Gdy zabrakło papieża Polaka

(fot. José Cruz / CC BY 2.5 / Wikimedia Commons)

Paradoksalnie jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogły się przydarzyć polskiemu Kościołowi, był wybór papieża Polaka.

Nie, nie chodzi mi personalnie o św. Jana Pawła II. Był to człowiek wybitny, którego rola nie tylko historyczna, polityczna, ale i duszpasterska była nieprzeciętnie ważna zarówno dla Polski, jak i dla całego świata. Tak ważna, że aż boli brak przyswojenia jego świętych słów na polskim gruncie. Mam na myśli coś zgoła innego, mianowicie jego narodowość. Będąc Polakiem, stanowił jedyny zwornik polskiego Kościoła w przełomowym okresie lat 80. i 90. Był ostateczną instancją odwoławczą w wielu lokalnych sporach, żywym symbolem jedności i siły. Ale gdy go zabrakło, coś się ewidentnie popsuło.

Nie będę nawiązywał do pobrzmiewających melodią przeszłości magicznych pogodzeń skłóconych polskich środowisk po śmierci papieża. Jesteśmy narodem emocjonalnym i zawsze reagujemy mocno uczuciowo na wydarzenia historyczne, które nas bezpośrednio dotykają. Można się zżymać, ale taka już nasza romantyczna polska dusza, tak już mamy. Chodzi mi o coś znacznie poważniejszego, mianowicie o przemiany polskiej religijności, obrazu Kościoła i wiernych, które nastąpiły po końcu pontyfikatu Jana Pawła II.

Spekulowano, że upadek komunizmu poskutkuje nagłym spadkiem wiernych i błyskawiczną sekularyzacją Polaków. Kościół w czasie PRL-u jako organizacja działająca w sposób zasadniczo swobodny i autonomiczny stanowił naturalną przystań dla opozycjonistów niezależnie od ich przekonań. Paradygmatycznym przypadkiem jest tu doktryna dialogu, którą Adam Michnik opisał w książce Kościół, lewica, dialog. Pomimo naturalnych różnic między środowiskami heroiczna postawa wybitnego męża stanu, dyplomaty, ale i wielkiego ewangelizatora, jakim był kardynał Stefan Wyszyński, rozłożyła parasol nad opozycją antykomunistyczną, co przyciągało ludzi do Kościoła, umacniając związek religii i narodu w sensie politycznym.

Po przełomie 1989 roku wielu socjologów podejrzewało, że ta relacja ulegnie momentalnemu rozkładowi, ale ten nie nastąpił. Nie było wyraźnego tąpnięcia mimo sporów dotyczących konkordatu czy wprowadzenia ustawy antyaborcyjnej. Oczywiście wiele dawnych przyjacielskich relacji zostało nadszarpniętych lub nawet zerwanych, ale nie zarejestrowano masowych odejść od Kościoła.

Właściwie całe moje pokolenie ludzi urodzonych na przełomie czasów starych i nowych to osoby ochrzczone, które przystępowały do pierwszych sakramentów i uczestniczyły w praktykach Kościoła na wczesnym etapie życia. Taka też prawdopodobnie jest geneza optymistycznych głosów wyrażonych przez uczestników debaty o sytuacji i roli Kościoła katolickiego w Polsce po 1989 r., mającej miejsce w Krakowie podczas Światowych Dni Młodzieży. Uczestnicy dyskusji zauważyli wiele problemów, z których najciekawszy chyba - brak charyzmatycznych duszpasterzy - został poruszony przez Marcina Przeciszewskiego z KAI. Mimo tego dominowały głosy pozytywne.

