Katolik ogląda film o pedofilii w Kościele
Niektórzy pewnie powiedzą, że ten film to "atak na Kościół". Ja w nim nie widzę żadnego ataku, a jedynie unaocznienie istotnych, choć trudnych do zniesienia faktów. Na tyle trudnych, że naturalnie nasuwa się pytanie: jak wierzyć w obliczu takiego zła?
Kilka dni temu byłem w kinie na nominowanym do Oscara "Spotlight" i właściwie cały czas nie potrafię przestać o nim myśleć. Film opowiada historię reporterów "The Boston Globe", którzy w 2003 roku otrzymali nagrodę Pulitzera za serię artykułów demaskujących liczne przypadki pedofilii w Kościele katolickim w Stanach Zjednoczonych.
Choć film jest jednostronny, całość zbudowana w zdecydowanie oskarżycielskim tonie, to myślę, że ogromną szkodą byłoby, gdyby widzowie właśnie z owej jednostronności czynili mu zarzut.
Gdy myślę o grzechach największego kalibru, to wśród nich czołowe miejsce zajmują te, które polegają na przedmiotowym wykorzystaniu drugiego człowieka. Wszelka forma molestowania jest czymś obrzydliwym, lecz jest jeszcze gorzej, gdy tym człowiekiem bywa nie w pełni świadome dziecko, słabsze fizycznie i psychicznie od osoby dorosłej.
Dlatego uważam, że zajście licznych przypadków pedofilii wśród osób duchownych, których ujawnienie miało miejsce nie tak dawno temu, jest czymś niewyobrażalnie bolesnym. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że to jeden z największych problemów, które stoją przed Kościołem, szczególnie jeśli ten poszukując przyczyn odwrotu od katolicyzmu we współczesnym świecie, będzie dopatrywał się ich na zewnątrz, a nie na własnym gruncie.
Pedofilia w Kościele jest problemem dwuwymiarowym: po pierwsze oddziałuje w oczywistym wymiarze zewnętrznym - ukazuje Kościół, mający być ziemskim ciałem Chrystusa, jako organizację, w której na mocy fałszywie pojmowanej władzy regularnie zachodzi działalność przestępcza polegająca na wykorzystaniu słabszych. Ważniejszą kwestią od wizerunkowej jest jednak problem wewnętrzny: obecność tak poważnego grzechu na łonie Kościoła, wielokrotnie tuszowanego i bagatelizowanego, pokazuje jego zepsucie od środka, degenerację. Oczywistą winą jest często nieodwracalna krzywda wyrządzona ofiarom pedofilii, wykorzystanym przez ludzi, w których pokładały największe zaufanie.
Reporterzy bostońskiej gazety podjęli się heroicznej próby ukazania prawdy dotyczącej serii procederów pedofilskich, które miały miejsce na terenie ich diecezji. Śledztwo zostało pieczołowicie oddane w doskonale zagranym filmie, będącym przykładem klasycznego, trzymającego w napięciu kina dziennikarskiego. Wraz z bohaterami filmu widz uczestniczy w demaskowaniu układu, który miał miejsce w amerykańskim Kościele. Film opowiada wycinkową historię samego ujawnienia skandalu, ale proceder udokumentowany przez dziennikarzy sięgał aż lat 60. XX wieku.
O przestępczych działaniach księży wiedzieli ich przełożeni, z których tylko część protestowała, lecz nawet głos owych sprawiedliwych przez lata był pomijany przez ich zwierzchników, na czele z bostońskim kardynałem Bernardem Lawem. Jeśli weźmiemy pod uwagę złożoność układu, zaangażowanie świeckich prawników, to obraz, który widzimy, nie różni się zbytnio od mafijnych koneksji łączących wiele grup różnych interesów. Kościół chcący zatuszować skandale, sięgał bowiem po takie środki jak płacenie ofiarom za milczenie, ustalane w ramach ugód, które oferowali ofiarom świeccy prawnicy czerpiący marżę od każdego przypadku. Całość ogląda się z dużym przerażeniem, tym bardziej że dziś wiemy o wielu innych przypadkach, mających miejsce także w Polsce.
Niektórzy pewnie powiedzą, że ten film to "atak na Kościół". Ja w nim nie widzę żadnego ataku, a jedynie unaocznienie istotnych, choć trudnych do zniesienia faktów. Na tyle trudnych, że naturalnie nasuwa się pytanie o to, jak wierzyć w obliczu takiego zła? Przewijająca się w filmie statystyka prawdopodobnej ilości zaangażowanego duchowieństwa nie powinna nasuwać nam skojarzeń, które mówiłyby, że to tylko 6%. To nie tylko, lecz aż.
Nie wolno nam szukać żadnych usprawiedliwień dla takiej zbrodni, bo dopóki będzie miała miejsce, dopóty Kościół tylko deklaratywnie będzie "święty". Wprawdzie zarówno papież Benedykt XVI, jak teraz Franciszek, podejmowali liczne decyzje dotyczące zmian w kościelnym prawodawstwie, które są jak najbardziej słusznym kierunkiem, lecz wydaje się, że te powinny być jeszcze bardziej radykalne, tak by za każdym razem stawać twarzą w twarz ze zbrodnią, w której pozycja sprawcy i ofiary są czytelne.
Obaj papieże wielokrotnie spotykali się z ofiarami pedofilii (kolejne spotkanie ma się odbyć podczas najbliższej pielgrzymki Ojca Świętego do Meksyku), a ich głos coraz częściej powtarza wielu innych duchownych, jak choćby prymas Wojciech Polak. Wiemy też, że obecny arcybiskup Bostonu, kardynał Seán Patrick O’Malley, podjął radykalną walkę z pedofilią we własnej diecezji, która uwzględniła między innymi sprzedaż kardynalskiej rezydencji i przeznaczenie środków na rzecz ofiar; sam też gorąco wspierał premierę "Spotlight". To wszystko wyznacza jedyny właściwy kierunek, ale takich działań będzie zawsze zbyt mało, dopóki cały problem nie zostanie usunięty.
Wierzę w mój Kościół i w to, że będzie miejscem, w którym nie ma przyzwolenia na żaden grzech. Miejscem, które przygarnie do siebie ofiary i da im realną pomoc. Czasem, aby takim miejscem mógł się stać, potrzeba nadzwyczajnej, Boskiej interwencji i ten film daje wiarę w to, że cuda mają miejsce, a czasem przychodzi to z kompletnie niespodziewanej strony. Bo tak właśnie widzę szalenie ważną robotę niewierzących dziennikarzy "The Boston Globe", którzy swoją pracą pozwolili czynić Kościół lepszym miejscem.
Obejrzyj trailer:
Skomentuj artykuł