Kościół z garażem?
W „Plus-Minus” rozmowa prawicowych publicystów o polskim Kościele. Bite cztery strony w dużym formacie. Główna teza dość banalna, że niby polski Kościół przypomina willę z garażem.
W „Plus-Minus” rozmowa prawicowych publicystów o polskim Kościele.Terlikowski zagaja, później głos zabierają Krasowski, Milcarek, Semka, Sellin, Stawrowski, Wildstein, Zaremba, Zdort i Ziemkiewicz. Bite cztery strony w dużym formacie. Główna teza dość banalna, że niby polski Kościół przypomina willę z garażem. Wierni się nie liczą, liczy się to, co w garażu. Im więcej wiernych, tym lepsze auto.
Kilka lat temu Elżbieta Radziszewska pchnęła w Sejmie ustawę o finansowaniu z budżetu trzech uczelni katolickich. Radziłem jej, żeby uzasadniła to zdrowym rozsądkiem, nie konkordatem. Te uczelnie kształcą młodzież, a nie kleryków (choć kilku kleryków na każdy tysiąc studentów też kształcą), służą zatem najpierw społeczeństwu, a dopiero potem Kościołowi. Słysząc ten argument, Joanna Senyszyn wdrapała się na sejmową mównicę i krzyknęła: „Księża mają dość pieniędzy, jak im damy subwencję, to wydadzą wszystko na auta!” Pisowskie „Plus-Minus” idzie w ślady Senyszyn?
Powierzchowność to wcale nie największy mankament tej rozmowy. Publicyści mogą mieć dowolne poglądy na temat Kościoła. Zawsze znajdą kogoś, kto to kupi. Gorzej, że ze spotrzeżeń, niekiedy dość prymitywnych, próbują robić tezy. Spostrzeżenia nigdy jednak nie będą tezami, nigdy niczego nie wyjaśnią. Do tego potrzebna jest solidniejsza praca.
Kościół jako przybudówka do garażu, Kościół materialistyczny, nazbyt podobny do świata, któremu ma służyć, mało od tego świata różny, mógłby wiele zyskać, gdyby mu dodać nieco teologii. Z grona ekspertów „Rzeczpospolitej” chyba tylko jeden Terlikowski jest teologiem, ale nawet on nie ma żadnego konkretnego pomysłu. Ja od lat obstaje przy tym, że krótkie homilie powinno się głosić na co dzień. Po paru tygodniach ksiądz przestałby udawać, że gorąco wierzy w Boga, bo skończyłyby mu się bonmoty i „niedźwiedzie”, którymi dręczy swoich wiernych na niedzielnych mszach. Chcąc niechcąc musiałby zacząć solidnie medytować ewangelię, uczyć się biblijnych języków, czytać źródła. Gdyby tego nie zrobił, w ciągu paru tygodni zanudziłby swoją parafię na śmierć, a ona w odruchu obronnym zapewne postarałby się o jakiegoś gorliwszego księdza. Po drugie, konieczne są rekolecje ośmiodniowe dla wszystkich duchownych co roku. Z dala od zająć i w całkowitym milczeniu. To wstyd, że siostry zakonne przykładają się do swoich rekolekcji znacznie poważniej niż księża na swoich dorocznych trzydniówkach. Po trzecie, każdy duchowny powinien mieć stałego kierownika duchowego i spowiednika (niekoniecznie w tej samej osobie), bo bez tego, nie ma poważnego życia duchowego. Po czwarte, w każdej parafii powinna działać grupa biblijna, chórek dziecięcy na mszy dla dzieci i sto innych prostych rzeczy. O postawieniu większych wymagań naukowych wydziałom teologicznym oraz wymagań profesjonalnych mediom katolickim - nie wspominam, bo to oczywiste i najprostsze do wprowadzenia, bo tych wydziałów, szkół średnich i mediów jest tyle, co kot napłakał. Nie wiem jednak dlaczego nic o tym nie mówią eksperci „Rzepy”, spece od zbawiania firmy powołanej do zbawiania?
