Jestem katoliczką i nie oglądam "The Chosen". Dlaczego?

Jestem katoliczką i nie oglądam "The Chosen". Dlaczego?
Kadr z filmu „The Chosen” (Fot. Youtube/TheChosen)

Jakieś półtora roku temu mieliśmy z mężem wolny wieczór. W przypływie szaleństwa postanowiliśmy obejrzeć film i - choć nasz wybór może wydać się nieco abstrakcyjny jako propozycja na romantyczny wieczór - padło na "The Chosen". Tyle się nasłuchaliśmy o tym serialu, tak wielu znajomych nam go polecało, że stwierdziliśmy, iż warto byłoby wreszcie naocznie sprawdzić, skąd ten efekt WOW. Gdy napisy końcowe na ekranie naszego komputera dobiegły końca, wiedziałam jedno. Ja drugiego odcinka prędko nie obejrzę. Dlaczego?

Kwestia wrażliwości

Od blisko dekady na palcach jednej ręki jestem w stanie wymienić momenty, gdy obejrzałam jakiś film. Nigdy nie byłam specjalnie kinomaniaczką, ale odkąd na świat zaczęły przychodzić nasze dzieci, to tzw. czas wolny generalnie mocno się skurczył, a ja przy wyborze "kino" czy "książka" od zawsze zdecydowanie preferuję literaturę. W naszym domu nie ma też telewizora (ani telewizji jako takiej), a kontakt z multimediami utrzymujemy tylko za pośrednictwem internetu. Od kilku lat trzymamy się w tym aspekcie paru zasad, z których pierwsza, podstawowa brzmi: wieczorem ekrany w naszym domu są wyłączone. Efekt? Nasze zmysły są bardzo uwrażliwione. Śmiem twierdzić, że zdecydowanie bardziej niż przeciętnie. Kiedy więc obejrzeliśmy pierwszy odcinek "The Chosen", nie mogłam się pozbierać. Gra aktorska, scenografia, przedstawienie fabuły, muzyka - wszystko to razem wzięte poruszało mnie do głębi i sprawiło, że natłok emocji długo nie pozwalał mi zasnąć. Co więcej, obejrzane sceny do dziś jak żywe wracają do mnie i jako pierwsze pojawiają się przed oczami, gdy czytam odpowiednie fragmenty Pisma Świętego. Ten serial jest z całą pewnością fenomenalny! Ale nie chcę, by zdominował moje wrażenia z uczty Słowa Bożego. Będę więc go sobie bardzo oszczędnie dozować, bo tak to już jest, że jeżeli na co dzień nie oglądasz telewizji, a Netflix znasz tylko ze słyszenia, to oglądany raz za czasu dobry film najprawdopodobniej porwie cię bogactwem swoich środków wyrazu tam, gdzie mocą własnej wyobraźni trudno trafić. 

W natłoku wrażeń

Nie mam zatem nic do zarzucenia "The Chosen". Wybaczcie więc clickbait w tytule, ale jednocześnie zastanówcie się, czy kliknęlibyście w niego, gdyby redakcja zaproponowała jakieś rzeczowe: "Zrób sobie wakacje od mediów"? Myślę, że nie. Przecież tyle jest obecnie tego typu artykułów w Internecie, że hasła w tym stylu stają się tak oczywiste i wyświechtane, jak "alkohol zabija", a "palenie powoduje raka". I niby wszyscy wiedzą, że wirtualny świat nas uzależnia niczym technologiczna heroina, ale gdy przychodzi co do czego, to trudno nam się od mediów odciąć. Nic dziwnego. Jesteśmy od małego oswajani z tym, że przed migotliwym ekranem znajdujemy nie tylko rozrywkę, lecz także pracę, wiedzę i możliwości. Trudno samemu z tego zrezygnować. Czasami pomoże przypadek - niedawno przyjaciółka podzieliła się ze mną obserwacją, że dopiero kiedy zepsuł jej się telewizor, zauważyła, jak bardzo wypełniał przestrzeń życia. Niby żaden z domowników niczego konkretnego w nim nie oglądał, ale włączony ekran był tłem codzienności. Poszczególne obrazy czy słowa raz po raz przykuwały więc uwagę i mimochodem wypełniały myśli wszystkich. Magia? Nie. Celowo zaprojektowana technologia.

Jak żyć? 

