Kolbe, Ulmowie, Pilecki, Sendlerowa opuścili muzeum. Batalia wokół sprawy
Święty Maksymilian M. Kolbe, błogosławiona rodzina Ulmów, rotmistrz Witold Pilecki, Irena Sendlerowa - to postacie, które nowe władze Muzeum II Wojny Światowej postanowiły usunąć z otwartej w 2017 roku ekspozycji głównej. Wokół tematu trwa nie tyle debata, co istna batalia.
Dyrekcja muzeum tłumaczy, że w koncepcji wystawy nigdy te postacie nie były przewidziane, a poprzednie władze placówki wbrew intencjom autorów ekspozycji postanowiły wprowadzić do niej zmiany. Sprawa oparła się nawet o sądy, które choć przyznały rację autorom wystawy, to jednak nie nakazały wprowadzić zmian. Kolbe, Ulmowie, Pilecki, Sendlerowa zostali. Teraz obecna dyrekcja, którą tworzą współautorzy koncepcji, postanowiła powrócić do pierwotnej idei i urządzić wystawę po swojemu, tak jak to przed laty wymyślili. Zatem Kolbe, Ulmowie, Pilecki, Sendlerowa musieli muzeum opuścić.
Mamy kolejny punkt zapalny, kolejny punkt dzielący nasze społeczeństwo. Spór ten jest oczywiście elementem polityki historycznej dotyczącej sposobu w jaki chcemy o Polsce opowiadać. Część osób twierdzi, że powinna ona być opowiadana tak, by nikogo nie razić, by nie powstawały żadne uprzedzenia. W związku z tym niektóre postaci, czy też wydarzenia - choć ważne i istotne dla historii naszego kraju - należy po prostu zbyć milczeniem. Inna koncepcja mówi, że trzeba powiedzieć tak jak było bez żadnych przemilczeń. Dla jednych ważnym elementem narracji będą zatem Polacy, którzy pomagali Niemcom mordować Żydów. Dla drugich ważniejszym elementem będą ci, którzy Żydów w czasie okupacji ratowali. W istocie - chcąc być uczciwym wobec siebie i historii - trzeba zauważać obie te postawy.
Polityka historyczna jest owszem ważna, ale nie ma wątpliwości, że jest to spór o tożsamość. Ani Kolbe, ani Ulmowie, ani też Pilecki jakoś tragicznie narracji gdańskiego muzeum nie rozbijali. Mogli mieć tam swoje miejsce. Stało się inaczej. Trudno w działaniu obecnych władz muzeum, a szerzej autorów koncepcji ekspozycji głównej, nie widzieć pewnej politycznej poprawności. Dziś bowiem wszystko trzeba opowiadać tak, by przypadkiem nie urazić innych. Trzeba też opowiadać tak, by nie eksponować specjalnie wątków chrześcijańskich w historii.
Daleko specjalnie szukać nie trzeba. Oto w otwartym w roku 2017 w Brukseli muzeum historii Europy próżno szukać wzmianek o św. Augustynie, św. Tomaszu z Akwinu, Erazmie z Rotterdamu. Myślicieli, którzy mieli ogromny wpływ na to jaka Europa dziś jest. Znalazło się za to miejsce dla Karola Marksa. Zwiedzający muzeum Polak zdziwi się, gdy wejdzie na wystawę poświęconą II wojnie światowej. Żadnych wzmianek o ruchu oporu w Polsce, Armii Krajowej, czy powstaniu warszawskim. Informacji o Polakach, którzy ratowali Żydów brak, ale nasz spór o wydarzenia w Jedwabnem odnotowany jest…
Te wzorce przechodzą także do Polski i trafiają na podatny grunt. Może ktoś uznać to za daleko idące nadużycie, ale obecna sytuacja w kraju, zdaje się przypominać tę z roku 1966, gdy władza ludowa obchodziła tysiąclecie istnienia państwa, a Kościół tysiąclecie chrztu Polski, od którego de facto rozpoczęła się nasza państwowość. Władze za wszelką cenę próbowały ten fakt przemilczeć, bo przecież komunistyczne państwo nie mogło mieć żadnych chrześcijańskich korzeni. Dziś pod pretekstem budowy tzw. „świeckiego państwa” lub też jak to określają niektórzy „przyjaznego rozdziału” Kościoła od państwa także próbuje się rugować chrześcijaństwo z przestrzeni publicznej. Oto prezydent Warszawy wydaje zarządzenie o usunięciu symboli religijnych ze ścian urzędów oraz biurek urzędników, resort edukacji wycina z programów nauczania historii wydarzenia nierozerwalnie związane z chrześcijaństwem, z programów nauczania języka polskiego zniknąć mają zaś lektury, w których wątki chrześcijańskie są bardzo mocno akcentowane. Do tego dochodzi kwestia zmian w organizacji nauczania religii w szkołach, nie wliczanie oceny do średniej, ograniczenie liczby lekcji do jednej tygodniowo.
Czy przyjazny rozdział Kościoła od państwa ma polegać na tym, że religia ma być sprowadzona wyłącznie do sfery prywatnej? Czy faktycznie młodzi Polacy mają nie wiedzieć tego, że początek państwa zaczął się wraz z chrztem Mieszka? Mają nie wiedzieć kim był Kolbe, kim byli Ulmowie? A co z Janem Pawłem II? Też systematycznie jest „gumkowany”. Już właściwie jest postacią li tylko historyczną, ale za moment z podręczników historii też zostanie wyrzucony. Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński, pewnie za moment też. Owszem, nie da się ukryć, że poprzednia władza stawiała na wątki patriotyczno-martyrologiczne. Niekiedy przesadnie. Ale czy to oznacza, że dziś całkowicie trzeba zerwać z dziedzictwem i tradycją? Papież Franciszek w adhortacji „Evangelii gaudium” sporo miejsca poświęcił idei jedności ludów. Nie negował tej jedności, ale podkreślał, że każdy w porządku uniwersalnym winien zachować swoje indywidualne rysy. Dziś wiele wskazuje na to, że wstydzimy się naszej indywidualności, chcąc się przypodobać innym tracimy własną tożsamość, stajemy się bezkształtną masą.
Ulmowie mają swoje muzeum na Podkarpaciu, wspominani są także w wielu innych placówkach, Kolbe ma muzeum w Niepokalanowie nieopodal Warszawy, a w obozie Auschwitz można zobaczyć bunkier, w którym zginął. Rotmistrz Pilecki także został upamiętniony, Irena Sendlerowa ma swoje miejsce m.in. w Muzeum Historii Żydów Polskich, będzie je miała także w Muzeum Getta w Warszawie. Gdzie, jak gdzie, ale w muzeum poświęconym II wojnie światowej też powinni być obecni.
Skomentuj artykuł