W ostatnich akapitach Terlikowski zaczyna przebąkiwać o młodzieży, że się szybko sekularyzuje, że po bierzmowaniu znika z kościoła, ale i tu znajduję tylko spostrzeżenia, żadnych analiz, tez czy wniosków. Dowód? Proszę bardzo, ale trochę z innej beczki.
Semka między wierszami sugeruje, że wszystkiemu winien jest Sobór, bo to on postawił na kolegialność biskupów, z których każdy jest teraz u siebie panem na zagrodzie, co automatycznie osłabia pozycję prymasa i przewodniczącego episkopatu, czyli, idąc tą logiką, niszczy ich autorytet. Semka plotąc takie bzdury jest chyba bez winy. Nie wie, co mówi. Wyszyński miał w ręku kilka ważnych kompetencji zastrzeżonych dla Stolicy Apostolskiej, ale zawdzięczał to wyłącznie komunistom, nie porzedsoborowym porządkom, bo przez żelazną kurtynę trudno było się komunikować z Watykanem, więc Watykan wyposażył Wyszyńskiego na stałe w niektóre uprawnienia, czyniąc go jakby nuncjuszem. Jeśli zatem jest prawdą, że autorytet Wyszyńskiego wynikał z urzędowych kompetencji, to trzeba być konsekwetnym i przyjąć tezę, to wszystko dzięki komunistom, więc i dzisiaj bez komunistów autorytetu w Kościele uratować się nie da.
No ale może autorytet Wyszyńskiego nie wynikał urzędu, z prymatu, ale z samego Wyszyńskiego, z jego osobistej modlitwy? Przecież gdyby komuniści zamknęli w Komańczy jakiegoś nudziarza, to Komańczę opuściłby jeszcze większy nudziarz, a nie mąż stanu i prymas tysiąclecia. Inni na miejscu Wyszyńskiego (a znamy takich) nawet w Dachau i nawet przy boku Papieża nie byliby w stanie pomnożyć swoich talentów na tyle, żeby choć do pięt sięgnąć Wyszyńskiemu. Debatowanie o braku autorytetów ma zatem sens, ale to musi być rozmowa o konkretnych zadaniach, a nie rzucanie grochem o ścianę. W „Rzepie” taka rozmowa powinna się zawsze zacząć od analizy przypadku TW Filozof. Jeśli teraz jest dla redakcji postacią dwuznaczną, to co warte są jego teksty, które redakcja tak chętnie drukowała przez tyle lat? Mało mnie obchodzi, co TW Filozof powiedział ubekom, bo póki co kompletu papierów nie mamy, mamy jednak komplet jego felietonów w „Rzepie”. Niech nam zatem redkacja powie, które linijki w tych tekstach są be, a które cacy, bo że wszystkie be lub że wszystkie cacy, nie uwierzę, a jak już to powie, to potem możemy łowić nowe autorytety.
Owszem, Karsowskiemu nie mogę odmówić racji, że Kościół i społeczeństwo stoją tak blisko siebie, że nierzadko trudno je od siebie odróżnić, ani Mielcarkowi, że papieża Benedykta mało się w Polsce ceni i jeszcze mniej naśladuje, ani Terlikowskiemu, że dzieci w kościołach ubywa, ani Wildsteinowi, że wojna światów będzie się zaostrzać, ani Zarębie, że biskupi wolą nie krytykować zbyt ostro tych, od których spodziewają się eurodotacji, ani Semce, że PiS i PO jako przedmurze chrześcijaństwa są mniej więcej tyle samo warte, czyli mało, co Sellin i Stawrowski poniekąd potwierdzają, tyle tylko, że wszystko, co ci panowie mówią, po przełożeniu na sądy bardziej szczegółowe i praktyczne, staje się więcej niż skromne i całkiem niepraktyczne.
Skomentuj artykuł