Pięć punktów do reformy seminariów

Pięć punktów do reformy seminariów
Fot. Depositphotos.com

„Reforma seminarium? Po co ty to piszesz, kobieto, zajmij się swoimi sprawami.” No właśnie, tyle, że formacja przyszłych księży jest o wiele bardziej sprawą kobiet, niż się to wydaje.

Bo to my się później w naszych parafiach mierzymy z efektami seminaryjnego wychowania. I to my widzimy te sprawy, których często nie dostrzegają mężczyźni w sutannach, a które trzeba zauważyć natychmiast, bo czas nam się skończył i za chwilę skończą się też kandydaci do seminariów. Stąd właśnie te pięć obserwacji i pomysłów.

Nie przyjmujcie chłopców, poczekajcie, aż trochę dorosną

A konkretnie - pożegnanie maturzystów… Przestańmy przyjmować do seminariów nieopierzonych dziewiętnastolatków, którzy jeszcze nie doświadczyli prawdziwego życia, a już zostają od niego odcięci. Niech najpierw pójdą w świat, zamieszkają na swoim, nie u rodziców, popracują, postudiują, zobaczą choć trochę, na czym polega dorosłe życie – a potem idą za głosem powołania. Gdyby tak podnieść seminaryjny wiek poborowy do lat 23, mielibyśmy tego dwa dobre skutki: po pierwsze do seminarium nie trafialiby chłopcy, tylko młodzi mężczyźni, nieco bardziej dojrzali, co w formacji do bycia duchowym opiekunem parafian jest o wiele lepszym punktem wyjścia. Po drugie – jest szansa, że uniknie się wtedy efektu klosza. Ale o kloszu – za chwilę.

DEON.PL POLECA

Postawcie w formacji także na rozwój talentów

W życiu zawodowym spotykam się z bardzo wieloma księżmi. Spora część z nich to naprawdę utalentowani faceci. Którzy swój talent albo już porzucili, albo rozwijają po godzinach i w międzyczasie, a bywa, że ze szkodą dla swojego powołania. Czym jest talent? Zdefiniujmy go według pomysłu George’a Gallupa jako „mocną stronę”, wrodzoną umiejętność robienia określonych rzeczy, której to umiejętności najważniejszym celem jest służenie innym.

Nieukształtowany i wykorzystywany tylko dla siebie talent z „mocnej strony” zamienia się w „ciemną stronę” – czyli zamiast pomagać jego posiadaczowi mnożyć dobro w świecie, zaczyna szkodzić. I w kapłaństwie często tak jest, że wrodzony talent, rozwijany tylko dla siebie, wcale nie służy innym, za to rodzi problemy. Także dlatego, że ukryty w człowieku talent nie daje spokoju i nieustannie domaga się realizacji. Księża, którzy swoim talentem nie mogą służyć wiernym, albo są sfrustrowani, albo zaczynają traktować talent jako odskocznię, ucieczkę od życiowych trudności. W efekcie żyją trochę na dwa fronty, jak każdy, kto musi tkwić w coraz mniej lubianej robocie, więc znajduje sobie fantastyczne hobby, na którym spędza cały wolny czas. Problem z tym, że na to księża nie mogą sobie pozwolić, bo ich powołanie to o wiele więcej, niż osiem godzin etatu.

Dlatego jestem zdania, że świetnym pierwszym krokiem po przyjęciu do seminarium byłoby właśnie przetestowanie świeżo upieczonego kleryka pod kątem jego talentów. Obserwuję efekty wykonania testu talentów Gallupa i rozwijania tych odkrytych u siebie w trochę innym środowisku – wśród soloprenerek, czyli kobiet budujących swoje zawodowe działania w oparciu o markę osobistą. I choć środowisko i cele są bardzo odmienne, istota rzeczy pozostaje ta sama: twój talent może pociągnąć innych do działania, niezależnie od tego, czy chcesz, by twój klient potrafił pielęgnować swój ogród, czy żeby twój parafianin umiał pielęgnować swoją relację ze Stwórcą. Talent jest takim narzędziem, którego moc, dodana do wykształcenia, doświadczenia i osobowości potrafi zdziałać ogromnie dużo.

