Co z tego (nie) wynika?
Za różnie motywowanymi żalami nad słabnącą frekwencją w kościołach, często kryje się uproszczenie, które zakłada, że im mniej ludzi na niedzielnych Mszach św., tym mniej wiary, ba, nawet dobra w Polakach. Tymczasem zaprzestanie wykonywania praktyk religijnych nie musi świadczyć o utracie wiary. Czasami, boleśnie, wskazuje na głód Boga i słabość człowieka, również i tego, który administruje instytucjami religijnymi.
Ostatnio opublikowane dane statystyczne nt. frekwencji na niedzielnych Mszach św. nie zaskakują. Choć do kościoła chodzi nas nieco mniej (41% w 2010 wobec 41,5% w 2009), to mimo wszystko nie zanosi się na poważne tąpnięcie, przynajmniej w najbliższym czasie. Jednak obserwując stały spadek liczby dominicantes na przestrzeni ostatnich 20 lat, należy spodziewać się utrzymania tendencji spadkowej.
Ponieważ wyniki najnowszych badań są podobne do statystyk powstałych po 1989 r., również liczne komentarze przypominają te, które do tej pory słyszeliśmy. Spadkowi frekwencji w kościołach sprzyja ciągła migracja ze wsi do miast i osłabienie więzi ze wspólnotą lokalną, szukanie klimatycznych kościołów i dobrych kaznodziejów poza macierzystą parafią oraz rosnący brak zainteresowania młodzieży religijnością zinstytucjonalizowaną, reprezentowaną w tym przypadku przez katolicyzm. Pomimo liczniejszych ostatnimi czasy powrotów, emigracja po 2000 r. objęła ok. 2 mln Polaków. Wśród młodych ludzi rośnie mobilność zamieszkania i pracy, i co za tym idzie, również większa niezależność w kwestiach moralnych i religijnych. Dlatego warto przyglądać się młodzieży, jako grupie wiekowej, w której spadek liczby dominicantes jest największy.
Wierzymy nie tylko tak, jak się modlimy, ale przede wszystkim, tak jak żyjemy na codzień. Jeśli jest to prawdą, to klucza do oceny jakości naszej wiary należy szukać także poza ławkami kościoła. Socjologowie powiadają, że urodzeni w latach 80. ludzie „generacji Y” z bezprecedensową śmiałością przedstawiają swoje oczekiwania względem nowej pracy już podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Nie kryją, że praca jest dla nich jednym ze środków do realizacji ich wizji życia. Choć nie wyzbyci altruzimu, nigdy nie zapominają, jak zatroszczyć się o własne interesy. Pielegnują różnorakie hobby i podkreślają swoją niepowtarzalność . Zależność między tego rodzaju autonomią i asertywnością wobec przełożonych a subiektywizacją wiary jest bardziej niż oczywista. Młodzi ludzie są bardziej sceptyczni wobec autorytetów, i to nie z racji wieku, bo przecież zawsze tak było, ale dzięki będącemu już standardem wyższemu wykształceniu oraz coraz wcześniej zdobywanemu doświadczeniu na rynku pracy. Na płaszczyźnie religijnej, nowa mentalność skutkuje obserwowanym od pewnego czasu odpływem młodzieży od katolicyzmu i wzrostem zainteresowania innymi religiami i formami duchowości. Niesie to ze sobą nieuniknioną, bo skorelowaną z wcześniej wspomnianą moblinością i popularnością elektronicznych sposobów komunikacji, powierzchowność ocen i niestałość zaanagażowań, jednak z drugiej strony stwarza szanse na podejmowanie bardziej samodzielnych decyzji i praktykowanie katolicyzmu nie tylko z metryki urodzenia, ale także z wyboru.
Zwracając się ku całościowemu obrazowi możemy zapytać czy powolny spadek, albo jak kto woli, „mała stabilizacja” dominicantes, może świadczyć o jakości naszego życia religijnego? Myślę, że tak, o tyle o ile chodzenie do kościoła jest publicznym wyznaniem wiary, choć właśnie jakość tego wyznania trudno wykazać w ankietach czy liczeniach wiernych wychodzących z kościoła. To po pierwsze, bo jednoznacza ocena wiary i moralności opiera się badaniom statystycznym. Podobno jako naród jesteśmy przekorni wobec ankieterów i lubimy udzielać nieprawdziwe odpowiedzi, poza tym, na mszy św. można się znaleźć z bardzo różnych powodów. Po drugie, i jest to już większy problem, empiryczna weryfikacja wiary jest bardziej skomplikowana niż proste przełożenie dobrej intencji na dobre uczynki. Często między myślą a czynem pojawiają się zakłócenia przekazu rozmaitej natury, które streszcza Apostol Paweł, kiedy mówi, że często nie robi dokładnie tego, czego chce, a czasami wychodzi mu wręcz przeciwnie. Pomimo tych zastrzeżeń, można powiedzieć z większą pewnością, że wzrost liczby ludzi przyjmujących komunię św. pomimo ogólnego spadku uczestniczących we mszy św., świadczy, że pełne uczestnictwo w Eucharystii pomaga w regularnym chodzeniu do kościoła. Oczywiście, przy założeniu, że ci, którzy nie przyjmują komunii św. łatwiej niż communicantes podejmują decyzję o zaprzestaniu chodzenia do kościoła.
Świadomie i nieco przekornie, niemalże utożsamiłem życie religijne z życiem wiary. To pierwsze jest społeczną manifestacją tego drugiego. Innymi słowy, nie da się prowadzić życia religijnego na bezludnej wyspie. Za doprawdy różnie motywowanymi żalami nad słabnącą frekwencją w kościołach, często kryje się właśnie tego typu uproszczenie, które zakłada, że im mniej ludzi na niedzielnych Mszach św., tym mniej wiary, ba, nawet dobra w Polakach. Przy takiej interpretacji łatwo zapomnieć, że pomiary statystyczne domini- i communicantes nie są testem jakości życia moralnego narodu, ale przeprowadzonym przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego „Badaniem liczby uczestniczących we Mszy Świętej i przystępujących do Komunii św.” Aż tyle i tylko tyle. Zaprzestanie wykonywania praktyk religijnych nie musi świadczyć o utracie wiary. Czasami, boleśnie, wskazuje na głód Boga i słabość człowieka, również i tego, który administruje instytucjami religijnymi.
Skomentuj artykuł