Statystycznie jest nieźle, bo choć stałe uczestnictwo spadło do 40 proc., to jednak odsetek uczestników nieregularnych (cokolwiek by to pojęcie oznaczało) wynosi 80 proc. Gdy wracam do skrótowego zapisu z tej debaty, towarzyszy mi dziwne uczucie, bo myślę o opublikowanym niedawno w "Rzeczpospolitej" artykule Macieja Kalbarczyka Młodzi, konserwatywni niereligijni. Autor przywołuje niedawne badania CBOS-u, zgodnie z którymi "(…) jako niewierzący deklaruje się aż 22 proc. Polaków w wieku 18-24 lat, a ich liczba ciągle rośnie. Biorąc pod uwagę ogół społeczeństwa, ten odsetek wynosi tylko 10 proc.". Te statystyki nie odbiegają znacząco od przywoływanych przez uczestników dyskusji o Kościele po 1989 roku. Ktoś mógłby twierdzić, że jest naprawdę dobrze i stabilnie, skoro niezależnie od uczestnictwa w coniedzielnej mszy te 80 czy 90 proc. społeczeństwa uznaje swój związek z katolicyzmem czy wręcz klasyfikuje siebie jako ludzi "wierzących".

Jeśli jednak wrócimy do najmłodszej grupy wiekowej ludzi pełnoletnich, to w przywoływanych przez Kalbarczyka badaniach CBOS-u zauważymy szczególną korelację. Młodzi Polacy, choć niewierzący, stają się coraz bardziej konserwatywni. Jak pisze autor "Rzeczpospolitej": "Dwudziestoparolatki opowiadają się za zachowaniem tzw. kompromisu aborcyjnego, sprzeciwiają się przyjmowaniu imigrantów i poprawności politycznej. Są patriotami, cenią rodzinę, liberalizm gospodarczy i realizm w polityce zagranicznej. Mogłoby się wydawać, że jednego brakuje w tym zestawie typowo konserwatywnych wartości: przywiązania do religii".

Tutaj dotykamy jądra problemu, na który nie wprost zwracają uwagę rozmówcy Kalbarczyka. Właściwie wszyscy jednoznacznie przyznają dużą wagę "cywilizacji rzymskokatolickiej", roli religii jako spoiwa narodu, lecz uznając się za konserwatystów, jednocześnie są niewierzący. Oczywiście wiara to łaska i nie możemy samą wolą powodować jej spłynięcia. To coś, co przychodzi i odchodzi, zaś nasze wysiłki sprowadzają się do tego, by pielęgnować ją, gdy jest w perspektywie kryzysów, które nadejdą. W tych działaniach mamy jednak potężnego sojusznika w postaci Kościoła. Tylko czy Kościół sprostał przemianom?

Obserwując obecne tendencje do zatwardzania postaw światopoglądowych wśród młodych ludzi, sam odnoszę wrażenie, że "coś się zepsuło". Kościół instytucjonalny w Polsce zaniedbał konieczną duszpasterską reformę parafii mogących tworzyć wspólnoty wspólnot. Przeniesienie religii do szkół postrzegane w trakcie zawierania konkordatu jako sukces polskich duchownych poskutkowało spadkiem jakości i poziomu edukacji religijnej wśród młodych ludzi. Religia w szkole nie przyciągnęła młodych do Kościoła, zaś sam katolicyzm nie stał się atrakcyjną opcją tożsamościową.

Artykuł Kalbarczyka tylko podkreśla fakt, że młodzi poszli inną drogą: "Współczesny polski konserwatyzm nie odwołuje się do Boga, tylko za przyczynę ładu uznaje historię Polski ostatnich dziesięcioleci czy kilku wieków - ocenia ks. dr hab. Janusz Węgrzecki. - Potwierdzeniem tej tezy jest polityka historyczna realizowana przez władze państwowe. Dzięki niej młodzi ludzie poznają m.in. historię II Rzeczpospolitej, a ostatnio także tzw. Żołnierzy Wyklętych. Chodzą na Marsze Niepodległości, noszą koszulki z podobiznami bohaterów narodowych, słuchają patriotycznego rapu. Wiedzą, że polska historia jest mocno powiązana z katolicyzmem. Akceptują go, ale mają z nim styczność właściwie tylko podczas uroczystych mszy za swoich bohaterów. Wielu z nich nie ma osobistej relacji z Bogiem".

