Kościół - poza logiką kultu bogactwa i walki klas
Bardzo mnie ciekawi, czy te kwestie będą relacjonowane w najbliższych dniach przez polskie (w tym okołokatolickie) media, bo będzie to stanowić także swoisty "papierek lakmusowy" dla obecnego pontyfikatu i dla sytuacji Kościoła w świecie zachodnim w ogóle.
Jest coś symbolicznego w obecnej pielgrzymce Franciszka na Kubę i do Stanów Zjednoczonych. To spotkanie papieża z dwoma społeczeństwami, dwoma ustrojami społeczno-gospodarczymi, dwoma światami, z których każdy jest wyzwaniem dla Kościoła i wiary. I prowokuje do pytań, które mają - tak to już jest w Kościele od wieków, zgodnie z jego naturą - powszechny charakter.
Solidarność zamiast wrogości
Te światy rozpościerają się między ubóstwem a bogactwem, między (bardzo) biednym życiem a nieledwie ostentacyjnym bogactwem. I nie przeciwstawiam jedynie w prosty sposób Kuby Ameryce Północnej, ponieważ ten rozziew, to przeciwieństwo dokonuje się - na różną skalę - także w obrębie obu państw.
Nie od dziś mam wrażenie, że jedną z mocniejszych stron Franciszkowego podejścia do biedy jest wskazanie na aktywną rolę ubogich społeczności w przełamywaniu impasu i własnych ograniczeń. Owszem, papież często mówi o rozwiązaniach strukturalnych, w których powinny uczestniczyć gremia międzynarodowe i lokalne elity polityczne, odpowiedzialne za dobro wspólne.
Ale ostatecznie w jego przekazie zawsze widoczny jest pewien rys, pewno zawołanie bliskie polskiej tradycji "Solidarności": bądźcie razem, organizujcie się! Pierwsza "Solidarność", ta najbardziej dziś zapomniana, wedle wskazania Jana Pawła II, w znacznym stopniu opierała swą siłę na przekonaniu: "nie jedni przeciw drugim, ale jedni wespół z drugimi".
Dla dobra wspólnego
Dlatego tak ważne i ujmujące są dla mnie słowa wypowiedziane przez Franciszka do młodych ludzi na Kubie: "W Buenos Aires, w pewnej nowej parafii położonej w rejonie bardzo ubogim, grupa młodych studentów budowała lokale parafialne. A proboszcz zaprosił mnie, abym przybył kiedyś w sobotę i zapoznał się z nimi. Soboty i niedziele poświęcali na budowę. Byli to chłopcy i dziewczęta studiujący na wyższych uczelniach. Poszedłem tam i zobaczyłem, a przedstawiono mi ich mniej więcej w ten sposób: «Ten to architekt - jest Żydem, a ten jest komunistą, ten z kolei praktykującym katolikiem, ten jest...». Byli to różni ludzie, ale wszyscy pracowali razem dla wspólnego dobra. To się nazywa przyjaźń społeczna, poszukiwanie dobra wspólnego".
Ktoś powie, że to banał. Ale warto pamiętać, że Kuba została zbudowana na ideologii konfliktu klasowego, walki klas, a różne formy nienawiści i wrogości przez dekady niszczyły państwa i społeczeństwa Ameryki Łacińskiej. Stąd poszukiwanie dobra wspólnego, budowanego właśnie oddolnie, przez ludzi dobrej woli niezależnie od ich wiary czy zupełnie laickiego światopoglądu, jest jednak czymś cennym.
Kościół może to afirmować, nie zatracając własnej tożsamości. To pytanie jest aktualne i bardzo świeże na naszym gruncie: czy w sferze publicznej, czy w codziennych działaniach umiemy szukać dobra wspólnego pośród ludzi innych od nas, nie rezygnując przy tym z własnej tożsamości? Czy rządzą nami już tylko uprzedzenia i strach?
Gospodarka nadmiaru, katolicyzm nadmiaru?
I wreszcie - pielgrzymka Franciszka do Stanów Zjednoczonych. Gdy obserwowałem doniesienia o przygotowaniach do niej, uderzało mnie jedno: straszliwa gadżetomania. W sprzedaży jest wszystko: od książek przez tostery, które robią tosty z wizerunkiem twarzy papieża, i figurki papieskie kiwające głową, po naturalnej wielkości atrapy Franciszka do zrobienia sobie "wspólnego zdjęcia".
