Jak się 'zaszczepić' przeciwko tandecie i brzydocie?
Kilka dni temu wróciłam z rodzinnej wyprawy do Rzymu. Przez blisko tydzień obcowaliśmy ze sztuką przez wielkie ‘S’, sycąc oczy piękną architekturą i zachwycającymi dziełami rzeźby i malarstwa. Kto był w stolicy Włoch, ten zapewne się zgodzi, że takiego nagromadzenia Michałów Aniołów, Rafaelów i da Vincich nigdzie w świecie się nie uświadczy. W mnogości wzruszeń i zachwytów, nie mogłam się opędzić od paru myśli.
Gdzie się podziała sztuka sakralna?
Wyczerpującą wędrówkę po Muzeach Watykańskich kończy kilka sal ze sztuką współczesną. Obserwowałam w nich narastającą frustrację naszego dziesięcioletniego syna, która eksplodowała przy żelaznej instalacji (kilkanaście poziomych prętów na ścianie) zatytułowanej ‘Tchnienie myśli’. „Co to ma być, mamo?! Co to ma nam niby mówić? Jak to porównać do tego, co było wcześniej?!?!” – gorączkował się nasz mały miłośnik sztuki. I echo jego pytania do dziś we mnie rezonuje. Dlaczego – dajmy na to – oglądanie ‘Koronacji Marii Dziewicy’ Rafaela wypełnia mnie po brzegi radością, a niedokończony Św. Hieronim Leonarda da Vinci wzrusza do łez i zmusza do namysłu nad Bożą Opatrznością, podczas gdy współczesne dzieła w znacznej mierze pozostawiają mnie zupełnie obojętną (albo nierzadko zdegustowaną)? Czy chodzi o to, że rozmywają się w oceanie dostępnych ikon/obrazów/cepelii sakralnej made in China? Albo zwyczajnie nie są w moim guście, a w czasach skrajnego indywidualizmu kategoria ‘w moim typie’ sprawia, że mianem dzieła sztuki można nazywać dosłownie wszystko i nie ma już szans na jakiś powszechnie podzielany zachwyt? A może ja po prostu współczesnej sztuki nie rozumiem? Jeśli jednak ta intuicja jest najlepsza, to warto zauważyć, że – ot, choćby – renesansowe obrazy byli i są w stanie w mniejszym lub większym stopniu zrozumieć wszyscy, którzy je oglądają. I ci, co żyli w XV wieku, i my, współcześni. Czy gdybym natknęła się na finezyjnie skręcone metalowe rurki w moim parafialnym kościele na wsi, przyszłaby mi do głowy refleksja o Bożym Tchnieniu, czy raczej zastanawiałabym się, dlaczego Pan Kościelny powiesił pręty od płota na ścianie w bocznej kaplicy?...
Boskie naTchnienia
Oczywiście przesadzam i przejaskrawiam, choć pojawiające się raz po raz dyskusje nad architekturą i wyposażeniem współczesnych kościołów dość wyraźnie pokazują, że powszechnie akceptowany, uniwersalny kanon piękna zatonął (bezpowrotnie?) w oceanie dostępnych form i przejawów sztuki. Kościół przestał być znaczącym mecenasem sztuki, a dyktat produktywności i norm lajkotwórczych dla niejednego twórcy stał się złotą klatką. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że Pan Bóg, najbardziej kreatywna Osoba we wszechświecie, nieustannie posyła swojego Ducha, by przez talenty i umiejętności artystów objawiać światu prawdę o Swoim Pięknie. Śmiem twierdzić, że za kolejne 500 – 600 lat ludzie nie będą się zachwycać ‘Pietami’ wykreowanymi przez AI, ale docenią to, nad czym człowiek-artysta spędził setki godzin i co wymagało jego wysiłku i hartu ducha. Koniec końców to, co rzeczywiście wartościowe, zawsze wiąże się przecież z ogromnymi nakładami pracy i z poświęceniem. I jestem przekonana, że takich dzieł dzisiaj też nie brakuje. Trzeba tylko nauczyć się je dostrzegać.
Uczyć patrzenia w Niebo
Czy to oznacza, że wobec estetyki sakralnej powinniśmy zamilknąć i założyć, że to, co piękne obroni się samo przy wydatnej pomocy Ducha Świętego? Rozsądek, a to przecież też Boży dar, podpowiada, że nie chodzi o to, by siłą inercji płynąć przez to, co nas otacza. Sama staram się zarówno siebie, jak i nasze dzieci wychowywać do zachwytu światem i do umiejętności czytania sztuki. Mam w sobie też wiele wdzięczności dla tych nauczycieli i kapłanów, którzy pokazali mi, jak wiele treści można odczytać z architektury katedr czy poszczególnych obrazów. Myślę, że to nauka, którą można i warto praktykować całe życie. Ciągle uczę (się) więc dostrzegać kunszt wykonania różnych dzieł, próbuję wnikać w przekaz, jaki autor(ka) próbuje zawrzeć w obrazach, w rzeźbie czy w architekturze, zwracam uwagę, czym karmią się moje oczy i uszy. I w tym ostatnim względzie szczególnie chronię własne dzieci. Maluch od małego karmiony fast foodami na pewno nie doceni feerii smaków tkwiących w surówce ;-) Ciągam więc potomstwo po muzeach, pokazując i tłumacząc im najwybitniejsze dzieła sztuki. I raz po raz przekonuję się, że dziecko, któremu opisze się, co można wyczytać z ikony, potrafi skoncentrować się na tym dziele i zauważyć detale, które nam, dorosłym umykają. Co więcej, widzę, że dopiero mając pewne doświadczenie piękna i możliwości artystów minionych wieków, zmienia się perspektywa patrzenia na artefakty, które nas zewsząd otaczają dziś. Dlatego tak ważne jest to, by najmłodsi mieli rzeczywistą szansę zetknąć się w szkole z powszechnie uznanymi dziełami kultury, a nie tylko z popkulturowym miszmaszem. Że większości to nie zainteresuje? Być może. Ale może zaszczepi przeciwko brzydocie...
Jestem przekonana, że człowiek ma wrodzoną potrzebę piękna – możemy ją od małego pielęgnować lub zagłuszać. Kościół przez wieki był mecenasem dzieł ponadczasowych, a wiara źródłem inspiracji. Warto, byśmy my, osoby wierzące, w czasach zdominowanych przez kulturę obrazkową dostrzegali ogromny potencjał ewangelizacyjny, jaki niesie ze sobą sztuka i potrafili go wykorzystywać, by skutecznie nieść światu dobrą nowinę.
Skomentuj artykuł