W ostatnich miesiącach widać to gołym okiem. Podejście do wiary stało się kwestią indywidualnego doboru tego, co z tradycji weźmiemy sami, czego świadectwem są słowa co poniektórych "księży wyklętych" - i tych, z którymi sympatyzują środowiska liberalne, i tych bliskich nacjonalistom. Jeśli jednak wśród duchownych zdarzają się przypadki niesubordynacji decyzjom przełożonych czy biskupa, to trudno się dziwić nieuporządkowaniu świeckich katolików. Dotyczy to polityków czy prominentnych dziennikarzy dokonujących niemal cyrkowych akrobacji w interpretowaniu słów papieża Franciszka i szukających jak igły w stogu siana różnic z jego poprzednikami w Stolicy Piotrowej. Dotyczy to wreszcie niepełniących publicznych funkcji Polaków.

Jakiś czas temu wszedłem na facebookowy profil polskiego Caritasu. Zaskoczyła mnie liczba negatywnych komentarzy użytkowników serwisu, wśród których przewijały się bardziej eleganckie zdania ("Dotychczas bardzo ceniłem Caritas, tym bardziej jest mi ciężko wystawiać taką ocenę. Niemniej nie mogę postąpić inaczej, skoro Caritas występuje przeciw narodowi polskiemu. Bo jak inaczej nazwać chęć sprowadzania islamskich imigrantów, wśród których znajdują się terroryści, gwałciciele i mordercy"), jak i nieco mniej wyszukane kwiatki ("Korytarz humanitarny terrorystom to możecie sobie robić u siebie w Watykanie, od Polski się trzymać z dala, bo tracimy jako Polacy i chrześcijanie cierpliwość do waszych masońskich gierek"), a to tylko pierwsze przykłady z brzegu. Uczestnictwo w państwowych wydarzeniach, podczas których ma miejsce msza święta, nie koliduje z jednoczesnymi okrzykami o życzeniu "śmierci wrogom ojczyzny". Takich sytuacji było ostatnio wiele, a śmiem podejrzewać, że w najbliższym czasie będzie jeszcze więcej.

Można doszukiwać się rozmaitych przyczyn takich postaw wśród młodych, ale nie sposób ominąć tu samego Kościoła, który często w poprzednich dekadach sprowadzał swą posługę duszpasterską do postawy "byleby się w papierach zgadzało". I tak statystycznie społeczeństwo jest katolickie, lecz w praktyce nieskore, by słuchać pouczeń papieża czy polskich hierarchów, którzy na przykład wyraźnie zadeklarowali wsparcie inicjatywy korytarza humanitarnego Caritasu. Młodzi mówią o korzeniach cywilizacji, ale de facto lata 90. uczyniły z nich ludzi nieświadomych tego, czym jest katolicyzm i w jakim porządku ustawiać relację narodu do Kościoła. Nie dziw, że teraz zatwardzają serca, promują postawę indywidualistyczną w stosunku do ekonomii czy do interpretacji Ewangelii. Także Polacy idą za głosem "sprzedawców dymu", o których mówił papież Franciszek na krakowskich Błoniach.

Dopóki żył Jan Paweł II, było nieźle. Pielgrzymki papieża Polaka zrzeszały naród, na jakiś czas niwelowały podziały. Papież działał jak magnes: symbolicznie jednoczył polskich katolików, z których co drugi załatwiał do domu watykańskie błogosławieństwo do powieszenia w ładnej ramce na ścianie. Papież był stąd, był nasz, zrzeszał nas i rozumiał. Te wszystkie zjawiska były ogromnie ważne i piękne, ale pokolenie ludzi, którzy z uwagi na swój wiek nie byli wtedy świadomi tej doniosłości, miało być przygotowane przez Kościół na to, by gdy Jana Pawła II zabraknie, poradzili sobie z własną katolicką tożsamością. By po papieżu nie zostały wadowickie kremówki, ale uniwersalny przekaz miłosierdzia dla innych, otwierania drzwi Chrystusowi, własnej gotowości do podjęcia ofiary.

Tego zabrakło i teraz stoimy jako świeccy katolicy i jako duchowni - jako członkowie jednego Kościoła powszechnego - przed wielkim wyzwaniem współczesności. Stoimy przed ogromną potrzebą reewangelizacji Polski i Polaków.

Karol Kleczka - członek Klubu Jagiellońskiego, doktorant filozofii na UJ

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdy zabrakło papieża Polaka
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.