Kto naprawdę przekazuje dzieciom wiarę?

Fot. Depositphotos.com

Wiarę przekazują dzieciom rodzice. To stwierdzenie jest nieustannie w Kościele powtarzane i mocno zapada dorosłym w pamięć. Gdy dzieci odchodzą z Kościoła, budzi u rodziców ogromne wyrzuty sumienia i poczucie, że wszystko zrobili źle. Owocem wychowania w wierze powinno być przecież wierzące dziecko. Jeśli nie wybiera tego, czym żyją rodzice, coś musiało pójść nie tak.

Przekazywanie wiary jest ostatnio przestrzenią coraz trudniejszą. Obserwuję pewien rodzaj przepychanki: wielu rodziców uważa, że robotę powinni zrobić nauczyciele religii, świeccy i duchowni. Katecheci z kolei często przyznają, że przekaz wiary odbywa się tylko w rodzinie, a religia jest porządkującym dodatkiem. Wszyscy zapominają, że wiara jest łaską. Że możemy siać, ile wlezie, ale to Bóg daje wzrost. Łaska wiary nie jest przymusem, zaszytym w sakramencie chrztu: jest związana z pełną wolnością, jaką Bóg obdarował każdego człowieka. Dzieci też.

Statystyki mówią, że tylko jedna trzecia dzieci z wierzących rodzin wybiera wiarę. Trzydzieści procent szans przy pełnym zaangażowaniu - nie brzmi to zachęcająco. Czy to znaczy, że mając dzieci, należy natychmiast porzucić wszelkie próby przekazania im wiary, bo i tak szanse są zbyt małe, żeby było warto? Działanie z wizją porażki jest bardzo demotywujące…

Co więcej, skoro wiara jest łaską, rodzice nie mogą jej w żaden sposób wypracować własnymi siłami. Mogą o nią zabiegać, ale decyzja leży po stronie Tego, który łaską obdarza, i po stronie dziecka, które ją przyjmuje lub nie. Czy to znaczy, że rodzice nie mają nic do zrobienia? Mają. Ich zadaniem jest przygotować grunt pod tę łaskę, którą dziecko otrzyma. Od gruntu będzie trochę zależeć to, czy łaska się przyjmie. Trochę, bo żeby roślina urosła, poza ziemią konieczne są woda i światło. 

Co w wychowaniu dzieci do wiary jest takim gruntem, dobrą ziemią? Myślę, że najbardziej to, co czasem nazywa się wychowaniem religijnym: rytuały, tradycje, przekazywanie znaków wiary. To, że na Niedzielę Palmową szykujemy palmy, że mamy w domu ikonę i odmawiamy w jej towarzystwie różaniec, to, że przed posiłkiem robimy znak krzyża – to wszystko małe dowody na to, że Pan Bóg jest i jest w domu ważny. Znaki i rytuały dają dzieciakom poczucie umocowania w rzeczywistości wiary, która dla rodziny jest realna i bliska. Nie chodzi o to, by kultywować absolutnie wszystkie tradycje "okołokatolickie", chodzić na wszystkie możliwe nabożeństwa, odmawiać po kolei wszystkie nowenny i w taki duchowy maraton zabierać dziecko. Chodzi bardziej o to, by pokazać, że wiara ma jasny związek ze stylem życia, że nie jest bujaniem w obłokach, ale że przez konkretne znaki i działania stoi mocno na nogach. Pokazywanie wiary i tradycji pozwala dziecku wypuścić korzonki, które później mogą mocno się mu przydać, zwłaszcza, gdy będzie przeżywać kryzys. 

Kolejna rzecz, niezbędna, by w z ziemi coś wyrosło, to woda. „Dam Ci wody żywej” mówi Jezus do Samarytanki i jest to zaproszenie do odkrycia, kim On naprawdę jest, do bycia z Nim w relacji. Myślę, że „podlewaniem” w wychowaniu dzieci do wiary jest troska o to, by miały kontakt z Jezusem przez modlitwę, Pismo Święte, sakramenty. Sposób, w jaki podlewamy, trzeba dobrać do stanu roślin, które mamy pod opieką: kiełkujące delikatnie zraszamy, rosnące coraz bardziej – podlewamy obficiej, pilnując, by ich nie ususzyć ani nie przelać. Brak wody zatrzyma rozwój i może zabić, nadmiar sprawi, że zgniją korzenie i rośliny już się nie uratuje. Mądry ogrodnik dobiera ilość wody i rodzaj podlewania do aktualnego momentu w życiu roślinki, a ogarnięty rodzic ani nie „suszy” dziecka, proponując mu modlitwę tylko w Wigilię albo udział we mszy tylko w Wielkanoc, ani go nie „przelewa”, dając mu więcej duchowych treści, niż dziecko jest w stanie przyjąć. 

