Ekonomia, która zabija

Ekonomia, która zabija
(fot. perfectlab / shutterstock.com)

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem tekst ks. Wojciecha Żmudzińskiego "Księża i praca na czarno", którego tematem są zasady funkcjonowania finansowego w Kościele. Zasady te, ogólnie mówiąc, nie zawsze są przejrzyste i praktycznie wszystko zależy od uczciwości proboszcza czy przełożonego zakonnego.

Wnioski jakie w nim padają są praktycznie identyczne z tymi, które wyciagnąłem po reakcji katolickich mediów - a właściwie jej braku - na niedawno opublikowany dokument Kongregacja Nauki Wiary oraz Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka na temat ekonomii we współczesnym świecie, uregulowania rynków finansowych i wprowadzenia tam zasad etyki. Na facebooku zamieściłem wtedy wpis, że cisza w katomediach wynika z pewnością z faktu, że dokument ten dotyczy ekonomii, a nie moralności seksualnej. A ks. Żmudziński porusza temat, który powinien zainicjować szeroką dyskusję i to nie tylko w środowiskach kościelnych.

Mój głos nie będzie głosem specjalisty z zakresu ekonomii. Całość mojej można by streścić do biblijnego nakazu "nie kradnij" oraz do zasady "nie możesz wydać więcej, niż posiadasz". Mam to szczęście, że na uczelni, gdzie jestem zatrudniony, kwestiami finansowymi zajmuje się księgowość, a w domu zakonnym ekonom. Gdyby w przyszłosci przełożeni chcieliby doprowadzić wspólnotę do doskonałego ubóstwa, to najlepszą drogą byłoby zamianowanie mnie na tę funcję. Mimo tego chciałbym jednak odnieść się do kwestii, przywołując kilka konkretnych przykładów.

DEON.PL POLECA

Czytam w komentarzu do tekstu ks. Żmudzińskiego: "Artykuł na Deonie świadczy o oderwaniu od realiów życia. Chciałbym tylko zapytać jak proboszcz zbierający na tacę około 400 złotych tygodniowo ma zapłacić kościelnemu, organiście i pani sprzątającej choćby minimalną miesięczną ozusowaną i opodatkowaną pensję." Trudno nie przyznać racji. Tyle tylko dlaczego funcjonuje nadal u nas wizja parafii jako przedsiębiorstwa usług religijnych, gdzie wszyscy muszą być opłacani?

Mam za sobą wiele lat pracy w Kościele poza granicami Polski i w krajach, których przebywałem nie spotkałem się z sytuacją, aby płacić osobom animującym śpiew, a poziom śpiewu wiernych jest na bardzo dobrym poziomie. Animacja śpiewu to przecież zwyczajna forma zaangażowania osób świeckich w liturgię. Ale co zatem zrobić z dużą grupą organistów wykształconych w szkołach organistowskich? Nie bez racji jest też spostrzeżenie, że biorąc pod uwagę poziom muzyki kościelnej w Polsce, który jest niewysoki, to może rzeczywiście jest lepiej, że profesjonalizacja tego działania jest rozwiązaniem projakościowym. Poziom jest niski, bo wierni w Polsce to zupełne beztalencia muzyczne, czy też nie śpiewamy, gdyż zostaliśmy rozleniwieni obecnością profesjonalnych organistów, którzy nas wyręczają w śpiewie? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, abyśmy tak znacząco odbiegali od innych nacji w tym względzie. Może więc najwyższy czas, aby część obowiązków powierzyć świeckim, a nie powtarzać ciagle tej samej śpiewki: "jest ciężko i dlatego musimy kombinować".

