Ks. Bartosz Rajewski: potrzebujemy wyzwolenia z kompleksów
Potrzebujemy pojednania z naszą narodową przeszłością. Pojednania z naszymi narodowymi ranami. Potrzebujemy wyzwolenia z kompleksów. Dopiero wówczas będziemy w stanie budować cywilizację miłości i cywilizację szacunku - pisze ks. Bartosz Rajewski.
Jerzy Pilch, w jednym ze swoich felietonów ("Pobożne życzenia"), pisał: "Nasz dramat polega na tym, że od zarania dziejów wszystkie nasze życzenia spełniają się co do joty (…). Przyszła wielka wojna i skończyła się wielka wojna. Za okupacji marzyliśmy o jednym: żeby się skończyła okupacja. Za Bieruta naszym jedynym pragnieniem był koniec Bieruta. Za Gomułki naszym życzeniem był koniec Gomułki. Za Gierka zaczęliśmy z wolna myśleć nie tylko o końcu Gierka, ale i o końcu wszystkiego, co nas otaczało. Przyszła Solidarność, upadła Solidarność i nasze życzenie, by powróciła Solidarność, zostało spełnione. I dalej wszystko według tabeli naszych życzeń zostało zrobione: runęły mury, rozpadły się imperia, rozpierzchli ciemiężcy. Jutrzenka swobody zabłysła księżycowym blaskiem i my w tym blasku stanęliśmy oniemiali własną mocą. Bo przecież - okazało się i potwierdziło - my możemy wszystko (…)".
Historia jednak pokazuje, że stojąc tak w blasku wolności, przekonani o własnej omnipotencji, możemy z łatwością zapomnieć o trudnych doświadczeniach mroku i ciemności, które przecież jeszcze tak niedawno nam towarzyszyły. Możemy zacząć całym sercem kochać jedynie siebie, troszczyć się o blichtr codzienności życia, które pełnią życia trudno nazwać. Musimy dzisiaj uderzyć się w pierś i przyznać, że oślepił nas nieco ten blask niepodległości, a nawet nieco zniewolił. W pewnym sensie bowiem stajemy się niewolnikami naszego dobrobytu i sukcesu.
W czasie, gdy przeżywamy nasz narodowy jubileusz, gdy mamy okazję ucieszyć się wszystkimi uczuciami Polaka z wdzięcznością na czele, Bóg daje nam bardzo ważne słowo, w świetle którego możemy spojrzeć na naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Eliasz i wdowa z Sarepty - bohaterowie pierwszego czytania - to wezwanie do budowania cywilizacji miłości, wdzięcznego miłosierdzia i przypomnienia sobie o tych wszystkich, którzy nam okazywali miłosierdzie w czasach niewoli, będąc dla nas ratunkiem, niczym owa wdowa z Sarepty dla Eliasza. Dzisiaj my również mamy być taką wdową. W ufności Bogu, w pełnieniu dzieł miłosierdzia, w otwartości na drugiego człowieka, zwłaszcza tego, który doświadcza wojny, cierpienia, zniewolenia i bólu. Mamy być taką wdową w przychodzeniu z pomocą tym, którzy szukają odrobiny ciepła i światła dla swoich dzieci.
Przed rokiem abp Grzegorz Ryś apelował, by nasz patriotyzm uczynić patriotyzmem spotkania. Wówczas stanie się on również zdolnością do dawania. Nie tylko do dawania jakiegoś grosza, jałmużny rzuconej komuś, lecz do spotkania oko w oko, dłoń w dłoń, osoba z osobą. Dzisiaj Słowo Boże pokazuje, że to możliwe; że można ukochać całym sercem to, co nie jest mną: Boga, Kościół, bliźniego, Innego. Dasz serce, dasz wszystko. Wdowa z Sarepty ukochała bardziej proroka Eliasza niż siebie. Dlatego mogła oddać mu swoje serce i ugotować ostatni podpłomyk. Wdowa z Ewangelii ukochała bardziej świątynię niż siebie. Oddała jej swoje serce. Uwierzmy dziś znów na nowo, że jesteśmy zdolni do takiej miłości.