Może właśnie to byłoby jakieś rozwiązanie w obliczu drastycznego spadku powołań. Postawienie w formacji także na talenty, traktowane nie jako „dodatkowe oprogramowanie”, ale jako rdzeń i fundament. Wysyłanie jasnego sygnału: gdy chcesz zostać księdzem, nie musisz rezygnować ze wszystkiego, czym Bóg obdarował cię na życie, ale możesz swoje talenty rozwijać i wzmacniać, by to właśnie one były wartością dodaną do twojego kapłaństwa, pomagały lepiej służyć. I seminarium ci w tym pomoże. Oczywiście, brzmi jak utopia – ale może znajdzie się w Polsce choć jeden odważny rektor seminarium, który nie będzie się bał spróbować?  

Przygotujcie porządnie do realnego życia w celibacie

Gdy się patrzy na księży, można ich podzielić na trzy grupy. Na tych, co w reakcji na jakąkolwiek aluzję do seksualnej sfery życia rumienią się jak piętnastolatka, na którą zagwizdał budowlaniec. Na tych, co sami robią aluzje, tak żenujące i niewybredne, że nie wiadomo, czy udawać, że się nie słyszało, czy od razu w gębę strzelić. I na tych mniej licznych, którzy są w tej sferze dojrzali i uporządkowani.

Niechby co roku odbywały się w seminariach porządne, przynajmniej weekendowe warsztaty o seksualności i o wyzwaniach, które ze sobą niesie życie w celibacie. Dobre, profesjonalne, dające wiedzę i narzędzia, prowadzone przez świeckich, którzy są ekspertami. Jeśli tych pełnowartościowych facetów, którzy mają normalne, ludzkie potrzeby seksualne, nie przygotuje się w seminarium do tego, żeby rozumieli siebie i potrafili sobie z wyzwaniem czystości radzić –  później nie przygotują ich (poza wyjątkowymi przypadkami) ani proboszczowie na parafiach, ani koledzy kapłani. Życie w celibacie nie jest łatwe, więc póki mamy w Kościele celibat, dlaczego nie zrobić dla przyszłych księży wszystkiego, co się da, żeby jak należy ustawić ich na kapłańskie życie? Przygotować na kryzysy, ułatwić rozmowy, dać narzędzia do radzenia sobie w trudnych momentach?

Cieszcie się, gdy kleryk się zakocha

Zakochał się? To świetnie! Po święceniach zakocha się prawdopodobnie jeszcze wiele razy i o wiele lepiej będzie, jeśli to pierwsze zakochanie przejdzie pod okiem mądrego przewodnika, który mu wyjaśni, że to po pierwsze ludzka rzecz, po drugie – sprawia, że człowiek staje się lepszy, a po trzecie – wcale nie trzeba tego zakochania natychmiast realizować, rzucać seminarium i prosić obiekt westchnień o rękę. Oczywiście, największym wyzwaniem jest tu znalezienie mądrego przewodnika, ale jeśli takiego w murach seminarium nie ma, to trzeba pilnie jakiegoś wykładowcę w temacie wykształcić. A póki wykształcony nie jest, samemu czytać i dać seminarzyście do czytania choćby Grzywocza, który wyjaśnia prosto i ewangelicznie, o co z zakochiwaniem się chodzi i po co Pan Bóg na to pozwala nawet księżom i klerykom.

I tu właśnie kilka słów o kloszu, pod którym klerycy wciąż są na ogół trzymani, i o wyrywaniu się spod niego na przykład do posługi na rekolekcje, gdzie człowieka w sutannie natychmiast otaczają dziewczyny w myśl powiedzenia „za mundurem…”. Ten klosz, to zamykanie seminarzystów w murach formacji sprawia, że gdy skończą seminarium, często się zdarza, że nie wiedzą, jak wchodzić w relacje z kobietami, zwykłe, proste, codzienne. Bywa to komiczne, ale na dłuższą metę - jednak męczące. Czy prościej byłoby im funkcjonować po święceniach w zdominowanym przez kobiety środowisku parafialnym, gdyby przez sześć lat chodzili na wykłady razem ze świeckimi studentami (i studentkami) teologii? Przypuszczam, że tak, a wartością dodaną byłoby patrzenie na kobiety jak na normalną część ludzkości, a nie jak na puch marny, kusicielki, potencjalne obiekty westchnień i przyczyny niechybnego upadku, od których należy stronić na wszelki wypadek, albowiem nigdy nic nie wiadomo.