Kolejną sprawą jest wielka dysproporcja ekonomiczna parafii. Nie może być tak, że w jednej parafii proboszcz cieszy się, że uczy w szkole i tylko pensja pozwala mu przeżyć, a w innych parafiach księża żyją na bardzo wysokim i ponad przeciętnym poziomie. Podczas ostatniej wizyty w Polsce odwiedziłem pewną parafię, gdzie za 20 minutowe spotkanie otrzymałem kopertę, a w niej 500 zł. Szok. Przecież o taką kwotę miesięcznej zapomogi walczyły niedawno matki dzieci niepełnosprawnych, a ja ją dostałem za kilka minut dzielenia się świadectwem! Innym razem trafiłem do parafii, gdzie żyją ludzie bardzo ubodzy i proboszcza zwyczajnie nie stać, aby zapraszać gości i zwrócić mu koszty podróży. Musimy coś z tym zrobić. Na pewno większy dostęp osób świeckich do finansów kościelnych byłby rozwiązaniem. Unaoczniłby wielu osobom krytykujacym Kościół, ile naprawdę kosztuje utrzymanie parafii i prowadzonych przez nią działań, a jednocześnie chroniłby przed nadmiernym bogaceniem się cześci duchowieństwa, żyjącego ponad stan. Roztwarstwienie wśród kleru jest poważnym niebezpieczeństwem, gdyż może rodzić mentalność karierowicza, przejawiająca się chęcią awansu na lepszą i bogatszą parafię.

W pracy misyjnej doświadczam przeogromnej ofiarności wiernych Kościoła w Polsce (w czasie tylko jednej niedzielnej zbiórki zebrałem kwotę ponad 9.000 zł) oraz wielkiego zaangażowania organizacji misyjnych takich jak Papieskie Dzieła Misyjne czy MIVA POLSKA, które starają się jak tylko mogą pomóc misjonarzom. Z drugiej strony ciągle jesteśmy na szarym końcu pod względem konkretnej pomocy strukturalnej dla bardziej potrzebujących. To, że jako misjonarze możemy działać na terenach misyjnych i wspierać miejscową społeczność, to nadal zasługa organizacji kościelnych głownie w Niemczech, Włoszech czy Austrii. Sam nie wiem czym to tłumaczyć: naszą narodową skłonnością do jednorazowych zrywów, przy jednoczesnej nieumiejętności stałej i systematycznej działalności? Być może chodzi o ciągle niską wrażliwość społeczną i to zarówno wśród świeckich, jak i wśród części duchownych?

Poziom życia w Polsce w ostatnich latach znacząco poprawił się i wielu z nas nawet nie wyobraża sobie w jakich warunkach żyją ludzie w krajach tzw. Trzeciego Świata. Jeżeli więc bedąc w Polsce słyszę słowa: "nie zbieraj, bo u nas także są potrzeby" to zwyczajnie brakuje słów. Być może sytuacja ta związana jest z tkwiącymi w nas przyzwyczajeniami z poprzedniego systemu, kiedy to obawiano się ingerencji instytucji państwowych w finanse Kościoła? Może ma to związek ze skandalami finansowymi niektórych duchownych, lub też z tendencyjną działalnością części mediów starających się zdyskredytować politykę finansową Kościoła?

Ks. Żmudziński pisze także o problemie piractwa. Mieszkam obecnie w kraju, gdzie piractwo płyt, filmów DVD, czy też książek, jest powszechnie obowiązującą normą i w najmniejszym stopniu nie jest ścigane. Czy jednak można wymagać od ludzi, aby za oryginalny film płacili 1/3 swojej miesiecznej pensji? Czy można pozbawiać ich dostępu do kultury, a w konsekwencji powiększać istniejący już ogromny dystans jaki istnieje pomiędzy społeczeństwami z Pierwszego i Trzeciego Świata. Oczywiście piractwo jest kradzieżą. Jak jednak ocenić wartość moralną czynu, gdy biedak okrada hollywoodzkiego aktora? Czy można pozbawiać studenta dostępu do książki-ksero, jeżeli na oryginał sprowadzany z zagranicy nigdy go nie będzie stać?

