Jeszcze raz o billbordzie

Jeszcze raz o billbordzie
(fot. Bront Nolsen / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Kiedy zobaczyłem pierwsze informacje o akcji "Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż", zapaliła się we mnie jakaś kontrolna lampka. Co to właściwie ma być? Kiedy jednak przeczytałem komentarze Piotra Żyłki, Błażeja Strzelczyka i Szymona Hołowni, zapaliły się we mnie wszystkie możliwe lampki. Nawet alarm się włączył. A że ich lubię i wielu innych, którzy śpiewają tę samą melodię, spróbuję opisać, czemu mój sprzęt reaguje inaczej.

To nie jest moja kampania. Tak samo jak ta ze zdjęciami abortowanych dzieci. I manifestacjami przed porodówką. Ale byłbym ograniczony intelektualnie albo przynajmniej nieludzko niepokorny, gdybym uważał, że mój sposób na rozwiązanie problemu, to jedyny sposób. Gdybym myślał, że ja to cała Ewangelia, że ja to cały Kościół. Bogactwo Kościoła i Ewangelii polega na tym, że różni ludzie różnie reagują na problemy. Jan Chrzciciel mówił o Herodzie: "Nie wolno ci mieć żony twego brata" (Mk 6,18). Jezus nie mówi mu ani słowa. Chrystus przemienił wodę w wino a nie chciał uzdrowić córki kobiety kananejskiej. Barnaba chciał zabrać w podróż misyjną Marka, a dla Pawła Jan zwany Markiem był skompromitowany. I tak się pokłócili, że nie ewangelizowali razem. Paweł pojechał z Sylasem. Barnaba z Markiem (por. Dz 15,36-41). Wszyscy czterej zostali świętymi. Kimże ja jestem, żebym sądził mego brata? Ma swoje sumienie i jeśli tak rozumie słowa Ez 3,17-21, to niech Bóg sam go osądzi.

Mówicie, że ta kampania jest nieskuteczna. Albo taka nie będzie. A jaka była skuteczność akcji Jana Chrzciciela? Nie wiedział Herod, że to grzech? Gdyby Jan nie mówił tak wprost, to może by się i Herod nawrócił…? Warto było stracić taką głowę dla takiej akcji? Jaka była skuteczność Jezusa nazywania faryzeuszów obłudnikami? A rok 2012 i krakowska akcja BMW a zwłaszcza plakaty "Jestem"? Dlaczego nikt wtedy nie krytykował skuteczności akcji? Już widzę, jak ludzie na widok billboardu "Jestem" domyślają się, że chodzi o Boga i już teraz nigdy nie będą czuli się samotni. Gdyby pójść dalej, to można by zapytać o skuteczność publicystki. Gdzie te nawrócenia po przeczytaniu tekstów? Czy jesteśmy na tyle odważni, żeby zrobić badania i podjąć decyzję, że jeśli w ciągu roku nikt się nie nawróci czytając Deon, TP, GN, ND, albo blog tego czy tamtego, to należy zamknąć redakcję?

Ponoć ta kampania straszy. To jest bardzo subiektywne. Ale na pewno nie straszy bardziej niż napisy na papierosach: "Palenie zabija" albo "Palenie powoduje raka". Dlaczego nie walczycie z taką głupią, promowaną przez państwo i nakazaną prawnie kampanią? [ironia] Czy chociaż raz ktoś wczuł się w sytuacje palaczy? Nie dość, że gość ma problem od wielu lat, nie dość, że wydaje kupę kasy na nałóg, z którym sobie nie umie poradzić, to jeszcze wszędzie dowalają mu bez miłosierdzia: "Będziesz miał raka. To cię zabije" czyli "Twoje dzieci nie będą miały ojca". Kościół nigdy nie odrzucił Starego Testamentu. Bo są dwie podstawowe motywacje: albo coś robi się ze strachu przed konsekwencjami albo z przekonanego i miłującego serca. Do jednych trafi się przez cierpliwe tłumaczenie, inni rzucą palenie ze strachu przed śmiercią.

DEON.PL POLECA


Padają głosy, że to nie jest ewangelizacja, albo, że ktoś, kto wymyślił kampanię nie rozumie, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną. Nie każda informacja musi być ewangelizacją. Ale też nie każda ewangelizacja musi być rozumianą po naszemu dobrą nowiną. Jadę autem. Widzę znak. "Wypadki". "Czarny punkt. 27 zabitych. 87 rannych." Co to ma być? Dobra nowina? To jest właśnie dobra nowina. Nie możemy zawężać Ewangelii do spotkania Jezusa z Samarytanką, kobietą przyłapaną na cudzołóstwie czy Zacheuszem celnikiem. Ewangelią czyli dobrą nowiną są też słowa Jezusa: "Faryzeuszu ślepy!" (Mt 23,26), "Podobni jesteście do grobów pobielanych" (Mt 23,27), "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy!"  (Mt 23,29). Jest podział w Ewangelii na tych grzeszników, którzy są otwarci na Jezusa i na tych, którzy Jezusa chcą zniszczyć. Ewangelizator, który straszy Samarytankę jest chamem. Ewangelizator, który mówi piękne słówka zatwardziałemu faryzeuszowi jest głupcem. Lekarz pochyli się nad przywiezionym do szpitala z całą wrażliwością, ale widząc upartego chorego, który nie chce dać się zbadać, pewno powie mu, co o tym myśli nawet niecenzuralnymi słowy. Gdyby w Polsce nie było ani jednego katolickiego faryzeusza żyjącego w konkubinacie, nie widzącego w tym żadnego problemu i uważającego, że nikt nie ma prawa wtrącać się do jego życia, to można by się rzeczywiście zastanawiać, czy to nie był bezsensowny pomysł.