Ta miłość ma być również miłością do Polski i tego co polskie. Pisał Cyprian Kamil Norwid (rok 1871): "Znicestwić narodu nikt nie podoła bez współdziałania obywateli tegoż narodu, i to nie bez współdziałania przypadkowego, częściowego, nominalnego, ale bez współdziałania starannego". "Polska - pisał ks. Józef Tischner komentując słowa Norwida - mogłaby zatem być unicestwiona jedynie rękami samych Polaków, gdyby ich miłość zamieniła się w nienawiść tego, co polskie. Czy to możliwe?". Polacy nienawidzą się dzisiaj chyba, jak nigdy wcześniej. Podważone zostały niemal wszystkie narodowe fundamenty - i te kulturowe, i te etyczne, i te ewangeliczne. Empatia zmieniła się w ksenofobię. Patriotyzm zmieniono w nacjonalizm, chcąc nas nauczyć bycia dumnymi z rzeczy, których nie zrobiliśmy i nienawidzić ludzi, których nigdy nawet nie spotkaliśmy. To wszystko nieuchronnie prowadzi do unicestwienia. Możemy zatem odwrócić pytanie ks. Tischnera i zapytać nie tyle, czy to możliwe, byśmy zaczęli nienawidzić to, co polskie, bo to już się dzieje, lecz czy to możliwe, że jesteśmy jeszcze zdolni do budowania jakiejkolwiek cywilizacji miłości?
Być może niektórym z nas trudno przychodzi wyobrazić sobie cywilizację miłości. Można wówczas wyobrazić sobie cywilizację szacunku. Nie mogę od bliźniego żądać miłości, ale mam prawo wymagać od niego szacunku, tak samo zresztą, jak bliźni ode mnie. Jednak szacunku, podobnie jak miłości, między nami również jak na lekarstwo. Co zatem zrobić?
Po pierwsze, nie możemy się zgodzić na propagandę. Propaganda uderza w instynkty i to, co najpierwotniejsze: "My!" - oklaski. "Oni!" - gwizdy i zaciśnięte pięści. To nic innego, jak wychowywanie bestii w nas - Polakach. Dalej - nie możemy się godzić na podziały, niepraworządność, nieposzanowanie praw obywatelskich, ubezwłasnowolnianie całego społeczeństwa oraz szerzenie wszechobecnego klimatu kłamstwa i podsycanie nienawiści. Po trzecie - powinniśmy się sprzeciwiać wtapianiu Kościoła, Eucharystii, krzyża i religii w akcje polityczne. Powinniśmy się sprzeciwiać manipulowaniu żarliwą religijnością i instrumentalizacji Kościoła. Potrzebujemy też oczyszczenia pamięci. Nie kreowania historii na nowo, ale oczyszczenia pamięci. Nie ma to nic wspólnego z sądem nad przeszłymi pokoleniami. Sąd należy wyłącznie do Boga. Pamięć ma służyć nie osądowi, lecz pojednaniu. Wszak pojednania potrzebujemy, jak zeschła ziemia, która łaknie wody. Pojednania między sobą, ale też pojednania z Żydami, z Niemcami, z Rosjanami. Potrzebujemy pojednania z naszą narodową przeszłością. Pojednania z naszymi narodowymi ranami. Potrzebujemy wyzwolenia z kompleksów. Dopiero wówczas będziemy w stanie budować cywilizację miłości i cywilizację szacunku.
Wspomniany Jerzy Pilch pisał, że "od zarania dziejów wszystkie nasze życzenia spełniają się co do joty". Życzmy sobie zatem dzisiaj, świadomi własnej omnipotencji, byśmy byli w stanie budować Polskę naszych marzeń i wzniosłych życzeń. Byśmy rzeczywiście, mimo oślepiającego nas blasku wolności, zaczęli - każdy według własnych możliwości - budować cywilizację miłości i szacunku. Bo choć to prawda, jak pisał Leszek Kołakowski, że "jest w nas korzeń zła i nie mamy siły, by go z naszego bytu wyrwać", to jednak "jest też w nas nasienie dobra, które użyźniać możemy".
Ksiądz Bartosz Rajewski jest proboszczem parafii na South Kensington w Londynie.
Skomentuj artykuł