Formacja seminaryjna. Reforma czy korekta?
Odpowiedzią na głęboki kryzys może być tylko głęboka reforma. Można odnieść jednak wrażenie, że od kilkudziesięciu lat odpowiedzią na ów kryzys pozostaje w Kościele wciąż drobna korekta założeń.
Miałem ostatnio niezwykle ciekawą rozmowę z pewnym niezwykle inteligentnym i pobożnym księdzem. Jedliśmy kolację w dobrej włoskiej restauracji i rozmawialiśmy o kapłaństwie, o kolejnych soborach i wreszcie o seminariach duchownych. Nie będę streszczał ani tej rozmowy, ani wszystkich wniosków, jeden jednak uderzył mnie szczególnie. „Seminaria zostały stworzone i ukształtowane jako sposób formacji dostosowany do wizji kapłaństwa i rzeczywistości społecznej właściwej Soborowi Trydenckiemu. Teraz nie tylko nie ma już tego świata, ale też wizja kapłaństwa, zarówno w wymiarze społecznym jak i teologicznym, radykalnie się zmieniła” - perorował mój rozmówca. A mnie przyszło wówczas do głowy, czym nie omieszkałem się podzielić, że jednak ojcowie Soboru Trydenckiego mieli ogromną odwagę, by radykalnie zmienić styl wykształcenia kapłańskiego, model formacji i wreszcie społeczne usytuowanie kapłaństwa. Nam, choć kres tamtej, trydenckiej jego formy widać od dawna, takiej odwagi radykalnej zmiany zdecydowanie brakuje. Ograniczamy się, i to nawet w publicystyce, w myśleniu, w intelektualnych rozważaniach do tego, jak dostosować trydencką formę seminariów duchownych do współczesnych wyzwań. Jak drobnymi korektami dokonać wielkiej zmiany.
To jednak jest zwyczajnie niemożliwe. I dlatego zamiast nieustannie poprawiać, doprecyzowywać, rozluźniać starą formę, warto zacząć naprawdę szukać odmiennego modelu formacji prezbiterów. Jej źródłem mogą być zarówno inne wyznania chrześcijańskie, jak i przedtrydenckie style formacyjne. Pewnym modelem takiej zmiany pozostaje propozycja kard. Jean-Marie Lustigera, ale jeszcze głębiej zmodyfikowana. Wybitny francuski duchowny wprowadził model seminarium, w którym grupy kleryków mieszkały i pracowały w parafiach, tam - pod opieką mądrych proboszczów - formując się duszpastersko, a na wydziale teologicznym studiując teologię. To już rozbijało wojskowo-zakonny model formacji, pozwalało na większą wolność, a jednocześnie od razu wprowadzało w pracę duszpasterską. Nadal jednak był to - choć zmiana była ogromna - model zakonny, bowiem klerycy formowali się od samego początku w mniejszej, ale jednak, wspólnocie, choć - tak jest w całej Francji, ale też już w pewnej części Polski, wielu z nich będzie pracować samotnie na parafiach. Seminarium, nawet tak ulepszone, pokazuje im więc życie, którego oni sami prowadzić nie będą.
Co zatem można dać w zamian? Nieco uwspółcześnioną średniowieczną i częściowo skatolicyzowaną jedną z form formacji do bycia duchownym obecną w Kościele Anglii. W średniowieczu często do święceń kapłańskich - szczególnie w małych parafiach - przygotowywał się kandydat przy proboszczu. W Kościele Anglii natomiast szczególnie starsi kandydaci do pracy duszpasterskiej są kierowani na parafie, by tam - jeszcze w czasie studiów - pracowali jako asystenci pastoralni, katecheci, pracownicy duszpasterscy, a jednocześnie, by uzupełniali wykształcenie teologiczne. Gdy już odpowiednie studia skończą, wówczas są ordynowani na pastorów.
Czego można się nauczyć z tych dwóch pomysłów? Otóż kandydaci na kapłanów mogliby mieszkać - niekoniecznie we wspólnotach, ale samotnie - na istniejących parafiach, tam pracować duszpastersko, wchodzić w życie realnych parafii, zmagać się z konkretnymi problemami życia, także z konkretnym stylem zaangażowania duszpasterskiego, i zarabiając na swoje utrzymanie przez taką pracę, a jednocześnie studiować teologię na zwyczajnych otwartych wydziałach. To nie tylko wymuszałoby pełne zaangażowanie w świat wokół nich, nie tylko konfrontowało z wiernymi (w tym z kobietami), ale też pokazywałoby realne, a nie pod kloszem seminarium, życie kapłańskie. Jak się zdaje wymóg pracy (w pewnych sytuacjach niekoniecznie tylko duszpasterskiej, ale także świeckiej) mocniej uświadamiałoby duchownym trud i zwyczajność życia ich rówieśników, którzy przecież także często łączą studia z pracą zawodową. Konieczność zaś godzenia pewnych obowiązków uczyłaby działań na kolejne, już po formacji, życie.
Oczywiście ten model nie daje możliwości ostrej formacji, która została wprowadzona po Soborze Trydenckim. Pytanie tylko, czy w świecie tak odmiennym od tamtego, ma ona rzeczywiście istotne znaczenie i wreszcie czy nie nazbyt często dokonywała się ona w duchu bierny, mierny, ale wierny, albo przynajmniej w duchu kopiowania innych rozwiązań? Mam świadomość, że nawet jeśli, to i tak seminaryjna formacja ma swoje znaczenie i pozytywne strony, a jeśli zastanawiam się nad jej zmianą, to jedynie dlatego, że wydaje mi się, że nie przygotowuje ona odpowiednio kandydatów do kapłaństwa, że umacnia i buduje w nich klerykalizm i wyobcowanie z codziennego życia. Inne formy mogłyby być od tego wolne.
Można też, o czym coraz częściej wspominają wychowawcy seminaryjny, a o czym pisała także Marta Łysek, autorka Deonu, zastanowić się nad tym, czy nie podnieść wieku przyjęcia do seminarium, a może - co sam bym postulował - wprowadzić zasadę, by każdy kandydat do kapłaństwa miał skończone przynajmniej studia na poziomie licencjackim (i to dobrze by było, by były to studia świeckie). I nie chodzi tylko o to, by przesunąć w górę czas wstąpienia do seminarium, ale także o to, by kandydat na duchownego miał w ręku świecki zawód (co zawsze ułatwia start, gdy odchodzi się z formacji), ale także o to, by w przyszłości, jeśli będzie tego wymagać sytuacja ekonomiczna parafii czy Kościoła w ogóle, mógł on podjąć pracę świecką konieczną do utrzymania. I nie przekonuje mnie argument, że tak się nie da, bo już teraz sporą część pracy księży stanowi katecheza szkolna, która jest czasowym i finansowym ekwiwalentem innych świeckich prac. Nie ma nic niedopuszczalnego w sytuacji, gdyby ksiądz pracował jako nauczyciel informatyki, albo wykonywał pracę informatyka w biurze. Nic by się nie stało, gdyby pracował w biurze czy jako ekspert od zarządzania. A z perspektywy jego własnego życia osobistego bardzo pomogłoby mu to zrozumieć, jak niekiedy trudne jest pogodzenie wielu zaangażowań, z którymi muszą mierzyć się świeccy.
Czy model jaki proponuję jest realizowalny? Czy zostanie on wprowadzony? Nie mam pojęcia. Ale mam wrażenie, że potrzebujemy - nie tylko w kwestii seminariów, ale także szerzej - głębokiej reformy. Bez niej niewiele będzie się zmieniać.
Skomentuj artykuł