Nie wypuszczajcie z seminarium, dopóki nie nauczy się głosić

Na litość, nie wypuszczajcie tych chłopaków w świat po święceniach bez porządnego wyposażenia w narzędzia, które pozwolą im się z ambony skutecznie i zachwycająco komunikować ze światem ludzi wierzących! Jeśli nie będą tego umieć, wychodząc z murów seminarium, szanse, że nauczą się w boju, są jak jeden do dwustu, bo nie ma nic mniej pomagającego mówcy w rozwoju, niż parafialne okoliczności homiletyczne. Pierwsza: milcząca, przynajmniej z pozoru zasłuchana sala – kto będzie mówił krótko, gdy może mówić długo i robić jeszcze dłuższe dygresje, bo nikt mu nie przerwie? Druga okoliczność: zero informacji zwrotnej, nie licząc zachwytów, czasem prawdziwych, a czasem będących tylko próbą oswojenia księdza i zbudowania z nim relacji. Trzecia: brak konstruktywnej krytyki ze strony osób znających się na rzeczy, czyli na teologii i wystąpieniach publicznych.

Czym się kończy brak umiejętności powiedzenia dobrego kazania? Szukaniem podpowiedzi, gdzie popadnie, z opowiastkami niejakiego Brunona na górze listy. Kazaniami drukowanymi z internetu, co czasem wcale nie jest takie złe, i rzeczą gorszą, czyli braniem przykładu z góry i archaizowaniem języka, odklejeniem go od realiów i zatonięciem w kościelnej nowomowie. Nie idziemy, tylko kroczymy, nie zajmujemy się, tylko pochylamy z troską, nie decydujemy się na dziecko, ale czujemy przynaglenie, by przyjąć dziecię do swego łona. Azaliż kończy jegomość, czy zdrzemnąć się nam można jeszcze krzynkę?

Jeśli student dziennikarstwa przez pięć lat na uczelni napisze i opublikuje jeden tekst, po studiach nie ma co szukać roboty w zawodzie. Ile kazań i homilii wygłaszają klerycy podczas sześciu lat w seminarium? Kościelna legenda głosi, że jedno… Dołóżmy do tej układanki kolejny kawałek – fakt, że najczęściej ocenia się księdza właśnie po tym, jak naucza. Czy nie jest warte zachodu przygotowanie go do posługi tak, by to, co z ambony powie, było dla wiernych budujące, a jemu samemu nie przynosiło poczucia, że jest do niczego i głupiego kazania powiedzieć nie potrafi? Czy to nie wstyd, że ktoś, kto powinien być profesjonalistą, uczy się jednej z podstawowych umiejętności zawodowych po fakcie, z przestarzałych „Homilii na rok A” i z YouTube’a?

Na tym lista się nie zamyka

Ale od czegoś trzeba zacząć, gdy proporcje księży, którzy zmarli lub odeszli do tych, którzy zostali wyświęceni na ich miejsce, zaczynają wynosić średnio 1:20. Liczba powołań dramatycznie spada, a to znaczy, że zamiast narzekać i załamywać ręce, należy wziąć się do roboty, z drżeniem serca, bo może naprawdę jest już za późno, by odwrócić tendencję… Czasy się zmieniły, zmienili się młodzi, jeśli nie zmienią się sposoby formowania nowych kapłanów  - krajobraz parafialny w ciągu najbliższych kilkunastu lat także nieodwracalnie się zmieni.
Nie jestem pewna, czy na lepsze.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
abp Grzegorz Ryś

Słowo rozpala wiarę, z wiary rodzi się nadzieja

Teksty abp Grzegorza Rysia to Ewangelia głoszona z niezwykłą mocą i wiarą. Autor, jak mało kto przekazuje Słowo, które nie jest przysłonięte efektowną retoryką, ale żywym doświadczeniem...

Skomentuj artykuł

Pięć punktów do reformy seminariów
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.