Trzecia kluczowa rzecz to światło. Promienie słoneczne są niezbędne, by roślina mogła wyprodukować sobie jedzonko. Gdy słońce świeci zbyt mocno, może ją spalić. Gdy świeci zbyt słabo, nie daje jej energii potrzebnej do rozwoju. Gdy się pokusimy o kolejną metaforę, słońcem jest przykład mamy i taty. Zbyt mocno manifestujący swoją wiarę rodzic, balansujący na skraju dewocji, może „oparzyć” dziecko i zniechęcić je do wiary. Ale gdy relacja mamy czy taty z Bogiem jest tak mocno ukryta, że trudno stwierdzić, czy istnieje, bo nie ma żadnych znaków, które by na to wskazywały – nie zachęci dziecka do spróbowania, jak to jest, gdy człowiek wchodzi w Boży świat.

Gdy się przyjrzymy naszej ogrodniczej metaforze, jest tam jeszcze jedna rzecz, która tym razem nie pokazuje podobieństwa, ale poważną różnicę. Kiedy roślina nie rośnie tak, jak chcemy, często kończy na kompoście. Gdy nic nie daje przycinanie, nawożenie i przesadzanie, możemy takiej róży zakomunikować wprost, że nie spełnia naszych oczekiwań.

I tak, jak "relację" z ogródkiem i radość z niej można uzależniać od jego jakości, tak relacji z dzieckiem absolutnie nie wolno uzależniać od jego religijności. Gdy jedno dziecko, spełniające oczekiwania wierzących rodziców, dostaje ich miłość i akceptację, a drugie dziecko, które ich nie spełnia, tę akceptację traci, mamy idealną receptę na to, by na ładnych kilka lat, o ile nie na zawsze, wyrzucić drugie dziecko z Kościoła i z relacji z Bogiem.

Co robić, by dziecko nie straciło wiary, ale odkrywało Boga i rozwijało się w relacji z Nim? Kochać je bez warunków. Być sobą w swojej wierze. Szanować wolność, tak jak szanuje ją Bóg, ale nie ustawać w delikatnym zachęcaniu, jak On nie ustaje. Nie zniechęcać się, gdy dzieciak odchodzi z Kościoła albo jeszcze nie znalazł Boga. Odpowiedzialność rodziców to przygotowanie warunków, troska o rozwój, dawanie dobrego przykładu: łaska wiary to działanie Boga, który wie, kiedy jest najlepszy czas. Rośliny są różne. Soczewica kiełkuje w ciągu doby, winogrona potrzebują sześciu tygodni, a sekwoje porządnego pożaru, by nasiona w ogóle wydostały się z szyszek i trafiły do ziemi. Dzieci też są różne.  Bycie rodzicem, który chce "przekazać dziecku wiarę" wymaga dwóch rzeczy. Zaufania, że zasiane w dobrych warunkach nasionko wiary wyrośnie z łaską w piękny kwiat wtedy, gdy nadejdzie jego czas. I pokory, bo nie zawsze będziemy mogli po tej stronie życia zobaczyć, jak rozkwita.  

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto naprawdę przekazuje dzieciom wiarę?
Komentarze (1)
TB
~Tomasz Berger
30 kwietnia 2022, 08:20
Stara śpiewka: kiedy młode pokolenie jest głęboko wierzące - to wszyscy chętnie przypisują sobie tą zasługę - rodzice, Kościół, katecheci. Ale kiedy przychodzi kryzys i wiara młodych się załamuje - to od razu wytwarza się efekt ping-ponga: to wina rodziców, to wina katechetów, a właśnie że nie - bo rodziców, a właśnie że nie - bo katechetów