Kościół, czyli Arka Noego
Katolicyzm polski stanowi olbrzymią mozaikę zwyczajów, treści, tradycji. Sprowadzanie tej różnorodności w publicystyce do podziału na, np. "Kościół toruński" i "Kościół łagiewnicki" to krzywdzące uproszczenie. Jest tylko jeden rzymskokatolicki Kościół powszechny, który scala i nadaje jedność wielu różnorodnym zakonom, instytucjom, parafiom, charyzmatom. Który daje jedność swoim wiernym.
Asumpt do napisania niniejszego felietonu dał mi wywiad z profesorem Jackiem Wasilewskim "Jesteśmy potomkami chłopów" z majowego numeru miesięcznika ZNAK, którego temat brzmi: "Wszyscy jesteśmy chłopami. Wstydliwy rodowód klasy średniej".
Profesor Wasilewski kreśli obraz polskiego społeczeństwa, w dużej mierze wywodzącego się ze wsi, nawet jeśli w pierwszym czy drugim pokoleniu zamieszkuje miasto. Przypomina też rolę "ludowej religijności". Określa ją jako "obrzędową, wręcz teatralną, która była i jest silniejsza od tej refleksyjnej i zindywidualizowanej". Ponadto stwierdza: "Kościół ludowy bardzo akcentował rodzinne wartości i naturalność hierarchii w nią wbudowaną. Poczucie podporządkowania, którego się nie kwestionowało, w rodzinie (ojciec-gospodarz - pozostali członkowie rodziny), w stosunkach społecznych (pan - chłop) i w Kościele (ksiądz-pasterz - owieczki wymagające opieki) jest również cechą mentalności chłopskiej".
Myślę, że tak ostro zarysowany obraz, na granicy stereotypu, wymagałby osobnego omówienia. Choć oczywiście można pytać o tę szczególną plemienność, czy "familiarność" polskiego katolicyzmu, związaną z apoteozą płodności. Zwrócił na to niegdyś uwagę Filip Memches, redaktor magazynu "44" w polemice z Tomaszem Terlikowskim, wskazując, że duchowość Kościoła bazuje przede wszystkim na naśladowaniu Chrystusa i choć wspiera i wynosi do świętości ład rodziny, życia społecznego, to ma o wiele głębszy duchowy zasięg i znaczenie. Świętość niejednokrotnie neguje nawet to, co zwyczajowo postrzegane jest jako "porządne, zwykłe życie". A święci Kościoła często mieli problemy w swoich własnych, religijnych nierzadko środowiskach, wspólnotach zakonnych, rodzinnych domach. Św. Franciszek z Asyżu zgorszył świętością "dobrych chrześcijan", w tym ojca i matkę.
Przypominam sobie, że bodaj jeszcze w liceum omawialiśmy na lekcjach polskiego średniowieczną "Legendę o świętym Aleksym", bardzo "antyrodzinny" tekst o bogatym młodzieńcu, rzymskim patrycjuszu, który opuszcza żonę, bliskich, splendory świata, by zostać pustelnikiem. Zaryzykuję zresztą nieco złośliwą tezę, że potęgę duchową chrześcijaństwa zbudowali właśnie pustelnicy, mnisi i "szaleni asceci", nie "zwykli ojcowie porządnych rodzin". Pewnie dlatego, że radykalizm chrześcijaństwa wymagał ekstremalnych środków, czyli niejako przeorania i zakwestionowania istniejącego porządku społecznego z jego bezpieczną stabilizacją i obowiązującymi normami. Nic też dziwnego, że prawosławie uważa świętego Aleksego za jurodiwego - szaleńca Bożego.
Myślę jednak, że ostatecznie ważniejsze jest dostrzeżenie czegoś innego: fascynującej różnorodności Kościoła, w której jest miejsce dla pobożności wiejskiej i wielkomiejskiej, dla intelektualnych rozważań najwyższych lotów i skąpej w słowa modlitwy grzesznika. Często mówi się ponadto, że wiara kształtuje się w rodzinach. To prawda, ale nie cała. Bo z kolei te rodziny są kształtowane przez sytuację społeczną, w skali makro i mikro; przez lokalne środowiska, panujące w nich obyczaje, mody, przez sytuację materialną, perspektywy i możliwości na rynku pracy, przez panującego w nich ducha wiary lub niewiary. Rodzina, także katolicka, nie istnieje przecież w próżni społecznej, nie jest odseparowana od problemów i aspiracji społecznych. Rzeczą Kościoła jest scalać i budować jedność dla tej wielości: przez zachowanie nienaruszonego depozytu wiary, przez wierność liturgii, pielęgnowanie tego co zgodne z duchem katolickim w indywidualnej, czy lokalnej pobożności wiernych.
Skomentuj artykuł