Czasami sam system jest tak skomplikowany, że prowadzi to działań nieuczciwych. W Boliwii przez lata funkcjonował drapieżny kapitalizm i pracownik praktycznie nie miał żadnych praw. Obecnie sytuacja zmieniła się tak radykalnie, że to pracodawcy najzwyczajniej nie stać, aby zatrudnić pracownika. W konsekwencji cierpią na tym sami pracownicy, którzy nie znajdują zatrudnienia. Szuka się więc obejść i siłą rzeczy rozwija się szara sfera. Ale nie trzeba szukać daleko. Za teksty, które piszę i które przesyłam do Polski powinienem otrzymywać honorarium i redakcje pragną mi je dać. Mógłbym przecież te pieniądze wykorzystać w działalności misyjnej. Miszkam jednak w dalekiej Amercyce Łacińskiej, tutaj mam stały dochód i tutaj rozliczam się z miejscowym urzędem skarbowym. W Polsce jestem raz na trzy lata i nie mam możliwości składać rocznych rozliczeń podatkowych za kwoty z tytułu honorarium autorskiego, które zresztą i tak nigdy nie osiągają wysokości podlegającej opodatkowaniu. Oczywiście takie możliwości istnieją, ale są one na tyle skomplikowane, że wolę zrezygnować z honorarium, niż wchodzić w cały system proceduralny.

Ostatni przykład, ten który najbardziej boli. Na naszym miejscowym targu kupię modny ciuch ze znaczkiem jednej z renomowanych firm. Koszulka z naszywką Made in Pakistan lub Made in Malaysia. Płynęła ona statkiem z kraju, gdzie została wyprodukowana, lecz kontener w drodze do Stanów Zjednoczonych lub do Europy zagubił się w chilijskim porcie Arica. Strażnik portowy w zamian za drobny "upominek" znalazł ważniejsze zajęcie, niż pilnowanie. Inny wyszedł na spacer, gdy paczki z koszulkami przekraczały granicę chilijsko-boliwijską. W ten sposób koszulka trafiła na targ w Cochabamba. Zapłacę za nią tutaj 30 bolivianos, czyli około 15 złotych, i mógłbym nawet się cieszyć, gdyż w Galerii Krakowskiej musiałbym za ten sam produkt zapłacić 150 lub 200 zł. Ile centów otrzymała jednak dziewczyna, która uszyła ją pracując po 16-18 godzin dziennie w nieludzkich warunkach? 20-40 groszy? Nie zaprotestuje, bo będzie się bała o swoje jedyne źródło utrzymania.

Papież Franciszek przypomina nam: "«Nie» dla ekonomii, która zabija, niech się stanie «tak» dla ekonomii, która pozwala żyć, ponieważ dzieli się, włącza ubogich, wykorzystuje zyski dla budowania komunii»". Czyż to niej jest głos Proroka? Możemy przecież dzielić się zyskami, by zwalczać bałwochwalstwo; możemy zmieniać struktury, by zapobiec kolejnym ofiarom i wykluczeniom.

Możemy dać zaczyn na chleb. Warto o tym pamiętać celebrując oktawę Bożego Ciała i kontemplując Boga, który się nim dla nas stał.

Kasper Mariusz Kaproń OFM — ur. 1971 r. (Prowincja Matki Bożej Anielskiej OFM w Krakowie), doktor liturgiki. Przez kilka lat był duszpasterzem we Włoszech. W 2001 - 2007 odbył studia specjalistyczne na Papieskim Instytucie Liturgicznym św. Anzelma w Rzymie. W latach 2011-2014 pracował na misjach wśród Indian Chiquitos i Guarayos. Obecnie pracownik naukowy, sekretarz generalny i kierownik studiów doktoranckich na Wydziale Teologicznym św. Pawła w Cochabamba (Boliwia), wychowawca kleryków oraz odpowiedzialny za formację zakonną w boliwijskiej prowincji Zakonu Braci Mniejszych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ekonomia, która zabija
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.