i porozmawiać, gdy z okolicznych ławek będą śledzić ruch przy białym pojemniku. Spotkanie z bezdomnymi było też możliwe podczas pikniku zorganizowanego przez Eugenię Wasylczenko w Parku Skaryszewskim.

Jest nadzieja, że "Domni−Bezdomni" nie pozostaną jednorazowym projektem, pozbawionym dalszych skutków, ale przyczynią się do rozwijania wrażliwości na drugiego człowieka. Wrażliwości, która popycha do tego, by rozmawiać, pytać i próbować rozumieć, nie zakładając z góry gotowych, schematycznych odpowiedzi.

Intrygująca jest pod tym względem historia Tomasza Motylińskiego, którego w ostatnich dniach media okrzyknęły niemalże herosem po tym, jak wydał 46,18 złotych polskich na zakupy dla bezdomnego. Suma ta jest dokładnie znana, ponieważ T. Motyliński zamieścił na Facebooku zdjęcie paragonu… O ile takie podkreślanie kwoty wydaje się dość niesmaczne, a artykuły na ten temat prezentowały komiczne zachwianie miary, jest w tym wszystkim jasna strona. Tomasz Motyliński musiał najpierw porozmawiać z bezdomnym, za którego zakupy zapłacił, po sklepie chodzili razem i razem stali w kolejce do kasy. Niewątpliwie doszło tu do spotkania. To działanie spotkało się z niesamowicie pozytywnym przyjęciem ze strony internautów. Nie bez powodu zwykłe zakupy dla bezdomnego (przecież T. Motyliński nie jest jedynym w Polsce człowiekiem, który je zrobił) przyciągnęły uwagę mediów. Rzecz w tym, że jego facebookowy wpis został zalajkowany przez ponad 180 tys. osób. Tyle osób miało szansę dostrzec i docenić wartość udzielanej bezpośrednio pomocy, a nie wyłącznie wsparcia instytucjonalnego.

Nie brak też inicjatyw, które choć istnieją od dawna, nie doczekały się jeszcze setek tysięcy lajków. Od kilku lat w Warszawie dwa razy w tygodniu z bezdomnymi spotyka się Wspólnota Sant’Egidio, która stawia akcent nie tyle na działania charytatywne (choć te są również obecne), co na rozmowę, poznawanie się z bezdomnymi, budowanie z nimi więzi, dostrzeganie w nich osób. Członkowie wspólnoty spotykanych przez siebie bezdomnych znają po imieniu, rozmawiają o aktualnych wydarzeniach ze swojego życia, problemach i potrzebach, o swoich radościach. Bywa smutno. Bywa nerwowo i agresywnie. Bywa śmiesznie. Gdy tylko dochodzi do spotkania osób, a nie bytów z etykietkami "pomagający" i "bezdomny", żadnych schematów w tym nie ma.

---------

I jedna jeszcze rzecz na marginesie − pojemnik stojący na pl. Dąbrowskiego przez samą autorkę nazywany jest instalacją artystyczną. Wraca tu pytanie o różnicę między sztuką współczesną a akcją społeczną.

Ewa Kiedio - redaktor w wydawnictwie i kwartalniku "Więź", założycielka magazynu "Dywiz. Pismo Katolaickie", autorka książki "Osobliwe skutki małżeństwa".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Domni Bezdomni
Komentarze (6)
M
M.
10 sierpnia 2014, 16:31
bardzo fajny tekst, tylko kto to jest Tomasz Motyliński?
:
:)
31 lipca 2014, 10:16
"Kiedy czyni się dobro, nie warto o tym mówić" cyt. za Louis de Funes
A
Adrian
31 lipca 2014, 17:31
Ludzie zrozumcie w końcu, że takie akcje jak na przykład ta nie służą do tego, żeby ktoś się pochwalił jaki on to nie jest dobry i teraz go podziwiajcie, tylko służą temu, by zarazić do tego innych, wszystko po to, by móc pomóc drugiemu człowiekowi. Skoro ktoś robi coś dobrego i to może dać motywację innymi również do czynienia dobra, to dlaczego o tym nie mówić?
J
Ja
31 lipca 2014, 17:53
 Cytat "Kiedy czyni się dobro nie warto o tym mówić" może był stosowny, ale w innych czasach. Dziś dobry uczynek podnoszony jest do rangi bohaterstwa. Wiadomo, że nie powinno tak być, ale lepiej promować dobro, niż przyczyniać się do tego, że zło staje się modne! Więc osoby krytykujące ambitne idee niech wybiorą mniejsze zło. Lepiej krytykować rozgłos tych ideii, udawać wielce skromnego i prowadzić tym do złego, do zwątpienia, zaniechania? Nie sądze. Pomyślcie logicznie.
:
:/
31 lipca 2014, 21:43
ok, ok, to zamiast cytować Louis de Funes zacytuję Ewangelię: "niech Twoja lewa ręka nie wie co czyni prawa." Też nie na czasie?
D
Doniu
1 sierpnia 2014, 00:26
Moim zdaniem z ideami tego typu trzeba uderzać do każdych drzwi, aby każdy kto ma ku temu okazję i możliwości mógł podjąć podobne dzieło. Nie chodzi tu o chwałę jednostki, ale o propagację niesienia pomocy innym. Zła interpretacja słów z Biblii czy innych żródeł mówiących o czynieniu dobra w ukryciu ma raczej negatywne skutki, tutaj chodzi o podzielenie się pomysłem, a czy autor wspomaga potrzebujących w inny sposób tego nie wiemy i tutaj nie ma żadnych przechwałek co do tego ile pieniędzy oddaje na cele charytatywne, albo czy gdzieś jeszcze nie wspomaga podobnych inicjatyw. Mam nadzieję, że ~:) rozumie o co mi chodzi :)