Ksiądz wedle życzeń
Przed wielu laty, jako bardzo młody stażem ksiądz, mocno się zbulwersowałem i oburzyłem opowiedzianą mi historią pewnej parafii na Zachodzie Europy.
Z opowieści wynikało, że rada parafialna dyktuje tam księdzu nie tylko w jaki sposób ma wyglądać nauka religii w szkole, ale również wskazuje które nabożeństwa może odprawiać, a których nie, jakie ma publicznie odmawiać, a nawet wyznacza tematy kazań. Dotknięty do żywego takim potraktowaniem wyświęconego kapłana, wykrzykiwałem: "Kelnera mogli sobie wynająć, żeby spełniał ich życzenia i realizował zamówienia! Kościół to nie zakład usługowy!". Snułem też czarne wizje skutków takiego podejścia do kapłańskiej posługi.
Wkrótce zauważyłem, że choć u nas rady parafialne raczej niewiele mają do powiedzenia, to jednak traktowanie księdza jak kogoś, kto powinien spełniać oczekiwania i być wręcz "na wymiar" ma się w Kościele w Polsce bardzo dobrze i praktykowane jest z dużym zapałem oraz... powodzeniem. A im dłużej jestem księdzem, tym jaskrawiej to zjawisko widzę.
Jak to u nas funkcjonuje?
Bardzo prosto. Na przykład chwali się i częściej zaprasza na rozmaite uroczystości księdza, który mówi kazania zgodne z zapatrywaniami słuchaczy w rozmaitych kwestiach, niekoniecznie tylko kościelnych. Choć i w tej dziedzinie wielokrotnie byłem świadkiem aplauzu lub niezbyt skrywanej niechęci, zależnie od tego, czy postrzeganie Kościoła i jego misji prezentowane przez duchownego pokrywało się lub nie z poglądami konkretnego kościelnego gremium. Słyszałem stanowczym tonem zgłaszane do proboszcza pretensje, że dopuścił w czasie jakichś obchodów na ambonę księdza, który nie poruszył spodziewanych wątków lub uczynił to w sposób niezadowalający.
Teraz już się przyzwyczaiłem, ale przez lata kurczył mi się bezradnie żołądek, gdy słyszałem od kogoś, że nie chodzi do swego parafialnego kościoła, bo tamtejsi księża odprawiają Mszę świętą nie tak, jak chcieliby parafianie - a to za krótko, a to za długo, a to pozwalają na pewne formy muzyczne, a to nie pozwalają, a to błogosławią dzieci przy rozdzielaniu Komunii świętej, a to nie błogosławią...
Do anegdot przeszło już dobieranie sobie spowiedników według wrażliwości i traktowania niektórych grzechów czy wymiaru zadawanej pokuty. Bywa to śmieszne, ale także bardzo smutne. W moim odczuciu jest efektem niezrozumienia nie tylko istoty sakramentu pokuty i pojednania.
Niejednokrotnie spotkałem się z przypadkami włączania się lub wyłączania z aktywności rozmaitych ruchów, grup i stowarzyszeń w zależności na przykład od tego, czy ksiądz "sympatyczny, miły, ciepły, taki bliski, swój" czy też utrzymuje dystans i się nie fraternizuje. Bo ten ksiądz nam "pasuje", a tamten nie.
Podaję przykłady dotyczące przede wszystkim kwestii zewnętrznych, ale swoiste "dobieranie" sobie duszpasterzy sięga również spraw o wiele głębszych, prowadząc do sytuacji ryzykownych i będących na granicy ortodoksji.
W podobny sposób niejednokrotnie traktowani są biskupi, którzy przez wielu polskich katolików są dzieleni na "swoich" i "nie swoich", na tych, których się słucha, bo się z nimi zgadza i tych, których z założenia z góry traktuje się jako gadających głupoty, a może nawet herezje.
Świadom istnienia tego zjawiska nie dziwiłem się ani sposobowi, w jaki traktowany był w minionych latach przez katolików różnych "opcji" Benedykt XVI, ani nie dziwię się temu, co się obecnie dzieje w związku z Franciszkiem. To tylko przeniesienie na kolejny poziom hierarchii ukazanego wyżej "życzeniowego" traktowania kapłanów. Jedni odnajdują w działaniach oraz wypowiedziach aktualnego biskupa Rzymu spełnienie swoich oczekiwań i spektakularnie wyrażają zachwyt z tego odkrycia, inni głośno okazują swoje rozczarowanie i manifestują dezaprobatę, bo nie jest takim papieżem, jakiego się spodziewali.
Niepokoi mnie jednak na naszym polskim poletku jeszcze jedno zjawisko, które dość często zauważam. Obserwuję, że niektórzy duchowni starają się dostosowywać do kierowanych pod ich adresem oczekiwań i spełniać swoiście pojmowane "zamówienia", na posługę nie tylko w określonym stylu, ale również na rozkładanie w niej akcentów zgodnie z nieraz bardzo ostentacyjnie pokazywanymi przez konkretne grupy preferencjami. Opowiadał mi jeden rekolekcjonista o proboszczu, który prosił, by nie poruszać w naukach pewnego tematu. Dlaczego? Ponieważ kilka znaczących w parafii rodzin miało w tej dziedzinie poważne problemy i ich członkowie bardzo się denerwowali, gdy ktoś o tym mówił. Uznawali to za piętnowanie i wytykanie palcem.
Czasy mamy takie, że dostosowywanie oferty do oczekiwań i życzeń klienta wydaje się czymś oczywistym i w niejednym ludzkim umyśle jest głęboko zakodowane. Tym bardziej trzeba pamiętać i przypominać, że Kościół nie jest oparty na tego rodzaju zasadzie.
Skomentuj artykuł