Jedną z wielu rzeczy, która mnie zachwyca w Panu Jezusie, jest Jego umiłowanie prostoty. Każdorazowo, gdy czytam Ewangelię, mam wrażenie, że nasz Pan niechętnie korzysta ze swoich boskich umiejętności, choć przecież mógłby pewnie nawet dziś w każdej minucie fundować fajerwerki spektakularnych uzdrowień czy wskrzeszeń mające milionowe odsłony w statystykach wirtualnych odsłon. Ale nie. On człowiekowi każdych czasów świadectwem swojego Życia i sakramentalnej Obecności przypomina, że cisza, pokora, wytrwałe, spokojne budowanie bliskich więzi daje daleko więcej szczęścia i spełnienia niż udział w nawet najbardziej widowiskowych cudach. Nie, że je totalnie wyklucza, ale kompletnie się na nich nie koncentruje. Rozmawia z ludźmi, karmi, uczy, JEST "tu i teraz" i o wartości tego "tu i teraz" przypomina. Dla mnie to jedna z licznych wskazówek, jakie nam zostawił, w odpowiedzi na odwieczne pytanie dręczące ludzkość: "Jak żyć, Panie?" [premierze - jak dodają polscy klasycy Wirtualnej Memologii]. Dlatego, idąc za tą wskazówką, często korzystam z detoksu internetowego.

Czuć mocniej

Odnoszę wrażenie, że cały impet medialno-technologiczny ostatnich dziesięcioleci skoncentrowany jest na tym, by zapewnić człowiekowi wrażenia. Ten głód "czucia" wszystkiego mocniej, bardziej, głębiej jest nienasycony i świat nasycić go nie może, o czym Jezus i Jego Ekipa ciągle ze spokojem mówią. A człowiek z upartością godną lepszej sprawy podręcznikowo ten ich przekaz ignoruje. Nie? No to sprawdź konkretnie, ile czasu spędził_s w tym tygodniu na modlitwie, a ile na scrollowaniu Internetu? Zastanów się, kiedy ostatnio był_ś na adoracji? Poczytał_ś Pismo Święte? Pojechał_ś z bliskimi na wycieczkę bez telefonów? Wybrał_ś ciszę, zamiast kolejnego odcinka serialu/koncertu/filmu. Rozrywki nie są złe, pod warunkiem, że nie stanowią wyłącznej treści naszego życia. I dopóki nie podejmiemy decyzji i świadomej próby, by je realnie ograniczyć, to nie zauważymy, że potrzebujemy coraz więcej "migotliwo-hałaśliwych" przypraw, by móc smakować życie.  

Czego pragniesz?

Czas urlopu można więc wykorzystać na rzeczywiste, całkowite odcięcie się od medialnych obrazków i dźwięków, którymi karmimy nasze oczy i uszy każdego dnia. I wcale nie wymaga to zamknięcia na tygodniowych rekolekcjach ignacjańskich (choć na pewno warto i takie ramki bardzo pomagają wytrwać na internetowym detoksie). Potrzeba tylko i aż jednego. Decyzji. Decyzji, by to zrobić i konsekwentnego traktowania myśli w rodzaju: "Ale przecież nie mogę wyjechać bez telefonu" niczym legendarny Chuck Norris (tzn. z półobrotu). Kiedy mnie samą dopadają takie myśli, zawsze stawiam sobie przed oczy świętą Rodzinę. Maryja i Józef raz po raz tracili kontakt ze swym Synem, a On prędzej czy później się znajdował. Ludzkość funkcjonowała bez telewizji, telefonów i internetu wcale nie tak dawno temu i choć może nie było aż tak wygodnie, to całkiem nieźle sobie z tym brakiem radziła. Jestem głęboko przekonana, że jeśli chce się dziś odzyskać pierwotną, ludzką wrażliwość, kontakt ze sobą, z realnym światem i z Panem Bogiem, to tutaj nie ma półśrodków. Trzeba naprawdę wyłączyć wszystkie media na dłuższy czas. Dwa tygodnie są dobre na początek - jest szansa, że po tym czasie uda się zauważyć, jak głośne dźwięki szumią nam z głośników, jak "podkręcone" są kolory obrazów, w które notorycznie się wpatrujemy scrollując internet, w jaki sposób szybkie, migotliwe sekwencje filmowe systematycznie przytępiają nasze poczucie rzeczywistości. A stanięcie w prawdzie to pierwszy krok, by móc doświadczyć łaski zaczerpnięcia oddechu pełną piersią. Pytanie tylko... czy naprawdę tego chcemy? 

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Przemysław Marek Szewczyk

Odkryj nieznane oblicze Jezusa

Czy miał rodzeństwo?
Jak wyglądały Jego relacje z rodzicami?
Czy w życiu prywatnym też czynił cuda?
Jak wyglądały kulisy Jego procesu przed Piłatem?
Co działo się z...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jestem katoliczką i nie oglądam "The Chosen". Dlaczego?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.