Był jeszcze zarzut o źle wydaną kasę. Nie moja kasa. Nie moja odpowiedzialność. Dlaczego nie oburzaliśmy się, że refundowana będzie zmiana płci? Naprawdę nie można lepiej wykorzystać publicznych pieniędzy? A krakowska akcja BMW i płacenie za wynajem stadionu Cracovii, żeby spowiadać ludzi, którzy się spowiadają co tydzień w kościołach i żeby wielbić Pana za grube pieniądze z ludźmi, którzy Go wielbią za darmo? Do dziś diecezja Rio ma długi za ostatnie ŚDM a znajomy ksiądz z Brazylii pisze: "Zrobiliśmy imprezę dla młodych z całego świata, która zostawiła nam długi i ani jednego nawróconego w parafii". Oczywiście, na pewno komuś to pomogło. Gdzieś, komuś, na jakiejś planecie. Ale za taką cenę? Dlaczego nie zebrać pieniędzy na nowe billboardy: "Bóg kocha konkubentów i pragnie ich nawrócenia?" albo "Konkubinat. Jesteśmy z wami, bo może być lepiej". Dlaczego nie poprosić, aby jakiś biznesmen żyjący  w konkubinacie zasponsorował billboardy, które wleją trochę otuchy w serca przeżywających dramat? Gdybym był złośliwy, to bym napisał: skoro uważacie, że słowa miłości względem konkubentów mają tak wielką moc, to przekonajcie chociaż paru do alternatywnej kampanii. A jeśli ich nie przekonacie, to czy będziecie mieć odwagę napisać, że miłość jest nieskuteczna? Jest jeszcze w Polsce wiele miejsca na wiele billboardów.

Na temat nieprecyzyjności powiązania konkubinatu z cudzołóstwem się nie wypowiadam. Rozumiem, że autorzy podeszli do zjawiska w sposób szeroki. Tak samo jak Kościół powiązał z VI przykazaniem grzechy, które Dekalog na pewno na myśli nie miał. Miał na myśli Jezus, więc Kościół źle nie zrobił. A jeśli Kościół ma prawo interpretować cudzołóstwo szeroko, to dlaczego nie mieliby prawa autorzy napisu?

Zanim zakończę, powtórzę to, co już napisałem na FB. "Im więcej o tym myślę, to tym bardziej oburzam się na siebie, innych i cały polski Kościół, że nic nie zrobiliśmy, żeby skonfrontować się ze zjawiskiem mieszkania przed ślubem. Nie było listu pasterskiego, nie było demonstracji, nie było postu, modlitwy, nie było żadnych akcji o takim rozmiarze jak walka o Smoleńsk, czy walka z gender. 17 lat temu, nikt z przyjmujących po kolędzie na osiedlu Ruczaj (odwiedziłem 800 mieszkań) nie mieszkał przed ślubem, słyszeliśmy tylko, że takie rzeczy dzieją się na Zachodzie, ale nic w tej sprawie nie zostało zrobione. Gapiliśmy się i gapimy przez lata, jak wchodzą zwyczaje, które być może najbardziej niszczą rodzinę. Mogę się mylić. Ale czuję jakiś faryzeizm w selektywnym oburzaniu". Precyzując, oczywiście coś tam robiliśmy, ale być może umiemy walczyć tylko z ludźmi, bo na walkę ze złem nie mamy ani sił, ani wiary, ani pomysłów. Mamy tylko tolerancję. Tolerujemy zło, ale już nie tolerujemy ludzi inaczej myślących.

Wydaje mi się, że rozumiem oburzenie billboardem. Ale palą się dalej we mnie kontrolne lampki, bo krytyka akcji odsłoniła wybiórczą mentalność, która czyta z Ewangelii tylko wybrane wersety, widzi w realu tylko niektórych grzeszników, wybiera tylko niektóre drogi dojścia do serca ludzkiego i kocha tylko niektórych ludzi. Wybiórczość jest zawsze ograniczeniem. Ewangelia jest powszechnością. A Kościół ma być i Bogu dzięki jest katolicki czyli powszechny. I powszechna, szeroko perspektywiczna powinna być miłość: do konkubentów i do autorów billboardu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jeszcze raz o billbordzie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.