Emaus, czyli droga donikąd
Uciekali do Emaus, czyli szli donikąd, bo czuli się zdradzeni przez życie, któremu dotąd po dziecięcemu ufali. Zawiodła ich obietnica, na którą tak mocno liczyli.
"Był przecież prorokiem potężnym w mowie i czynach" - ciągle wracali do tej samej myśli - a myśmy sądzili, że nadszedł wreszcie czas świetności dla naszego narodu, bo wszystko miało się przecież zacząć od Jerozolimy, a tu niestety usiłowania te się zupełnie nie sprawdziły.
Nie mogło się skończyć bardziej tragicznie, aniżeli to się stało w przypadku rabbiego z Nazaretu. Został schwytany w Ogrodzie Oliwnym przez straże świątynne, postawiony przed sądem cesarskim i skazany na śmierć krzyżową. Wyrok został wykonany. Zginął, a więc upadło domniemanie jego niewinności. Bóg nie interweniował, sprawdziło się zatem w całej rozciągłości złowrogie ludzkie gadanie o jego mesjańskiej nieudolności. Przebicie serca włócznią i złożenie jego zwłok do grobu było ostatecznym i bezdyskusyjnym przypieczętowaniem klęski.
Ich ucieczka do Emaus była nie tyle porzuceniem miasta, w którym się nie zrealizowały ich oczekiwania, ile odrzuceniem Ewangelii, która ich zwiodła, tym bardziej że pojawiły się nowe fakty budzące ich przerażenie - oto niektóre kobiety z jego otoczenia roiły coś o mówiących aniołach i o tym, że ukrzyżowany powstał z grobu żywy. Nie mogło to oczywiście wróżyć jego uczniom nic dobrego i dlatego, żeby nie popaść w jeszcze większe życiowe tarapaty, trzeba się było czym prędzej z tego miejsca wyprowadzić.
Powiódłby się im ten zamiar z całą pewnością, gdyby nie spotkany na drodze nieznajomy, który wprawdzie nie bardzo się orientował w tym, co wydarzyło się ostatnio w Jerozolimie, ale umiał to świetnie komentować, posługując się Pismem świętym, zbijając ich wszystkie dotychczasowe twierdzenia. Wykazywał im księga po księdze, że tak właśnie miała przebiegać misja Bożego wysłannika i że tragiczne jej zakończenie nie oznacza bynajmniej załamania się Bożego planu odkupienia.
Potem jeszcze, sami nie wiedząc dlaczego, poprosili nieznajomego, ażeby został z nimi w domu, bo zaczęło się robić ciemno, a mieli wrażenie, że dom ich z jakichś dziwnych względów stał się zimnym, ponurym grobowcem. Kiedy siedzieli razem przy stole, a nieznajomy łamał chleb, żeby się nim podzielić, poczuli, jakby ich wnętrze przeszył ogień. Wtedy dostrzegli, że to nie był zwykły chleb, ten, który jedli, ale komunia z ich zmartwychwstałym Mistrzem. Zrozumieli wówczas, że krew, która się polała na Golgocie, była krwią nowego przymierza, o którym mówiły wszystkie proroctwa. Nie zdziwili się wcale, gdy Nieznajomy zniknął im z oczu. Nie bali się sami, w nocy, wrócić do Jerozolimy. Nie denerwowały ich już dziwaczne rojenia kobiet, bo sami twierdzili, że Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał, a nawet jeszcze więcej, że dał im swojego Ducha, gorącego jak płomień, dzięki któremu oni również stali się uczestnikami zmartwychwstania.
Skomentuj artykuł