Gospodarka nadmiaru i hiperkonsumpcji buduje w jakimś stopniu także "katolicyzm nadmiaru i hiperkonsumpcji". I w takiej sytuacji nie wiadomo, czy treść religijna nie staje się jeszcze jednym rynkowym towarem, jeszcze jednym z elementów oferty w ramach ciągłej nadprodukcji i eksploatacji zasobów. Są ludzie, także katolicy, których materialny nadmiar zachwyca. W rzeczywistości jednak stanowi on bardzo silną kulturową zaporę dla docenienia wartości nie tyle ascezy, co jakiejś elementarnej skromności życia.
Papież Franciszek jeszcze na Kubie mówił o tym, że "bogactwo zubaża". I o tym, że "nasz święty Kościół-matka jest ubogi". Drugie stwierdzenie, jeśli nie traktować go jako pobożnego sloganu, brzmi dziś dla wielu niewiarygodnie. Dla wielu Kościół jest "instytucją dobrobytu", a ludzie Kościoła symbolem "życia ponad stan". Często to łatwe oskarżenie, ale wiemy, że nie zawsze.
W jaki sposób Kościół, który i tak musi przecież dysponować pewnymi materialnymi zasobami, by prowadzić swoją apostolską działalność w świecie i utrzymywać swoje struktury oraz dzieła miłosierdzia, jest ubogi? Chyba tylko wówczas, gdy po prostu pokłada ufność w Bogu, a dobra materialne "potrafi rozdać ubogim".
Stąd sądzę, że "biorąc na celownik" sprawę ubóstwa Kościoła, papież Franciszek naprawdę postawił wysoko poprzeczkę swojemu pontyfikatowi. Wszak kto, jak nie on, głowa Kościoła, ma świadomość wszystkich słabości współczesnego Kościoła w tym względzie?
Bogactwo, które zubaża
A co z "bogactwem, które zubaża"? To paradoks, którego nierzadko albo nie chcemy zrozumieć, albo go przemilczamy, choć oczywiście większość z nas nie doświadcza bogactwa jako życia w wielkim luksusie czy komforcie.
Jesteśmy jednak jako Polacy obywatelami tej bogatszej części świata (nawet jeśli w roli "uboższych krewnych"), która jest poddana logice hiperkonsumpcji i panekonomizmu. I nas dotyczy niebezpieczny trend, dostrzegany w bogatych społeczeństwach Zachodu (bogatej Północy): materialna łatwość życia staje się niestety pretekstem do wzrostu egoizmu i separacji od ubogich.
Polska w tym względzie jest chyba o wiele bardziej podobna - zachowując proporcje - do Stanów Zjednoczonych niż do wielu państw własnego regionu. Ale USA nie są tylko krajem wielkiego dobrobytu. Tak naprawdę, od przynajmniej kilku dekad, zauważalnie spada tam poziom życia klasy średniej, przybywa pracujących ubogich (tak, to właśnie ze Stanów "przybyli" oni także do Polski).
Na zdjęciach z USA rzadko kto z nas czy z naszych znajomych pokazuje mniej piękną prawdę o tamtym kraju: zatem na ogół widzimy tylko tamtejszy dobrobyt i luksus. Ale sami Amerykanie nie mają złudzeń, jak bardzo są podzieleni i jak bardzo niesprawiedliwy jest ich kraj, jak bardzo rządzi nim chciwość i wszechwładza nielicznej uprzywilejowanej elity.
W Stanach Zjednoczonych papież z pewnością o wiele bardziej niż na Kubie doświadczy jeszcze jednego - radykalnie modernistycznego katolicyzmu posoborowego, z jego pretensjami do dostosowania nauczania Kościoła do wszelkich świeckich oczekiwań i nowinek.
Bardzo mnie ciekawi, czy te kwestie będą relacjonowane w najbliższych dniach przez polskie (w tym okołokatolickie) media, bo będzie to stanowić także swoisty "papierek lakmusowy" dla obecnego pontyfikatu i dla sytuacji Kościoła w świecie zachodnim w ogóle.
Papież i Kościół musi umieć rozmawiać i z biednymi, i z bogatymi. Jednym i drugim mówiąc prawdę. Opowieść Franciszka o Kościele ubogim, o potrzebie międzyludzkiej wspólnoty działającej dla dobra wspólnego jest nam wszystkim potrzebna. Ale żeby było to pełne, musimy mieć świadomość, że papież jest obrońcą i apologetą całości katolickiego nauczania oraz że nie jest papieżem "lewicy" czy "prawicy", że nie działa dla ich dobra i w ich imieniu.
Stąd zawsze warto modlić się za papieża, by miał siły na apostolskiej drodze.
Skomentuj artykuł