Duchowy analfabetyzm
Znowu Bóg zaczął wołać do nas krwią męczenników, bo nie chcieliśmy przyjąć słowa pełnego czułości. Ogłuchło nasze pokolenie, wsłuchując się w ideologiczny bełkot tego świata. Staliśmy się analfabetami i nie potrafimy nawet odczytać pogody ze zwykłej tęczy na niebie, bo wpisaliśmy ją na indeks zjawisk zakazanych.
Gdy tworzyłem drzewo genealogiczne mojej rodziny i wczytywałem się w stare metryki urodzeń oraz wpisy do ksiąg ślubów, odkryłem, że mój pradziadek i prababcia byli analfabetami. Nie powiem, że czułem się z tym dobrze. Moi przodkowie z XIX wieku nie przeczytali w życiu żadnej książki, nie napisali ani jednego listu. Cóż mogli wiedzieć o życiu?
Z takimi myślami w głowie spacerowałem po lesie i wtedy przyszło olśnienie. Moi przodkowie, sadownicy i rolnicy, potrafili czytać lepiej ode mnie. Wystarczy spojrzeć na korę drzew, na słój przeciętego drewna, na liść czy na dojrzały owoc, by zrozumieć ile treści wpisała w nie natura.
Chińskiego bym się prędzej nauczył niż zrozumiał szum wiatru i odczytał zapisaną w bruzdach ziemi historię uprawianego z miłością pola. Moi przodkowie potrafili czytać tę rzeczywistość. Uczyli się tego języka z pokolenia na pokolenie.
Mojego dziadka, tatę i mnie wyedukowały uniwersytety, ograniczając zarazem naszą umiejętność czytania rzeczywistości do trzydziestu dwóch liter alfabetu. No może w moim przypadku można byłoby zwielokrotnić tę liczbę o dodatkowe języki, ale i tak wyjdzie tego mniej niż jabłek urodziła jedna jabłoń tego roku, pomimo klęski suszy. Mówię o tej, która rośnie na żyznej ziemi moich przodków.
Zatraciliśmy umiejętność czytania opowieści zaklętych w otaczającej nas naturze. Nie potrafimy też czytać wydarzeń ze zrozumieniem. Coś widzimy i coś czujemy, ale jak małe dzieci śmiejemy się lub płaczemy, podskakujemy z radości lub buntujemy się, nie rozumiejąc dlaczego. To tak jakby patrząc na literkę "n" nienawidzić literki "m" tylko dlatego, że jest od niej większa.
"Po co rozumieć - ktoś powie - tak czujemy i to wystarczy". Do czego wystarczy? Do mordobicia? Zapomnieliśmy podstawowego języka. Nie rozumiemy tego, na co patrzymy i czego doświadczamy. Jak więc Bóg ma do nas przemówić? Wołał drukowanymi literami: otwórzcie serca! Zrozumieliśmy z tego, że mamy budować mury, by roztropnie te serca otworzyć. Wołał (podkreślonym boldem): nie lękajcie się! A myśmy zrozumieli: liberałowie chcą nas zniszczyć!
Wreszcie Bóg stracił cierpliwość i zaczął wołać do nas krwią męczenników umierających z przebaczeniem na ustach, krwią syryjskich rodzin umęczonych we własnych domach, krwią Koptów oddających życie w płonących kościołach, krwią irackich chrześcijan ścinanych za wierność Ewangelii.
Czy te świadectwa do nas przemówią? Czy pojmiemy dzięki nim ewangeliczną miłość do wrogów? Czy pojmiemy jej moc? Czy też możemy liczyć tylko na to, że duchowi analfabeci wzniosą puste transparenty, ustawią barykady i będą zza nich warczeli?
Uczmy się trudnej sztuki czytania rzeczywistości ze zrozumieniem. Wystarczy nam męczenników. Nauczmy się czytać z ludzkich twarzy, między wierszami, a dotrą do nas słowa pełne miłości i dostrzeżemy piękną choć poranioną rzeczywistość, którą tylko my możemy wypełnić czułością.
Wojciech Żmudziński SJ - dyrektor Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe, redaktor naczelny kwartalnika o wychowaniu i przywództwie "Być dla innych"
Skomentuj artykuł